Google vs. Bing, czyli kto komu zerka przez ramię.
Microsoft ściąga - tak twierdzi Google dowodząc, że w sprytny sposób Bing korzysta z wyników najpopularniejszej wyszukiwarki na świecie by załatać swoje dziury.
Google to ten średnio lubiany uczeń, ale zdolny i ciężko się w sumie do niego przyczepić. Niektórzy zarzucają mu, że zbiera za dużo danych, za bardzo plotkuje i wsadza nos w nie swoje sprawy. Bing znów to ten, który ostatnio opuścił się w nauce i został z materiałem trochę w tyle. Cichy, nie wychodzi zbytnio przed szereg Ale ma duże ambicje - pragnie wyprzedzić prymusa Google'a i nie zawaha się nawet spojrzeć mu przez ramię, by podpatrzeć trochę rozwiązań i wyników.
Zaczęło się tak: Google w maju zeszłego roku zauważył, że Bing wyrzuca bardzo podobne rezultaty. Bardzo podobne nawet w przypadku literówek w zapytaniach. Zaniepokoił się, a w październiku zdziwił całkowicie. Bo pierwsze wyniki wyszukiwania okazywały się prawie identyczne. A przecież stworzenie algorytmu wyszukiwania to zadanie bardzo ciężkie i unikalne. Zbyt wiele zmiennych wchodzi w grę, by rezultaty były niemal identyczne. Dlatego Google zaczął podejrzewać Binga o ściągnie. I wymyślił, w jaki sposób to udowodnić.
Przygotował pułapkę - 100 zapytań, które i w Google, i w Bingu nie dawały żadnych wyszukań lub całkowicie marne. Potem wymusił u siebie odpowiedzi na te zapytania. Rezultaty nie miały nic wspólnego z szukaną frazą, co miało pokazać, że podobne wyniki to nie przypadek. A potem 1 grudnia rozpoczął się eksperyment. 20 zwerbowanych przez Google inżynierów używając Internet Explorera z włączonymi dodatkami od Microsoftu wyszukiwało w Google 100 spreparowanych fraz. A potem klikało w odpowiedzi pojawiające się na samej górze. Frazy były bardzo ciekawe, na przykład "mbzrxpgjys" czy "hiybbprqag".
Po dwóch tygodniach okazało się, że część z przygotowanych wcześniej sztucznie wyników pojawia się też w Bingu. Niewiele, bo zależnie od tego, gdzie było to sprawdzane 7 do 9. Ale to wystarczy. Niemożliwe, żeby takie wyniki w Bingu pojawiły się przypadkowo. Microsoft został przyłapany. Pytanie jednak na czym dokładnie?
Na tym, że Bing w przypadku, gdy nie radził sobie dobrze z pozycjonowaniem wyników korzystał w wyników Google'a. To możliwe dzięki Internet Explorerowi, który zbiera informacje o wyszukiwaniach w Google'u i najpopularniejszych wynikach a potem przesyła je Bingowi. A ten skrzętnie je wykorzystuje, gdy brakuje mu własnych pomysłów. Mówi się, że nie tylko IE potrafi zbierać takie dane; potrafi również Toolbar Binga.
Nieładnie. Google będąc dobrym uczniem od lat pracuje nad swoim algorytmem często wprowadzając naprawdę innowacyjne rozwiązania (jak na przykład świetne poprawianie literówek). A Bing chcąc mu dorównać czasem wykorzystuje jego rozwiązania. Oczywiście, pojawia się myśl, że takie ściąganie też jest innowacyjne, ale przecież chodzi o zasady fair play. Dobry uczeń nie zrzyna, tylko zabiera się do pracy i próbuje zadanie rozwiązać sam.
Nie można ukarać Binga. Nie kradnie nic przecież Google'owi tylko czasem korzysta z jego pracy. Ciężkiej i żmudnej pracy. Spryt Binga jest naprawdę godny podziwu, ale szacunku raczej on spodziewać się nie może.
Microsoft mówi, że nie będzie rozwodził się nad tym, w jaki sposób Bing rozwiązuje zadania i że liczą się przecież finalne wyniki. Tylko, że niektórzy czasem dokładają do tego etykę i szacunek dla cudzej pracy. Zwalanie winy na Google'a, że sam zafałszował 100 wyników naprawdę nie jest dobrym kontrargumentem. Ważne natomiast jest to, że obaj uczniowie naprawdę poważnie traktują swoje zadanie stworzenia idealnej wyszukiwarki.
Tylko czasem rozmijają się w sposobach jego realizacji.
P.S. We wpisie podsumowującym ostatnie wyniki kwartalne Apple'a (po 1 kwartale rozliczeniowym 2011 r.) znajdziecie kolejną literę, która przyda Wam się przy odgadywaniu hasła w konkursie, w którym do wygrania jest smartfon Sony Xperia ? X10. To jedenasta litera w tytule tego wpisu.