Google vs Chiny - kto się ugnie
Trzy miesiące temu Google przestał cenzorować wyszukiwanie informacji w chińskiej wersji swojej wyszukiwarki w proteście przeciwko rosnącemu reżimowi ograniczającemu wolności obywatelskie. Bezpośrednią przyczyną zaostrzenia postawy Google'a w Chinach był atak na infrastrukturę sieci, którego źródło zlokalizowano właśnie w Państwie Środka. Dzisiaj Chiny stawiają Google'a pod ścianą - albo dostosujecie się do obowiązującego u nas prawa, albo nie przedłużymy wam licencji. Co zrobi Google, czy wybierze kompromis i spokój na perspektywicznym rynku, czy jednak podąży szlakiem swojej misji "do no evil"?
W marcu 2010 r. Google przestał cenzorować wyniki wyszukiwania w Chinach wykorzystując do tego prawny trik - użytkowników Google.cn automatycznie przekierowywał na stronę Google.com.hk. Trik był genialny w swoim pomyśle, gdyż Hong Kong, mimo iż od 1997 r. należy do Chin, utrzymał odrębne prawo, a w szczególności swobody obywatelskie. W związku z tym, brak cenzury w wynikach wyszukiwania na Hong-końskiej wersji Google'a prawa nie łamał?, chociaż warto nadmienić, że niektóre zapytania polityczne wklepywane przez użytkowników z kontynentalnych Chin były przez władze blokowane.
Przez trzy miesiące Google cieszył się względnym spokojem takiego rozwiązania, chociaż jak pokazują badania rynku, w ostatnim kwartale udział przeglądarki Google'a na rynku chińskim spadł z 35,6% do 31% (to dane firmy Analysys International z siedzibą w? Pekinie, więc ręczyć za ich poprawność nie można). Do czasu?, gdyż dzisiaj, tj. 30 czerwca, kończy się Google'owi licencja na działalność w Chinach jako dostawcy treści internetowych. Od kilku tygodni trwają więc zakulisowe rozmowy (a że trwają to wynika z tego wpisu blogowego Davida Drummonda, jednego z głównych prawników Google'a) pomiędzy Google'm a rządem chińskim w sprawie przedłużenia licencji.
Nie trzeba chyba dowodzić temu, że Chinom przekierowanie użytkowników wyszukiwarki do Hong-Kongu zbytnio się nie podoba. W związku z tym wczoraj Google wdrożył więc kolejny trik mający na celu udobruchanie władz chińskich i jednocześnie utrzymanie sposobności obejścia cenzury. Wchodząc dziś na google.cn użytkownicy z Chin nie są automatycznie przenoszeni do wersji google.com.hk, ale? mają do niej link. W domyśle Google mówi więc chińskim użytkownikom internetu tak: jeśli chcesz poszukać informacji wrażliwych na cenzurę użyj google.com.hk, jeśli innych pozostań na google.cn.
Na ile nowe rozwiązanie przypadnie do gustu władzom chińskim nie wiadomo, choć wydaje się, że raczej nie przypadnie? Google ryzykuje więc natychmiastową utratą licencji na działanie w Chinach. Bez tej licencji Google nie będzie mógł sprzedawać reklam, oferować swoich map, jak i innych usług. Mimo, iż rynek chiński stanowi nie więcej niż 2% przychodów netto Google'a, to poddanie tak perspektywicznego rynku nikomu nie przeszłoby przez gardło bezboleśnie. Chiny mają 404 milionów internatuów w miesiącu (skok z 384 mln na koniec 2009 r.), z czego 233 korzysta z sieci za pomocą telefonów komórkowych. Wartość internetowego rynku reklamy w pierwszym kwartale 2010 r. wyniosła 937 mln (według iResearch, to wzrost 85,4% rok do roku).
Co zrobi Google, co zrobią władze chińskie? Jeszcze trzy miesiące temu wielu wychwalało firmę zarządzaną przez Erica Schmidta za publiczno-globalne napiętnowanie chińskiego reżimu, dowodząc, że tak właśnie postępuje firma, która "nie czyń zła" (do not evil) ma wpisane we własną misję (choć ci sami krytykowali firmę, kiedy wchodziła na rynek chiński). Dzisiaj Google skonfrontowany jest z realnym zagrożeniem utraty wpływów i wielkich perspektyw rozwoju na rynku chińskim.
Jak więc postąpi?