Re: obiekt pożądania to nie zawsze większe liczby
Mam Nexusa 4. Wczoraj w komentarzach pod tekstem o nim pojawiło się takie zdanie: “Jak dla mnie to był obiekt pożądania gdy ekrany 720p i quad core na bazie cortex a9 były w pierwszej lidze ;)”. Czy znaczy to, że mam chcieć tylko najnowszego, najmocniejszego i największego? Wciąż poruszamy się po szalonych polach “więcej” zamiast “lepiej”.
“Lepiej” często oznacza “więcej” i nie ma co ukrywać, że wszyscy chcemy w smartfonach wyższej rozdzielczości, czy więcej RAMu. Od dawna dopadały mnie wątpliwości, czy to faktycznie to, czego potrzebujemy w pierwszej kolejności. Przypominała mi się jednak zawsze ewolucja PC. Lata temu liczył się każdy bajt i herc, a praktycznie co miesiąc ukazywały się nowe, mocniejsze podzespoły komputerowe. Obecnie rozwój komputera odbywa się na innych płaszczyznach, przede wszystkim technologii produkcji, wydajności czy zmniejszaniu rozmiarów, już bez tak szalonej pogoni za cyframi.
Smartfony zebrały te ery rozwoju komputera i zmiksowały, co widoczne jest w ofertach producentów - więcej wszystkiego, przy okazji ma być wydajniej, lżej i bardziej cienko. Jeden trend za to się nie zmienia - smartfony mają coraz więcej rdzeni, RAMu oraz ekrany o coraz wyższej rozdzielczości.
Kiedy kończy się dbanie o klientów a zaczyna szaleństwo?
Ilu jest graczy wymagających maksymalnej wydajności od smartfonów? Nie graczy w Angry Birds czy FarmVille, a tych, którzy instalują i używają najbardziej wymagających gier? Jaki procent wszystkich użytkowników stanowią takie osoby? Ilu z nich wykorzystuje potencjał sprzętowy swoich urządzeń w taki czy inny sposób?
Większość rynku smartfonów z Androidem stanowią tańsze modele, sprzedawane w abonamentach lub po prostu stare urządzenia z systemem w wersji 2.x. Oznacza to, że da się takich urządzeń używać, choć odpalenie najnowszej, efektownej gry nie będzie raczej możliwe, a nawet przeglądarka Chrome będzie niekompatybilna. Problem w tym, że wiele osób nie ma potrzeby (lub jeszcze o niej nie wie) by używać Chrome’a, a popularność Opery na urządzeniach mobilnych pokazuje, że przyzwyczajenia biorą górę.
Sama miałam ostatnio okazję używać przez kilka dni smartfona z Androidem sprzed 3 lat, który sprzętowo nijak nie przystaje do topowych i ze średniej półki obecnych urządzeń. Działał, nie miałam ochoty go wyrzucić, a największy problem stanowił nieco za mały ekran. SMSy, rozmowy, aplikacje typu Deezer, maile, komunikatory czy proste gierki - wszystko działało, i może nie uruchamiało się błyskawicznie, ale co z tego? Śmiem twierdzić, że dla większości osób będzie to nieistotne, jeśli..
Smartfon nadrobi czymś innym.
W niedawnym wywiadzie Wired z Larry Page’em, CEO Google’a, pojawiła się bardzo ważna rzecz. Page rozpalił wyobraźnię mówiąc, że liczy się ształtowanie przyszłości już dzisiaj, dlatego należąca do Google’a Motorola pracuje nad przełomowymi rzeczami. Jakimi? Na razie mają wystarczyć nam to, że dziś smartfony mają problem z wytrzymałością, zwłaszcza szkła na ekranach. Za 5 czy 10 lat ma być tak, że smartfon się nie stłucze, bo technologia w nim zastosowana będzie całkiem inna.
Sony Xperia Z kusi wodoszczelnością i wytrzymałością obudowy już teraz. Pancerny telefon to to nie jest, ale i tak przy kupowaniu nowego urządzenia kwestia zwiększonej wytrzymałości i tego, że nie będziemy musieli obawiać się używania go w wannie (kto nie używał smartfona w wannie niech pierwszy rzuci kamieniem!) czy codziennych, drobnych wypadków, może być kluczowa.
Tak samo kluczowa może być kwestia wytrzymałości na jednym ładowaniu baterii. Wyobraźcie sobie topowy smartfon, który pozwoli na tydzień zwykłej pracy bez wyrzeczeń. To co widzimy dziś to powiększone baterie kosztem grubości smartfona czy ogólnej wydajności. Samo powiększenie zresztą nie daje wspaniałych wyników i nie uwalnia od paranoicznej potrzeby noszenia ze sobą ładowarki.
Dzisiejsze nadrabianie przypomina podróż z Warszawy do Paryża przez Moskwę.
Tymczasem z braku możliwości albo z innych tajemniczych powodów, producenci w wyścigu zbrojeń postanowili nadrabiać coraz mniej zrozumiałymi parametrami. Pięciocalowe, ogromne smartfony, które miałam okazję zobaczyć na żywo na CES-ie mają ekrany FullHD, co ma podobno sprawić, że oglądanie filmów będzie przyjemniejsze, a wszystkie wyświetlane informacje bardziej szczegółowe. Tylko, że to kolejna innowacja, która niewiele wnosi dla przeciętnego użytkownika.
Pikseli na owych ekranach faktycznie nie widać, ale nie widać ich też na ekranach 720p o przekątnych 4,5-4,8 cala. Znawcy z wyczulonym okiem widzą takowe, ale ponownie - jaki procent wszystkich użytkowników oni stanowią? W jakim stopniu my, potencjalni nabywcy owych urządzeń ze względu na wspaniały ekran, odczujemy realny postęp i poprawienie jakości użytkowania na co dzień?
Złoty środek potrzebny!
Pęd za coraz lepszymi parametrami jest potrzebny, w ten sposób dokonuje się rozwój, bo z nowym, mocniejszy procesorem w teorii idzie poprawa wydajności używania baterii. Tylko, że to znika gdzieś, gdy producent ładuje w smartfona bardziej wymagający i zasobożerny ekran. Koło się zamyka, a zwykły użytkownik dostaje bajery, które nie są mu w ogóle potrzebne do życia i używania. Niestety nie ma wyboru, bo producenci stawiają na topowe smartfony z całym bagażem tzw. “ficzerów” albo na tanie urządzenia dla mas.
A czytelnikowi na komentarz odpowiem: obiekt pożądania nie musi mieć najnowszych bebechów, a możliwości Cortexa A9 pewnie nigdy nie użyję w całości. Ani ja, ani wielu z użytkowniów.