REKLAMA

Kino jest martwe - niestety jednak wciąż się rusza

17.10.2011 11.55
Kino jest martwe – niestety jednak wciąż się rusza
REKLAMA
REKLAMA

Kino dla mnie osobiście nie żyje. Co prawda jeszcze ma drgawki, ale już nie oddycha. To dziwne, przecież po horrendalnie drogie bilety wciąż ustawiają się kolejki. Na filmu ze szczytu box office nie ma nawet gdzie wcisnąć szpilki. A i tak kino jest martwe.

Przez ostatnie dwa weekendy z rzędu odwiedziłem dwa łódzkie mulitplexy: CinemaCity oraz Multikino. Sieć Helios omijam, ponieważ tylko jedna sala w starym dobrym Bałtyku spełnia jakiekolwiek standardy jeśli chodzi o wielkość ekranu. Nie były to filmy wymagające super dźwięku czy idealnego obrazu.

Pierwszy to: „Kocha,Lubi,Szanuje”, natomiast w ubiegły piątek premierowy film Koterskiego „Baby są jakieś inne”. Zwykłe filmy w sam raz na miły wieczór z bliską osobą. Niestety i przy takich filmach wymagam poszanowania pracy reżysera, operatorów kamer czy dźwiękowców. Tego w polskim kinie nie uświadczymy. Nawet gdy na pokazie będą obecni twórcy dzieła, to i tak kiniarze są wstanie zaprezentować swój brak umiejętności.

Żyjemy w czasach, w których wiele prac nie jest wykonywanych z jakiejkolwiek pasji i lubienia swojej profesji. Jednak czy nawet nienawidzenie własnej pracy pozwala na (za przeproszeniem) partolenie swojej roboty? Może w wielu przypadkach nie są za to odpowiedzialni tylko pracownicy a władze kina, które nakazują oszczędzać na jasności lampy, nie dbają o jakość sprzętu obsługującego sale kinowe, czy wreszcie nie są w stanie postarać się lub wymusić na dystrybutorach cyfrowych kopii filmu.

Podczas pierwszego seansu siedziałem w czwartym rzędzie. Nie jest to może najlepszy wybór, ale skoro takie miejsca są oferowane, to widać ktoś zaprojektował tak sale by móc oglądać film bez problemu. Gdyby film był w projekcji cyfrowej jak to powinno być pod koniec roku 2011 (drugiej dekady XXI wieku), szczegóły i jakość powinny „oślepiać” widza. Niestety w przypadku projekcji analogowej, jaką kino w większości filmów 2D serwuje, obraz wręcz odpychał.

Na drugim filmie siedzieliśmy już na końcu sali. Niestety już od reklam dało się słyszeć beznadziejny dźwięk, który w miejscu gdzie siedzieliśmy fatalnie się odbijał i przez cały seans słychać było echo. W dodatku mocno świecąca lampka informująca o drzwiach ewakuacyjnych zakłócała odbiór filmu. Projekcja oczywiście analogowa. Film, zamiast wyświetlany w centralnym miejscu ekranu, był przynajmniej o pół metra przesunięty w lewo.

Niestety to tylko przykłady z dwóch ostatnich seansów. Filmów wyświetlanych cyfrowo jest jak na lekarstwo. W przypadku Heliosa i CinemaCity projekcje takie są odpowiednio oznaczone w repertuarze. Dla przykładu w poniedziałkowym repertuarze łódzkiego CinemaCity są 3 projekcje 2D cyfrowe, 17 projekcji analogowych oraz 4 cyfrowe 3D i 3 seanse w sali IMAX, z czego tylko jeden na pewno jest w wersji cyfrowej.

Kino w sensie „wybrania się na film” jest martwe. Wybieram się do niego tylko na filmy, których premiery nie mogę się doczekać. Jedyny aspekt dlaczego tak naprawdę jeszcze się trzyma to wyjścia ze znajomymi i na randki. Jest dobrym choć stosunkowo drogim (zwłaszcza dla całej rodziny) sposobem na spędzenie jesiennego popołudnia.

Wiadomo – nie każdy może sobie pozwolić na stworzenie w domu kina domowego z projektorem czy dużym telewizorem i pełnym zestawem audio 5.1/7.1 z amplitunerem i odtwarzaczem blu-ray. Głównie ze względu na miejsce i sąsiadów. Jednak domowy seans filmowy to w tej chwili jedyne dobre miejsce na cieszenie się z idealnych warunków do odbioru filmu. Ze świetną jakością dźwięku i obrazu, dobrym miejscem i brakiem rozmów telefonicznych czy pogaduszek reszty widowni siedzącej w kinie.

Kina mają się dobrze, przynajmniej tak można sądzić po tłumach pędzących na każdy seans. Szkoda, że przez to nikną problemy z jakością odbioru filmu. A w końcu chcielibyśmy iść na film, a nie tylko do kina.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA