Każdy z nas może tam trafić, a to jedyne miejsca, gdzie roboty sobie nie poradzą

Domy pomocy społecznej widzimy jako czarne dziury, gdzie każdego spotyka cierpienie. Negatywny obraz nie jest jednak do końca prawdziwy. A przynajmniej nie oddaje całej prawdy. W rozmowie z Jędrzejem Dudkiewiczem, autorem książki "Inny dom", pokazujemy, jak wygląda rzeczywistość DPS-ów, o której rzadko słyszymy, bo niewiele osób może o niej opowiedzieć.

DPS


Polskie społeczeństwo starzeje się szybciej, niż chcemy to przyznać. Do 2060 roku osoby po 65. roku życia mogą stanowić nawet 40 procent populacji naszego kraju. Choć niektórym trudno to sobie wyobrazić, to wielu z nich, ale też z nas, będzie potrzebowało długoterminowej opieki. A to oznacza, że trafią do domów pomocy społecznej.

Ale co tak naprawdę wiemy o miejscach, w których umieszczani są najciężej chorzy, niesamodzielni, zapomniani? Okazuje się, że niewiele.

Jędrzej Dudkiewicz, dziennikarz publikujący m.in. w serwisie NGO.pl, "Tygodniku Powszechnym", czy "Wysokich Obcasach", w debiutanckiej książce "Inny dom. Ludzie, system i granice wsparcia w polskich DPS" pokazuje, że domy pomocy społecznej rzadko bywają tematem publicznej debaty. Kojarzymy je z niedoborami, złą prasą i dramatycznymi historiami, które przebijają się do najpopularniejszych mediów. A to tylko część prawdy. Dudkiewicz postawił sobie za cel uzupełnić ten obraz.

Rozmawia z mieszkańcami DPS-ów, ich bliskimi, personelem, kierownictwem i przedstawicielami organizacji społecznych. Zagląda do tego świata na dłużej i pokazuje go czytelnikom od środka. Analizuje system, który coraz trudniej utrzymać w obecnym kształcie, i pyta, jak długo jeszcze będziemy udawać, że nas to nie dotyczy. Jednocześnie unika uproszczeń i wyciągania łatwych wniosków. Zamiast tego z empatią zastanawia się nad tym, jak będzie wyglądała nasza starość i jak chcemy traktować się nawzajem jako społeczeństwo.

Okładka książki "Inny dom" autorstwa Jędrzeja Dudkiewicza fot. wydawnictwo Znak class="wp-image-5594406"
Okładka książki "Inny dom" autorstwa Jędrzeja Dudkiewicza. fot. Wydawnictwo Znak

Rozmowa z Jędrzejem Dudkiewiczem o książce "Inny dom", której premiera już 10 września.

Polska się starzeje i według prognoz będzie się starzeć bardziej. Po lekturze twojej książki mam wrażenie, że osoby starsze nie mogą liczyć na pomoc państwa.

Tak i nie. W pewnym sensie jakieś wsparcie i pomoc osoby starsze dostają i w przyszłości dostaną. Pytanie oczywiście, czy jest to wystarczające, odpowiednie i czy jest to dokładnie to, czego osoby starsze potrzebują.

A jest odpowiednie? Czego potrzebują?

W dużym stopniu nie jest. W wielu DPS-ach na pewno przydałoby się o wiele więcej czasu i okazji do budowania relacji, ale niekiedy też znacznie lepszego zrozumienia różnego rodzaju dolegliwości podopiecznych. Nie chcę jednak za wiele mówić o potrzebach, bo kim jestem, by o tym decydować – to powinno należeć do samych zainteresowanych, a jesteśmy w momencie, w którym dopiero zaczynamy poważnie zastanawiać się, czego osoby starsze, z niepełnosprawnościami, czyli większość osób mieszkających w domach pomocy społecznej, rzeczywiście chcą. 

Do tej pory nie zastanawialiśmy się nad tym? 

Jak dotąd usługi publiczne skierowane do tych grup były tak skonstruowane, że priorytetem nie była perspektywa i potrzeby znajdujących się w nich osób. Było i ciągle jest raczej tak, że po prostu wysyłamy kogoś do DPS-u i uważamy, że problem z głowy, bo taka osoba znika z pola widzenia sąsiadów, rodziny, ale też państwa. 

Jest zamieciona pod dywan? 

W Polsce lubimy wszelkie problemy zamiatać pod dywan. Tak jest przecież w edukacji czy systemie ochrony zdrowia. Podobnie jest w DPS-ach. Osoby starsze czy z niepełnosprawnościami są umieszczane w placówkach i nie myśli się specjalnie o tym, czego potrzebują. To, mam nadzieję, zmieni nowa ustawa o pomocy społecznej, nad którą aktualnie trwają prace, podobnie jak ta o asystencji osobistej. Mam nadzieję, że nowe przepisy sprawią, że człowiek będzie w centrum uwagi.

To dość pilne, biorąc pod uwagę prognozy demograficzne. Osób, które będą potrzebowały wsparcia i opieki, które mogłyby być mieszańcami DPS-ów, będzie coraz więcej. Jesteśmy na to gotowi? 

Już teraz jest mnóstwo osób, dla których nie będzie miejsca w DPS-ach i te problemy będą tylko narastać. Trendy są tutaj nieubłagane i powinniśmy coś z tym zrobić, zanim wszystkim nam wybuchnie to w twarz. 

Co stanie się z tymi, dla których nie będzie miejsca w DPS-ach?

Jeżeli nie stworzymy dobrego systemu różnorakich usług środowiskowych (bo to powinno być priorytetem), to – jak to często jest już teraz – zadanie to przypadnie najbliższym. Ewentualnie ci, których będzie na to stać, skorzystają z drogich usług prywatnych, ale i one nie będą w stanie zapewnić realizacji wszystkich potrzeb. Nie mówiąc już o tym, że byłby to kolejny przejaw nierówności społecznych, a ich wzrostu bardzo bym nie chciał – są już i tak na smutno wysokim poziomie.

Nie boisz się starości po tym, czego dowiedziałeś się, pracując nad książką? Ja po jej lekturze mam jeszcze większe obawy. 

Oczywiście wiele osób o starości nie myśli. Wydaje im się, że skoro są młodzi, sprawni, to po co budować publiczny system, który mógłby im pomóc w przyszłości. Jakkolwiek sam jestem w dobrej formie, jak najbardziej interesuje mnie, żeby w naszym kraju funkcjonował sensowny, publiczny system – związany nie tylko z polityką społeczną, ale też ochroną zdrowia i edukacją. Wszystko to się zresztą ze sobą łączy. Powszechne jest jednak raczej myślenie, że to państwo mnie okrada, bo muszę płacić składki czy podatki, i to mnie martwi. 

Dlaczego? 

Bo to bullshit! Każdy w dowolnym momencie może przestać być sprawny. Każdy może ulec wypadkowi, zachorować i potrzebować sprawnego państwa, które udzieli mu pomocy. Pomoże wrócić do zdrowia, a jeśli to niemożliwe, zaopiekuje się nim. Najlepiej w formie usług środowiskowych, a jeżeli to niemożliwe, da schronienie i pomoc w DPS. Dlatego, odpowiadając na twoje pytanie: tak, tak jak każdy boję się starości i po napisaniu boję się trochę bardziej. Ale też trochę mniej. 

Jędrzej Dudkiewicz, autor książki "Inny dom" fot. Ola Zdeb
Jędrzej Dudkiewicz, autor książki "Inny dom" fot. Ola Zdeb

To znaczy? 

Faktycznie nie jesteśmy zupełnie gotowi na to, co nas czeka. Wiem, jakie są realia i jak traktuje się słabszych, wykluczonych w tym kraju. Ale mam też nadzieję, że to jednak się zmieni i uda nam się zbudować sensowny system pomocy społecznej. 

Co trzeba w DPS-ach naprawić w pierwszej kolejności? Reputację mają, delikatnie mówiąc, kiepską. Sam w książce piszesz, że media przedstawiają je jako "czarne dziury, gdzie każdego spotyka cierpienie". 

Ten negatywny obraz DPS-ów wynika z kilku rzeczy. Po pierwsze, żyje w nich relatywnie niewiele osób, które mogłyby opowiedzieć, jak ta rzeczywistość wygląda. 

Po drugie, mamy, jak już powiedziałem, tendencję do spychania problemów na margines i udawania, że ich nie ma. Jest tak do momentu, aż zdarzy się coś złego. Wtedy piszą o tym wszystkie główne media i jest to przekaz w stylu: DPS to patologia, pracownicy to przemocowcy, a ludziom, którzy tam trafili, dzieje się krzywda.

Trudno czepiać się dziennikarzy, że opisują nieprawidłowości.

Pełna zgoda. Dobrze, że je nagłaśniają, ale kiedy o DPS-ach usłyszałeś coś pozytywnego, np. w największych stacjach telewizyjnych?

Nie oglądam, ale zgaduję: nigdy? 

Dowiemy się z nich o znęcaniu, zaniedbaniach, że ktoś kogoś pobił albo okradł. Co oczywiście się zdarza. Absolutnie nie neguję rzeczywistości i patologii, które miewają miejsce w DPS-ach, ale co kluczowe, to nie jest ich wyjątkowa cecha. To jest cecha wszystkich dużych instytucji i placówek, gdzie czasem zdarzy się coś złego. 

Z drugiej strony, o jakim pozytywnym zdarzeniu w DPS miałyby zrobić materiał, dajmy na to, "Fakty TVN"? Że mieszkańców odwiedził strażak albo sołtys? To nie ta ranga wydarzeń. 

Sam jako dziennikarz bardzo lubię robić materiały, że komuś coś się udało. Chociażby o tym, że powstała jakaś oddolna inicjatywa, nawet na małą skalę, i coś zmieniła. Oczywiście nie oczekuję, że mainstreamowe media będą informowały o tym, że DPS odwiedził strażak. Ale reportaż o tym, jak DPS niekiedy zmieniają pozytywnie życie np. starszych osób, jak przywracają im sprawność, decyzyjność - to bym przeczytał. Albo o tym, że niektórzy czują się tam lepiej niż w domu, albo że poznali miłość życia - już można zrobić. Może to marzenie ściętej głowy, ale chciałbym, aby przestano nas wyłącznie straszyć DPS-ami, a bardziej zaczęto myśleć, jak można te placówki zreformować. One nie znikną, to po prostu niemożliwe.

Fot. Shuttrstock / Snoopytkd
Polska się starzeje. Osób w podeszłym wieku będzie coraz więcej. Fot. Shuttrstock / Snoopytkd

W książce próbujesz odczarować ten marny wizerunek DPS-ów. To jaki jest prawdziwy obraz? 

Te negatywne rzeczy, o których mówiliśmy, to część prawdy. Na pewno DPS-y nie są miejscami, gdzie ludzi spotyka tylko cierpienie. Jest trochę pozytywnych historii. 

W pamięć zapada choćby historia mężczyzny, który mieszka w DPS w Karolinowie. 

Tak, to osoba z niepełnosprawnością. Pan porusza się na wózku, ale opowiada, że bardzo dobrze mieszka mu się w DPS. Ma dużą swobodę. Może na kilka dni opuścić placówkę. Może pojechać nad jezioro, spać w namiocie i oglądać gwiazdy. DPS pomógł mu w kupnie skutera, którym jeździ do miasta; do kina, teatru. On, jak sam mówi, nie potrzebuje niczego więcej. Prowadzi całkiem zwyczajne życie, nie czuje, że jest w jakiś sposób ograniczany, a dodatkowo otrzymuje odpowiednie wsparcie, jeśli go potrzebuje. 

W książce pokazujesz też, że DPS może być ratunkiem dla rodziny. 

Tak. Pokazuję historię rodziny z województwa lubuskiego, która nie mogła poradzić sobie ze swoim tatą, gdy zaczął chorować psychicznie. Rodzina nie mogła liczyć na pomoc służb, a sytuacja pogarszała się, bo mężczyzna stawał się niebezpieczny dla otoczenia. I DPS faktycznie ich uratował. Znalazło się tam dla niego miejsce, wsparcie i co najważniejsze - leczenie. Warto w tej historii dodać, że rodzina nie wypchnęła go do DPS-u, by pozbyć się problemu, lecz utrzymuje z nim kontakt, odwiedza go, a on do nich przyjeżdża, bo połowę roku jest z bliskimi. To znacznie bezpieczniejsze i bardziej komfortowe dla wszystkich. 

Kwestie rodzinne są najważniejsze dla opisania funkcjonowania DPS-ów. Dużo tutaj niezrozumienia, żalu, pretensji. 

Oczywiście zdarzają się rodziny z bardzo roszczeniowym podejściem. Nie utrzymują z bliskimi kontaktu, a oczekują, że DPS kogoś nagle wyleczy. Nie rozumieją, co DPS może, a czego nie może. Albo mają pretensję, że biorą starszego tatę na święta do domu i on się źle zachowa. Częściej jednak dla rodzin DPS jest zbawieniem. 

To znaczy? 

Opisuję na przykład rodzinę, która podzieliła się z DPS-em opieką nad swoim głęboko niepełnosprawnym synem. Bardzo sobie to chwalą, bo dzięki temu sami odżyli. Wcześniej poświęcali mu całe swoje życie. Byli zamknięci w domu, także ze swoją starszą córką. Funkcjonowali w ten sposób przez lata, ale kosztowało ich to sporo zdrowia, także psychicznego. A kiedy dostali wsparcie z DPS, mogli zacząć robić w życiu coś jeszcze. Pracować, odpocząć, żyć. DPS przywrócił im wolność. Ba, ich życie poprawiło się na tyle, że zdecydowali się na trzecie dziecko. A jednocześnie ten niepełnosprawny chłopiec ma w DPS świetną opiekę, robi postępy w komunikacji, bo placówka stosuje różnego rodzaju techniki terapeutyczne. Skoro rodzina jest zadowolona i głośno o tym mówi, kim jestem, by mówić im, co powinni, a czego nie powinni zrobić? Nikt, kto nie jest w ich sytuacji, jej nie zrozumie.

Sporo miejsca poświęcasz w książce pracownikom DPS-ów. Czytając, jak wygląda ich praca, myślałem sobie, dlaczego ci ludzie sobie to robią? Skąd biorą na to siłę? Szczególnie że pieniądze są marne. 

Motywacje są oczywiście różne. Dla jednych jest to misja i chęć wsparcia drugiego człowieka. Drudzy przejmują to zajęcie, bo bywa, że w ten sposób pracowała ich mama, więc pałeczka jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dla jeszcze innych to praca jak każda inna, a w ich okolicy DPS jest jednym z głównych zakładów pracy. 

Na pewno do zawodu nie przyciągają pensje. 

Faktycznie. Pracownicy DPS-ów zarabiają w okolicach płacy minimalnej. Najsmutniejsze dla mnie jednak było to, że kiedy pytałem ich o aktualne zarobki i to, ile powinny wynosić, wszyscy odpowiadali, że chcieliby tysiąc czy półtora tysiąca złotych więcej. Nikomu nie przyszło nawet do głowy, że za tak trudną fizycznie i psychicznie pracę, w świątek, piątek i niedzielę, wynagrodzenie powinno być o wiele wyższe i wynosić na przykład 10 tysięcy złotych. 

Fot. Shuttrstock / Snoopytkd
Praca w domach pomocy społecznej nie jest wystarczająco wynagradzana. Fot. Shuttrstock / Snoopytkd

Dlaczego tak się dzieje? 

To chyba wynika z tego, że w naszej kulturze zakodowane mamy, że skoro to praca z misją, to trzeba się poświęcić. To oczywiście szkodliwe, ale żyjemy w systemie, który nazywa się kapitalizm i który tego typu rzeczy wykorzystuje. Już lata temu David Graeber pisał, że tam, gdzie praca ma społeczny sens, czyli, dajmy na to, w edukacji, ochronie zdrowia, pomocy społecznej, wynagrodzenia celowo są wyceniane nisko. Trudno wyzwolić się z takiego myślenia.

Pensje mogłoby podnieść państwo, czyli my, społeczeństwo. Tak jak podnieśliśmy zarobki pielęgniarkom, widząc ich brak i nadchodzącą katastrofę w systemie ochrony zdrowia. 

Tak, tutaj może być podobnie. Niedobór kadr będzie jednym z największych wyzwań, przed którym stoimy, chcąc zbudować sensowny system. Te braki to coś, co mnie najbardziej w tym wszystkim przeraża. Możemy temu zapobiec, podwyższając pensje. Myślę, że w momencie, kiedy ludzie ogarną, że państwo przerzuciło na nich obowiązek zajmowania się swoimi schorowanymi bliskimi i nie oferuje im absolutnie nic, to będzie chwila, kiedy pieniądze się znajdą. Jednak na razie jesteśmy w sytuacji, w której to wszystko jeszcze jakoś funkcjonuje "sklejone taśmą". Tylko widać już, że klej zaczyna puszczać. 

Czyli działać trzeba teraz. Podnieść pensje pracowników, zwiększyć liczebność kadry, to jedno. Drugie to podniesienie jakości życia mieszkańców DPS-ów? 

Trzeba działać natychmiast, bo demografia nie poczeka. Osób starszych, schorowanych, niedołężnych będzie coraz więcej. Musimy się na to przygotować. Boję się jednak, że to się nie wydarzy, bo żyjemy w Polsce. A jak pomóc mieszkańcom? Już samo zwiększenie kadr im pomoże, gdy na dyżurze na 30 mieszkańców nie będzie dwóch opiekunów medycznych, lecz więcej, i będą mogli zrobić coś ponad podstawowe obowiązki typu przebieranie, nakarmienie, wypranie. Często na tym się kończy i na terapię zajęciową już nie ma czasu albo jest robiona po łebkach, bo trzeba biec do kolejnej osoby. 

Co jeszcze?

Na pewno pomogłoby zmniejszenie DPS-ów do jednostek, które mają, powiedzmy, 50-60 mieszkańców, a nie 200 jak niektóre miejsca obecnie. O wiele łatwiej jest zarządzać mniejszą placówką. Gdyby połączyć to z szerszą kadrą, pojawiłaby się przestrzeń na bardziej indywidualne podejście do każdej osoby. Skupienie się na jej potrzebach. A także danie jej większej wolności i decyzyjności.

Zresztą w jednej z rozmów pracownica DPS-u wspominała mi, że jeszcze kilkanaście lat temu miała czas zabrać podopieczną na urodziny do kawiarni, kupić kawę, ciastko. Dla takiej osoby to wielkie przeżycie. Teraz to niemożliwe, bo nie ma na to czasu. Dodatkowo konieczny jest intensywny rozwój usług środowiskowych, które jak największej liczbie osób pozwolą zostać w swoim miejscu zamieszkania. Zresztą wątpię, by bez tego dało się zmniejszyć DPS-y. Z jednej strony, warto sprawdzić, jak wiele osób mogłoby – gdyby chciało – opuścić placówki, z drugiej sprawić, żeby trafiało do nich mniej osób.

Jak mogą w tym pomóc technologie? Już w pierwszym rozdziale piszesz o robotach i sztucznej inteligencji. I to nie gdzieś na świecie, ale w Polsce. 

Tak. Mówisz o robotach Foka Paro i JD Humanoid, które rzeczywiście mogą być sensownym wsparciem. 

Ten pierwszy to zaawansowany, interaktywny robot wykorzystywany do terapii osób z różnych grup wiekowych. Potrafi mówić, słuchać, poruszać się, reagować na swoje imię, rozpoznawać użytkownika, odbierać bodźce z otoczenia i zachowywać się adekwatnie do sytuacji. Drugi zaś, czyli JD Humanoid, może np. śpiewać razem z osobami starszymi lub ćwiczyć z nimi gimnastykę. Wtedy fizjoterapeuta musi ewentualnie tylko poprawiać pozycję. 

Fot. Shuttrstock / Snoopytkd
Roboty pomogą ludzkim pracownikom w opiece nad osobami starszymi? Fot. Shuttrstock / Snoopytkd

Brzmi świetnie.   

Takich rozwiązań jest sporo. Jest jeszcze na przykład cyfrowa szklanka Aquatime, która monitoruje spożycie wody przez osoby starsze. Zachęca, aby ją piły, co korzystnie wpływa na ich zdrowie. To również może być pomocne, ale każdy mieszkaniec DPS-u powinien mieć własną, a cena jest dość wysoka – 1,5 tysiąca złotych. Podobnie zresztą jak w przypadku robotów. Każdy kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych. Udaje się je nabyć zwykle tylko wtedy, kiedy znajdzie się sponsora, bo samorządy nie chcą wydawać na to pieniędzy. 

A może nie będą miały wyboru, skoro mało kto garnie się do pracy w DPS-ach? 

Nie sądzę. Widzę potencjał w nowych technologiach, ale raczej, aby wspierać pracowników i osoby potrzebujące pomocy. Jednak nie wydaje się, żeby roboty tutaj zastąpiły ludzi. 

Dlaczego?

Odwrócę pytanie. A gdy będziesz już stary i potrzebujący, to chciałbyś mieć kontakt głównie z robotami czy jednak z drugim człowiekiem? 

Wiadomo, że z drugim człowiekiem. Tylko wtedy pewnie nikt mnie nie zapyta o zdanie i będzie liczyło się to, że robot jest tańszy. 

Łatwo sobie wyobrazić scenariusz wykluczający część społeczeństwa z ludzkich usług. Byłby to dodatkowy wymiar zepchnięcia na margines osób słabszych i biedniejszych.

Bogaci mieliby opiekę wrażliwych ludzi, a biedni nieczułych robotów i chatbotów. Wcale nie brzmi jak coś nierealnego. 

Wizja osoby, która żyje w DPS i ma kontakt tylko z robotami, jest dla mnie przerażająca. Brzmi jak ponura dystopia. To na pewno nie wpływałoby dobrze na takie osoby, a wręcz pogłębiłoby ich samotność. 

Na pewno nikt z nas nie chciałby czegoś takiego dla siebie ani dla swoich bliskich. Szczególnie że technologie są zawodne. Łatwo wyobrazić sobie, że następuje większa awaria, której nie da się szybko naprawić, i co wtedy? Nagle taka osoba traci całe wsparcie. 

Dlatego uważam, że wszelkie usługi wsparciowo-opiekuńcze powinny być wykonywane przez ludzi, najlepiej w miejscu zamieszkania. Większość z nas łaknie kontaktu z żywym człowiekiem, a nie robotem. Bo człowiek oznacza wrażliwość, zrozumienie, empatię. Nic nie zastąpi relacji z drugim człowiekiem. Bałbym się przyszłości, w której będziemy otoczeni robotami tak bardzo, że w jakimś stopniu odbierze nam to wartościową część człowieczeństwa. 

Fot. Shuttrstock / Snoopytkd
Czy DPS-y będziemy nazywać domem? Fot. Shuttrstock / Snoopytkd

Jednak roboty mogą być pomocne. 

Zdecydowanie. Nowe technologie – od robotów po sztuczną inteligencję – można wykorzystać we wsparciu pracownika. Wiadomo, że część pracy w DPS-ach, jak mycie czy zmienianie pampersów, to zadania ciężkie, czasochłonne i nieprzyjemne. Wsparcie pracowników w tym aspekcie byłoby korzystne, bo zyskaliby oni więcej czasu na nawiązywanie relacji. Rozmowy, wspólne rozwiązywanie krzyżówek, czytanie książek, wyjścia, spacery i tak dalej. To mogłoby odciążyć pracowników i dać im przestrzeń na to, by oferowali lepsze indywidualne wsparcie. Zamiast więc myśleć o tym, jak zastąpić ludzi robotami, myślmy, jak te roboty mogą ułatwić im pracę, sprawić, aby mieli godne wynagrodzenia i czas na rozwój. A to będzie szło w parze z lepszą jakością usług opiekuńczych. 

Tym, co mogłoby polepszyć jakość życia w DPS-ach, jest – uwaga długie słowo – deinstytucjonalizacja. Z książki wynika, że to trochę recepta na całe zło. A co to w ogóle jest?

Deinstytucjonalizacja to idea, która zakłada przynajmniej częściowe odejście od dużych placówek i stworzenie systemu, który umożliwiałby każdej osobie możliwie godne, samodzielne i niezależne życie. Takie, w którym zachowa możliwość podejmowania decyzji, np. o pozostaniu we własnym mieszkaniu, społeczności lokalnej, uczestniczenia w kulturze, o pracowaniu i tak dalej. Główną ideą deinstytucjonalizacji jest wsparcie szyte na miarę danej osoby. Ktoś będzie potrzebował więcej terapii, ktoś inny więcej rehabilitacji, a kolejny jeszcze czegoś innego. Podstawą jest to, aby ta osoba pozostawała w centrum i była traktowana podmiotowo, bo to ona wie najlepiej, czego potrzebuje. Najważniejszy jest wybór – jak ktoś chce iść do placówki, ma do tego prawo, a sama placówka powinna wyglądać zupełnie inaczej niż teraz. Jeżeli jednak woli zostać w swoim miejscu zamieszkania, musi mieć dostęp do różnego rodzaju usług, jak np. asystencja osobista. Wszystko to wymaga porządnych reform.

Na koniec zapytam o przyszłość, bo od niej zaczęliśmy. Według prognoz osób starszych w Polsce będzie dynamicznie przybywać. Czy myślisz, że kiedyś zaczniemy o domach pomocy społecznej myśleć jak o rzeczywistych "domach"? 

Oczywiście chciałbym, aby tak było, ale to wymagałoby od nas samych zainteresowania się tym, co się dzieje w DPS-ach. W końcu sporo z nas kiedyś do nich trafi. A od samych DPS-ów większej otwartości, nawiązywania współpracy z różnymi podmiotami, wchodzenia w różnorakie projekty. To już trochę się dzieje. Jeśli te dobre przykłady będą kopiowane, a złe rzeczy uda się poprawić i stworzyć spójny system, w którym duży nacisk położony będzie na usługi środowiskowe, to wierzę, że mniej osób będzie musiało mieszkać w DPS-ach. A jeżeli już się to wydarzy, to każdy, kto tam trafi, będzie mógł nazwać to miejsce domem i wieść dobre życie. Przynajmniej na tyle, na ile to możliwe.