To zresztą ogromna zaleta filmu dwójki reżyserów, czyli Stephena Mainga oraz Bretta Story’ego. Udało im się ukazać Smallsa, jako postać niejednoznaczną, a może po prostu ludzką. Zarówno magnetyczną, charyzmatyczną i oddaną dla sprawy, ale też nie taką bez skaz. Smalls bywa niecierpliwy, lekceważy innych, popełnia błędy, czasem nie znosi sprzeciwu. To wszystko tylko służy ich dziełu, bo nie tworzą pomnika "wspaniałego lidera walki o prawa pracownicze", lecz zbliżają się do prawdy, nawet jeśli ta nie jest doskonała. Niewątpliwą zaletą ich dokumentu jest też to, że zabierają nas do samego wnętrza powstającego związku zawodowego. Uchwytują zarówno euforię, jak i frustrację. Pokazują, jak pełen niuansów i wyzwań jest to proces, ale i jak wyczerpująca to walka. Nie tylko dla lidera, ale przede wszystkim reszty pracowników, wolontariuszy, którzy postawili wszystko na jedną kartę. Mając w dłoni jedynie własną wytrwałość i solidarność, zaryzykowali i wygrali.