Żegnaj tablecie, witaj ultrabooku!
Zaskakujące, jak szybko można zmienić podejście do wszystkiego. Jeszcze kilka tygodni temu poszukiwałem dla siebie nie kolejnego laptopa a „idealnego tabletu”, który miał mi w jak największym stopniu zastąpić komputer podczas wyjazdów. Wymagania były dość wysokie – oprócz niezbędnych portów USB, urządzenie musiało posiadać klawiaturę QWERTY w formie fizycznej, najlepiej dostarczanej prosto od producenta i umożliwiającej wygodną pracę w każdych warunkach. Zanim jednak ostatecznie zdecydowałem się na zakup, do naszej redakcji na testy trafił jeden z najciekawszych ultrabooków – Lenovo U300s i jeśli mam być szczery, nawet po tak krótkim czasie użytkowania tego urządzenia, zupełnie „wyleczyłem się” z chęci kupna jakiegokolwiek tabletu.
Oczywiście ultrabook, będąc następnym ogniwem ewolucji laptopów wyraźnie różni się pod wieloma względami od tabletu, jednak czy nie do ujednolicenia zmierza właśnie część producentów? Wystarczy spojrzeć na Transformera czy jego nową wersję – Prime, które zbierają w większości przypadków doskonałe opinie. Nie oszukujmy się – każdy z nas od czasu do czasu potrzebuje klawiatury i jeśli poszukujemy ultramobilnego urządzenia, które będzie dla nas w pełni funkcjonalne, klawiatura fizyczna jest niezbędna.
Początkowo dość sceptycznie podchodziłem do „nowej linii laptopów” – w dalszym ciągu są to przecież maszyny, które znamy już od lat, nieco jedynie lżejsze i cieńsze. Dalej zarządza nimi Windows, dalej cierpią na praktycznie wszystkie bolączki swoich poprzedników i uruchamiają się długo (w porównaniu do tabletów, które mogą być przecież niemal ciągle włączone), i td, itd.
Można powiedzieć, że jest w tym nawet sporo racji – korzystając z ultrabooka w trybie „stacjonarnym”, ciężko odczuć jakąkolwiek wyraźną różnicę. Owszem, wygląda efektowniej niż większość zwykłych notebooków, wyraźnie szybciej łączy się z WiFi, ale poza tym raczej nie wyróżnia się niczym szczególnym. Gigantyczną różnicę możemy jednak zaobserwować w momencie, kiedy zaczynamy się z nim przemieszczać – niezależnie od tego, czy przenosimy się z nim na kanapę, do łóżka czy pakujemy do torby. Masa takiego urządzenia (w porównaniu do starszych laptopów o podobnej specyfikacji) praktycznie… nie ma znaczenia. Tak samo wygodnie (pomimo teoretycznie całkiem wyraźnej różnicy) przenosiło mi się 13-calowego Lenovo, jak i iPada czy inne tablety z ekranem o przekątnej około 10”. Czasem aż trudno uwierzyć, że naprawdę zapakowaliśmy do plecaka komputer, na którym jesteśmy w stanie zrobić wszystko, co na „normalnym” laptopie i chwilami zdarzało mi się wręcz zastanawiać, czy na pewno zabrałem testowego ultrabooka ze sobą, czy przypadkiem nie został w mieszkaniu.
W tym momencie pojawiło się dość trudne pytanie – skoro laptop może być praktycznie tak mobilny jak tablet, a jednym z moich wymogów była dostępna w pewnej formie klawiatura, to po co właściwie zaprzątać sobie głowę innymi rozwiązaniami? Do tej pory odpowiedź była stosunkowo prosta – wśród tabletów, znajdujących się raczej w umiarkowanej strefie cenowej (w porównaniu do ultracienkich laptopów) wybór był o wiele większy i umożliwiał dostosowanie go do naszych potrzeb, możliwości i zasobności portfela. W przypadku komputerów już tak nie było – albo były niesamowicie drogie, albo nie posiadały wszystkich cech ultrabooka, albo były… Macbookiem Air, który nie każdemu może przypaść do gustu. Teraz, podejmując decyzję, nawet na samym początku przygody producentów z tego typu sprzętem, mogę wybierać pomiędzy kilkoma (a już niedługo kilkudziesięcioma) różnymi modelami, różnych producentów, mając przy tym praktycznie pewność, że nie trafię na „byle co”. Wymagania narzucone twórcom ultrabooków przez Intela z jednej strony mogą wydawać się nieco zbyt rygorystyczne, a momentami wręcz przerysowane, ale to właśnie od nich przede wszystkim zależy późniejsza przyjemność płynąca z ich użytkowania.
Może właśnie dlatego U300s jest pierwszym komputerem od bardzo długiego czasu, który był w stanie wywołać we mnie jakiekolwiek emocje. Wcześniejsze „przesiadki” wynikały wyłącznie z niemal całkowitego zamordowania poprzedniego sprzętu, a dziś, kiedy od zaledwie kilku miesięcy cieszę się całkiem nowym laptopem o parametrach mogących starczyć z powodzeniem jeszcze na kilka lat, wiem że kiedy będę zmuszony odesłać egzemplarz z recenzji, prawdopodobnie nie minie zbyt dużo czasu, zanim zdecyduję się na podobne urządzenie. Dziwne, ale prawdziwe i raczej nie mam wątpliwości, że wrażenia kolejnych użytkowników ultrabooków będą podobne – teoretycznie to prawie to samo co „wcześniej”, ale mimo wszystko jest to niemal zupełnie nowa jakość. Może i nie zupełna rewolucja, ale ewolucja produktów, od których mało kto oczekiwał czegoś więcej, a przynajmniej specjalnie się tym nie emocjonował.
Trudno jest na razie wydać ostateczną opinię na temat konkretnego modelu, który trafił do nas na testy – na to jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie. Jeśli jednak za kilka tygodni w dalszym ciągu będę rozważał zmianę mojego dotychczasowego ThinkPada właśnie na jednego z ultrabooków, oznaczać to będzie, że Intelowi wraz z producentami laptopów udało się „skruszyć beton” i zaoferować coś lepszego od swoich poprzedników na tyle, że jestem w stanie pozbyć się moich przyzwyczajeń i zacząć „uczyć się nowego”, właśnie ze względu na przepaść, jaka dzieli pod wieloma względami „ultrabooki” i „laptopy”.