Dropbox nie chciał do Apple i teraz będzie marginalizowany?
Dropboxa zna praktycznie każdy, kto chociaż przez chwilę zastanawiał się nad przeniesieniem przynajmniej części swoich plików w „chmurę”. Wiele wskazuje też na to, że jeśli już się na to zdecydowaliśmy, to prawdopodobnie skorzystaliśmy właśnie z rozwiązania oferowanego nam od 2008 roku przez Drew Houstona, którego serwis ogłosił niedawno przekroczenie bariery 45 milionów użytkowników oraz uzyskał kolejne już dofinansowanie, tym razem w wysokości 250 mln dolarów. Sam portal jest obecnie wyceniany na ponad 4 mld dolarów, ale niektórzy zdają się zadawać pytanie „jak długo to jeszcze potrwa” i bardzo możliwe, że w swoich czarnych proroctwach nie są zupełnie pozbawieni racji.
Wszystko zaczęło się cztery lata temu, kiedy powstanie idei Dropboxa spowodowało coś, co zdarza się praktycznie każdemu z nas. Pewnego dnia Houston po raz kolejny zapomniał zabrać ze sobą swojego pendrive. Sytuacja okazała się dla niego na tyle motywująca, że przy braku funkcjonalnych rozwiązań dostępnych już wtedy na rynku, postanowił rozpocząć pracę nad swoim własnym projektem. Miało być szybko, łatwo, intuicyjnie, prosto i jak najwygodniej dla użytkownika, a przy tym wszystkim tanio. I tak też się stało.
Od samego początku istnienia Dropbox zbierał rewelacyjne oceny, będąc opisywany przez media jako najprostsze w obsłudze narzędzie do przechowywani i przenoszenia plików pomiędzy urządzeniami. Rosnąca popularność z czasem pozwoliła na zdobycie inwestorów, którzy łącznie zainwestowali w przedsięwzięcie ponad 7 mln dolarów. Prawdziwym przełomem i strzałem w dziesiątkę okazało się jednak to, co dziś wydaje się oczywiste – udostępnienie aplikacji dla urządzeń mobilnych, oraz odpowiednich API, umożliwiających programistom integrację zasobów Dropboxa ze swoimi programami.
W ten sposób dostęp do Dropboxa użytkownicy otrzymali bezpośrednio z poziomu aplikacji dla iPhone iPada, BlackBerry i Androida, a programiści zajęli się jego wykorzystaniem we własnych projektach. Dzięki temu możemy np. korzystać z bezpiecznej kopii zapasowej i dostać się do naszych plików w „chmurze” z poziomu np. Office 2HD, iFile, Nobze czy Documents To Go. Idea bezproblemowej pracy z dokumentami umieszczonymi w „chmurze” spełnia się praktycznie doskonale.
Fortuna nie zawsze jednak sprzyjała Dropboxowi i w niezbyt odległej historii byliśmy już świadkami co najmniej dwóch poważnych wpadek serwisu, związanych z bezpieczeństwem naszych danych. Pierwsza była na szczęście związana wyłącznie z… zapisami regulaminu portalu, podczas gdy druga była już o wiele groźniejsza – przez ponad cztery godziny każdy mógł uzyskać dostęp do dowolnego konta na Dropboxie, nawet jeśli nie znał poprawnego hasła.
Mimo wszystko nie zatrzymało to praktycznie w żaden sposób rozwoju „chmury” i dziś Dropbox, dostępny jest na praktycznie wszystkie platformy mobilne (w formie aplikacji oficjalnych i nieoficjalnych), komputerowe systemy operacyjne (Windows, Mac OS X, Linux), a także dostępny za pośrednictwem najpopularniejszych przeglądarek, przechowuje już ponad 100 miliardów plików, gdzie co każde 5 minut dodawanych jest nowy milion – więcej niż nowych tweetów na Twitterze.
Oczywiście Dropbox nie jest całkowicie darmowy. Każdy użytkownik otrzymuje wprawdzie na starcie bezpłatnie 2 GB przestrzeni (oraz drobne bonusy za zachęcenie znajomych do serwisu), ale dodatkowe miejsce obejmuje już miesięczny abonament. W zależności od pojemności, która jest nam potrzebna, będzie to koszt rzędu od 10$ (50GB) do 20$ (100GB), co daje od 120$ do 240$ za pełny rok użytkowania usługi. Oprócz tego nie doświadczymy żadnych ukrytych opłat, ograniczeń ani reklam. Ile można zarobić na takim modelu świadczenia usługi?
Oficjalne dane na razie nie zostały podane do publicznej wiadomości – pozostają nam wyłącznie spekulacje. Według nich, dotychczas zanotowany przychód wyniósł w ostatnim roku około 30 mln dolarów i był generowany przez około… 1-2% wszystkich użytkowników. W tym roku, w związku z coraz wyraźniejszym zapotrzebowaniem na „chmurę” i wynikającym z niego zwiększeniem ilości klientów oraz koniecznością posiadania większej ilości miejsca na „wirtualnym dysku”, szacuje się nawet trzykrotny wzrost tego parametru. Ktoś jednak odważył się stwierdzić, że „bańka” Dropboxa w końcu pęknie i zostanie zakupiony przez inną firmę lub zupełnie zmarginalizowany. Tym kimś był Steve Jobs.
CEO Apple nie tylko przez długi czas obserwował poczynania twórcy Dropboxa, ale również w 2009 wprost zaproponował całkowite wykupienie serwisu. Szczodra oferta została wtedy jednak odrzucona ze względu na wysokie ambicje założyciela, nawet pomimo argumentów Jobsa, który przekonywał, że Dropbox nie jest „pełnoprawnym” produktem, który będzie można przez długi czas oferować klientom – jest wyłącznie usługą, która zostanie albo skopiowana, albo wchłonięta przez inną korporację, wykazującą odpowiednie zapotrzebowanie.
Podczas gdy pierwsza z prognoz okazała się dość trafna (co było jednak dość łatwe do przewidzenia), o tyle, jak widać, sam Dropbox, zyskując kolejnych inwestorów i ogromne pieniądze (przykładowo konkurencja – SugarSync czy Box, nie dysponuje nawet zbliżonym kapitałem) utrzymuje się na razie na rynku doskonale w formie „nienaruszonej”. Ostatecznie jednak i ta druga wizja ma ogromne szanse się potwierdzić, głównie za sprawą wprowadzania podobnych rozwiązań przez producentów sprzętu i systemów operacyjnych. Nie potrzeba już prawdopodobnie żadnych dodatkowych badań ani analiz, aby przekonać się, że znakomita większość użytkowników preferuje rozwiązania dedykowane, oferowane bezpośrednio przez producenta, najlepiej dostępne od razu po wyciągnięciu smartfona, laptopa czy tabletu z pudełka. Takie kroki poczynił już jakiś czas temu Microsoft, oferując nam SkyDrive z 25 GB przestrzeni, oraz Apple, prezentując udoskonalone wydanie MobileMe – iCloud (5GB).
Obydwa serwisy udostępniane przez dwóch gigantów posiadają oczywiście swoje wady, które pod pewnymi względami czynią je nieco mnie atrakcyjnymi od oryginalnego Dropboxa, jak chociażby ograniczenie dostępności do konkretnych platform. Posiadają też jednak ogromną przewagę – są praktycznie od razu w naszym telefonie i ich konfiguracja jest jednym z elementów pierwszego kontaktu z telefonem. Od razu wiemy o tym, że mamy możliwość (bezpłatnego) skorzystania z tego rodzaju usługi i co mniej więcej jest nam ona w stanie zaoferować. Kto będzie dalej silił się na korzystanie z Dropboxa, jeśli „out-of-box”, bez instalacji żadnych dodatków, ma wszystko pod ręką? Zarówno iCloud i SkyDrive oferują też na „dzień dobry” większą przestrzeń dyskową w „chmurze”.
Wątpliwości dotyczące „ograniczenia platformowego” również nie powinny mieć w większości przypadków żadnego znaczenia – ilu jest posiadaczy iPhone, którzy „rzucają się” na tablet z Androidem? Ilu użytkowników Windows Phone nie posiada komputera z Windowsem? Oczywiście, z całą pewnością znajdą się i tacy, ale będzie ich z pewnością mniej, niż tych, którzy zdecydują się na „właściwe połączenie”. Co ciekawe, w sieci pojawiają się od niedawna plotki na temat prac nad klientem SkyDrive dla innych platform, co mogłoby usunąć i tę niedogodność, jednak wydaje się w tym przypadku, że pomysł Apple na stworzenie niesamowicie hermetycznego ekosystemu może o wiele mocniej uwiązać użytkowników do jego produktów, a być może nawet zachęcić ich do zakupu kolejnego.
Tak, Dropbox, praktycznie niezależnie od kierunku rozwoju, który obierze, będzie musiał w końcu stać się graczem o o wiele mniejszej wartości i znaczeniu niż obecnie. Wybierając telefon z określonym systemem i starając się żyć z nim w zgodzie przez dłuższy czas, będziemy musieli w końcu pokonać nasze przyzwyczajenia (co rzadziej zdarza się w przypadku PC, kiedy mamy prawie dowolny wybór systemu) i przystać na rozwiązania oferowane nam przez jego producenta. Dlaczego? Są „zintegrowane”, łatwiejsze, prostsze i „firmowe”. A znacząca marka może być w tym przypadku kolejną ogromną zaletą, w momencie kiedy chodzi o przechowywanie naszych danych. Wolimy powierzyć je Apple lub Microsoftowi czy Boxowi, Dropboxowi albo SugarSyncowi?