"Ani mądry, ani elokwentny". Oto jak niejaki Smalls pokonał samego Bezosa

Został reprezentantem maluczkich, nosząc, nomen omen, nazwisko Smalls. Wygrał bitwę z najbogatszym człowiekiem na świecie. Ale najważniejsze starcie dopiero przed nim. W Stanach Zjedoczonych powstał pierwszy związek zawodowy w Amazonie, co samo w sobie nadaje się na film. Tylko czy faktycznie będzie w nim happy end?

Smalls pokonał Bezosa i założył związek zawodowy w Amazon

Zza obrotowych drzwi nowojorskiego wieżowca wyłania się czarnoskóry mężczyzna. Na głowie ma czapkę z daszkiem, bluzę i dresowe spodnie. Wszystko w kolorze krwistej czerwieni. Nosi też duże, ciemne okulary – takie, które przysłaniają niemal pół twarzy. Na szyi wisi gruby, złoty łańcuch, w uszach tkwią kolczyki, a na nadgarstkach świecą również złota bransoletka i zegarek.

Witająca go grupka wiwatuje, krzyczy, bije brawo. Ktoś podbiega, przytula się. Po chwili robią to wszyscy, jakby spotkali na ulicy ulubioną, muzyczną gwiazdę. W kolejnym ujęciu leje się szampan. Wszystko fotografują i filmują dziennikarze.

To bez wątpienia mogłaby być scena z hiphopowego teledysku godnego wielu milionów obejrzeń na YouTube. A główny bohater mógłby być palącym studolarowe banknoty raperem, wokół którego twerkują skąpo ubrane modelki.

Mógłby, ale zamiast tego jest związkowcem. 

Działaczem, którego rzeczywistość zmusiła do porzucenia muzycznych marzeń. Raczej nie zdobędzie już nagrody Grammy, ale do historii przejdzie w inny sposób. Rzucił wyzwanie najbogatszemu człowiekowi na Ziemi – Jeffowi Bezosowi i wygrał. Założył pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych związek zawodowy w Amazonie i został reprezentantem maluczkich, nosząc, nomen omen, nazwisko Smalls.

Oto Chris Smalls, który stał się właśnie nowym bohaterem ludzi pracy w Stanach Zjednoczonych i symbolem walki z Big Techami.

Chris Smalls ogłasza triumf. Fot. lev radin / Shutterstock

Amerykańskie media jego triumf nazwały wygraną Dawida z Goliatem. Jednak ważniejsza jest tu droga do tego zwycięstwa. Cała historia jest bowiem niczym scenariusz hollywoodzkiego filmu i niczym w dobrym kinie czas wrócić do początków.

Z koncertów na pakowacza

Ta historia zaczyna się w Hackensack, niewielkim mieście leżącym tak blisko Nowego Jorku, że wydaje się właściwie jego częścią. Tam przyszedł na świat i wychował się Christian Smalls. Miał zacięcie sportowca. Grywał w koszykówkę, startował w lekkoatletycznych zawodach. Talent podobno pozwalał mu marzyć o grze w National Basketball Association. Te aspiracje przeciął jednak wypadek w pracy, bo młody Chris pracował jako pomocnik w warsztacie samochodowym.

Ale sport nie był jedyną jego pasją. Pochłaniała go też muzyka. Jako młody człowiek rapował i nagrywał pierwsze utwory. Ślady po jednym z utworów można jeszcze dziś znaleźć w serwisie SoundCloud, choć nie można go już odsłuchać. Smalls dał nawet kilka koncertów, ale i te plany zweryfikowało życie. Został ojcem bliźniaczek. Podjął więc dorosłą decyzję: rzucił muzyczne marzenia, by znaleźć normalną pracę. Najpierw trafił do magazynu FedExu, a potem Walmartu. Pracował też jako kasjer w Home Depot. Chcąc być blisko sportu, zatrudnił się na stadionie MetLife, gdzie na co dzień występują drużyny New York Giants i New York Jets.

W 2015 roku trafił do magazynu firmy Amazon. Pracował jako picker, czyli zbieracz zamówień. To harówka, ale zacisnął zęby. Chciał się wyróżnić. Pokazać, że jest kimś więcej niż tymczasowym pracownikiem, których multum przewija się przez centra dystrybucyjne. W końcu został dostrzeżony. Awansował na zastępcę kierownika. Firma przeniosła go do nowo otwartego magazynu położonego na wyspie Staten Island. Miał tam szkolić pracowników. Był rok 2018.

Smalls zaczął jednak dostrzegać, że firma ma poważne problemy systemowe. Jak wspominał w rozmowie z dziennikiem "The Guardian", początkowo lubił pracę w Amazonie, ale im dłużej w nim tkwił, tym więcej dostrzegał problemów. Widział, jak wielu pracowników ulega wypadkom, jak firma dyskryminuje w zatrudnianiu starszych pracowników, bo ci mogliby fizycznie nie wyrabiać norm. W końcu jak łatwo pozbywa się tych, którzy stają w obliczu trudnej życiowej czy rodzinnej sytuacji i np. potrzebują nagle wziąć dodatkowy dzień wolny. Dostrzegł też dyskryminację rasową, która jego zdaniem objawiała się tym, że czarnoskórzy pracownicy mieli mniejsze szanse na awans.

Akcja wsparcia pracowników Amazona w Alabamie fot. Ben Von Klemperer / Shutterstock.com
Akcja wsparcia pracowników Amazona w Alabamie. Fot. Ben Von Klemperer / Shutterstock

– Aplikowałem na stanowisko managera 49 razy i nigdy nie dostałem awansu, choć miałem wymagane kwalifikacje. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak się dzieje skoro, dobrze wykonywałem swoją pracę, często kosztem rodziny i dzieci. W końcu dotarło do mnie, że to wina systemu, w którym biali są faworyzowani, a czarnym utrudnia się zawodowy rozwój. Zrozumiałem, że w tych wszystkich sprawach mógłby pomóc związek zawodowy – mówił brytyjskiemu dziennikowi.

Amazon na te zarzuty odpowiadał w mediach wielokrotnie, powtarzając, że nie toleruje jakiejkolwiek dyskryminacji, a jako globalna firma pracuje nad tym, aby liczba wypadków była jak najniższa, bo jej celem jest to, aby pracownicy byli zdrowi i bezpieczni.

Przywódca z przypadku

To był moment, gdy ponownie – jak w klasycznym kinie – nastąpił zwrot akcji, wręcz prawdziwy przewrót.

Jest początek 2020 roku, a świat nagle staje w obliczu pandemii COVID-19. Życie miliardów ludzi jeszcze bardziej przenosi się do świata online, a Amazon zostaje dosłownie zalany falą zamówień. Aby jej sprostać, magazyny muszą działać pełną parą. Chris Smalls i jego współpracownicy stają się więc niezbędni, aby tryby machiny działały. Wprawdzie wszyscy boją się niezwykle śmiercionośnego wirusa, ale paczki same się nie wyślą.

– To był przerażający czas. Nikt nie wiedział, czy wirus nie krąży po magazynie, firma udzielała niewielkich wskazówek bezpieczeństwa, ale ogólnie biznes musiał się kręcić – mówił Smalls w rozmowie z Bloombergiem, podkreślając, że pracownicy nie zachowywali wtedy dystansu społecznego. Ramię w ramię pracowali, a w przerwach jedli razem lunch w stołówce.

Dla biznesu to były istne żniwa i czas liczenia miliardowych zysków. Pracownicy choć pracowali jednak ciężej i wydajniej niż kiedykolwiek, to nie korzystali z tego boomu. Co więcej, w pogoni za zyskiem kwestia ich bezpieczeństwa zaczęła schodzić na dalszy plan. Zaczęli więc alarmować, że firma nie wszędzie radzi sobie z pandemią tak dobrze, jak chciałby przedstawiać to jej dział PR. A kiedy w ich nowojorskim magazynie JFK8 potwierdzono pierwsze przypadki koronawirusa, Chris Smalls wraz z kolegą Derrickem Palmerem interweniowali u kierownictwa. Domagali się zwiększenia bezpieczeństwa, a jeśli będzie trzeba nawet tymczasowego zamknięcia magazynu. 

Okazało się, że ze strony Amazona nie było na to zgody. Władze firmy odpowiedziały, że i tak podjęto ekstremalne środki ostrożności. Dostarczono przecież środki do dezynfekcji rąk, wdrożono kontrole temperatury, wymagano zachowania dystansu. Jednak to nie przekonało pracowników. Napięcie rosło. Smalls i Palmer zdecydowali, że trzeba zorganizować strajk.

Chris Smalls w czasie jednego ze strajków w 2021 roku. Fot. Luigi Morris / Shutterstock

30 marca przed magazyn JFK8 wyszło kilkudziesięciu pracowników. Trzymając w dłoniach transparenty, żądali tymczasowego zamknięcia magazynu i lepszej ochrony pracowników przed wirusem. Smalls był jednym z organizatorów pikiety. Następnego dnia został wyrzucony z pracy.

Ale oficjalnie wcale nie była to kara za strajk. Według Amazona przychodząc na protest, złamał kwarantannę, bo prawdopodobnie miał kontakt z inną zarażoną osobą. A więc uczestnicząc w strajku, miał narażać współpracowników.

Więcej światła na te wydarzenia rzuca to, co działo się na spotkaniu władz Amazona. Zorganizowano je, gdy napięcie po wyrzuceniu lidera strajku sięgało zenitu. Kierownictwo, w tym także Jeff Bezos, omawiało plan oczerniania Smallsa i to, jak mają wyglądać strategie komunikacyjne wobec fali złej prasy po jego zwolnieniu. Skąd wiadomo, co padło na zebraniu? David Zapolski, jeden z prawników firmy, omyłkowo wysłał e-mail do ponad tysiąca współpracowników, a w nim znalazła się transkrypcja ze spotkania. Wynika z niej, że Zapolsky sugerował, aby skupić uwagę na Smallsie i przedstawić go jako przywódcę ruchu mającego na celu wprowadzenie związków zawodowych w Amazonie. Wybór ten uzasadniał, tłumacząc, że Smalls nie jest "ani mądry, ani elokwentny" i zrobienie z niego twarzy protestu poprawi PR-ową pozycję Amazonu. Szczególnie że zachował się niedopuszczalnie, łamiąc covidowe reguły, za co został zwolniony.

Wyciek sprawił jednak, że stało się dokładnie odwrotnie. I choć Zapolsky przeprosił ze swoje słowa, to mleko się już rozlało. Smalls dostał wiatru w żagle. Zyskał medialną rozpoznawalność i właściwie na życzenie samej firmy stał się męczennikiem walki o prawa pracowników Amazona.

– Jak na ironię powiedzieli, że uczynią mnie twarzą walki o związki w Amazonie i od tego momentu naprawdę zacząłem angażować się w ich organizację – mówił później Smalls w wywiadzie dla Bloomberga. – Moje życie zmieniło się wtedy na zawsze – dodawał później na jednej z konferencji prasowych.

Kosmiczna pomoc Bezosa 

Po zwolnieniu Smalls założył The Congress of Essential Workers (TCOEW), grupę aktywistów reprezentujących tzw. kluczowych w pandemii pracowników. W całym kraju organizował spotkania w Amazonie, Targecie i Walmarcie. Wzywał do bojkotu Amazon Prime Day, czyli corocznego "święta zakupów" słynącego z dużych promocji. 

Głośnym echem odbiła się akcja przed wartą 165 mln dolarów rezydencją Jeffa Bezosa. Protestujący domagając się podwyżki w wysokości 2 dol. za godzinę za pracę w pandemii, ustawili atrapę gilotyny, która od czasów Rewolucji Francuskiej jest symbolem brutalnego wyrównywania nierówności majątkowych.

Na początku 2021 roku Smalls już jako twarz związkowych ambicji pracowników Amazona wybrał się w podróż do Bessemer w stanie Alabama, gdzie trwała próba utworzenia związku zawodowego. Okazało się jednak, że tamtejsi organizatorzy z centrali związkowej nie byli do przybyszy z Nowego Jorku przyjaźnie nastawieni. Uważali, że działający oddolnie outsiderzy nie mają zbyt wielu szans z tak gigantyczną firmą. To przekonało Smallsa do tego, że powinien zacząć od podstaw i działać niezależnie od dużych, zinstytucjonalizowanych central związkowych. Wiosną założył nowy związek Amazon Labour Union (AUL) i zaczął przemierzać kraj, próbując zebrać nowych członków.

– Otrzymuję telefony od pracowników Amazona w całym kraju. Wszyscy chcą rozpocząć starania się o uzwiązkowienie. Rozpoczynamy rewolucję – ogłosił.

Jednocześnie ruszyła też internetowa zbiórka środków, z których miały być finansowane działania związku. AUL zebrał ponad 100 tysięcy dolarów. Pomógł w tym sam Jeff Bezos. Kiedy latem 2021 roku poleciał rakietą w kształcie penisa w kosmos, publicyści z całego świata i sami pracownicy odebrali jako jasny sygnał: ma miliardy dolarów do przepalenia na takie rozrywki, ale nie ma ich na podwyżki dla ludzi, którzy na to bogactwo pracują.

– Jestem wdzięczny Jeffowi Bezosowi za jego lot w kosmos, to pomogło zorganizować nam związek – ironizował Smalls.

Na zdjęciu Jeff Bezos, założyciel firmy Amazon. Fot. lev radin / Shutterstock

Kluczowa była jednak strategia i metody, które obrał Smalls. Chciał odróżnić się od tradycyjnych central związkowych, stawiających na poparcie polityków i jak ognia unikających prowokacji, czyli np. organizowania wiecu tuż przy magazynie.

Smalls przeciwnie. Zamiast poparcia znanych, wybrał bycie blisko ludzi. Na parkingu przed magazynem JFK8 wraz z Derrickiem Palmerem i innymi działaczami rozbił stoisko, z którego unosiła się głośna, rapowa muzyka, dym grilla i zachęcająca do wstąpienia atmosfera imprezy. Wychodzący z magazynu pracownicy wstępowali po darmową kiełbaskę, kanapki czy kawałek pizzy. A Smalls rozmawiał, śmiał się, tańczył, pstrykał selfie, a jednocześnie agitował. Rozdawał ulotki, kopie artykułów, książki. Przekonywał do walki o wyższe płace czy bezpieczniejsze warunki pracy. Zachęcał do złożenia podpisu i poparcia referendum związkowego. I tak od świtu do nocy, w deszczu i słońcu. Jego związek nie poddał się nawet wtedy, gdy Amazon zmusił ich do przeniesienia stoiska poza teren parkingu. Rozbili je na nowo przy autobusowym przystanku, z którego korzystała lwia część załogi. Nad nim Amazon nie miał już jurysdykcji. 

– Właściwie to zrobili nam przysługę, bo to świetna lokalizacja. Większość załogi dojeżdża komunikacją miejską, więc idąc do pracy, muszą nas minąć, a tu nie muszą bać się tego, że ktoś ich zobaczy – mówił w grudniu 2021 roku Chris Smalls. I dodawał, że przy stoisku pracownicy mogli pozwolić sobie na swobodną rozmowę. – Mówili, że skoro Amazon wyrzucił nas z parkingu, to muszą nas bardzo nie chcieć, a skoro nas nie chcą, to prawdopodobnie "jesteście tym, czego my, pracownicy potrzebujemy" – opowiadał.

Związek zawodowy 2.0

Wykorzystał też siłę mediów społecznościowych. Na Twitterze zamieszczał zdjęcia konsultantów Amazona, których uważał za "rozbijających związki" i zachęcał zwolenników do zakłócania antyzwiązkowych spotkań. Na TikToku publikował filmy, aby dotrzeć do pracowników w całym kraju. Głośnym echem odbił się jeden z nich, kiedy Smalls został aresztowany za to, że wszedł do magazynu bez zezwolenia, aby… dostarczyć pracownikom lunch. Amazon wezwał policję, a Smallsa i jego współpracowników skuto kajdankami. Filmik z tej akcji zrobił furorę, zdobywając tysiące wyświetleń. Co ciekawe, po wyjściu z aresztu Smalls jeszcze tego samego wieczoru wrócił do magazynu, aby dostarczyć jedzenie wieczornej zmianie.

@amazonlaborunion

They can harass us, fire us, arrest us, but we’re gonna keep organizing. #occupyamazon

♬ Griddy x Nutcracker -

– Wiem, że jestem odmieńcem, a niektórzy uważają moje metody za przekraczanie granic. U innych wzbudzam konsternację, ale nie mam wstydu, kiedy reprezentuję pracowników, którzy nie mają głosu – mówił w jednym w wywiadzie dla Bloomberga, podkreślając jednocześnie, że nie ma nic przeciwko tradycyjnym związkom.

Jednak nie wszystko szło jak po maśle. Chris Smalls popełnił też błąd amatora, który długo wytykali mu jego przeciwnicy. Przy zbiórce podpisów za referendum wyszedł brak jego doświadczenia. Kiedy bowiem złożył je w National Labor Relations Board, czyli rządowej agencji zajmującej się przestrzeganiem prawa pracy, okazało się, że część podpisów była nieważna. Złożyli je pracownicy, którzy już nie pracowali w magazynie. Wniosek został odrzucony.

Po tych wszystkich miesiącach ciężkiej pracy wydawało się, że to może złamać niedoszłych związkowców. Szczególnie że Amazon nie przyglądał się całej sytuacji biernie, lecz robił wszystko, aby obrzydzić pracownikom związki zawodowe. To znane praktyki, które firma Bezosa walcząc z uzwiązkowieniem, stosuje od lat. Amazon uważa bowiem, że najlepiej, gdy pracownicy bezpośrednio, a nie przez pośrednie instytucje dogadują się z firmą i tak walczą o swoje prawa.

Jednak wyjaśnienie tej niechęci ma również inne uzasadnienie, które świetnie opisali dziennikarze New York Times. "Amazon uznaje związki zawodowe za poważne zagrożenie dla swojego modelu biznesowego. Jego przewaga polega na niezwykle szybkim dostarczaniu każdego niemal towaru do konsumenta. To wynik rozległego łańcucha dostaw opartego jednak na ręcznej pracy, która jest monitorowana co do sekundy. Nikt nie wie, co się stanie, jeśli zorganizowani w związkach zawodowych pracownicy próbują zmienić lub zakłócić działanie tego modelu" – pisał New York Times, wyjaśniając, dlaczego Amazon nie przebiera w środkach w walce ze związkowcami.

A jakie to środki? Paleta działań Amazona jest szeroka. Mowa choćby o zasypywaniu pracowników SMS-ami, w których przekonuje się ich, że "głosowanie za" może skończyć się obniżkami pensji i zwolnieniami. Inna metoda to organizowanie obowiązkowych "szkoleń", w czasie których pracownikom wpajano, że utworzenie związku może doprowadzić do utraty świadczeń (m.in. programu emerytalnego i płatnego urlopu), a także obniżenia pensji. To zniechęcające ulotki i plakaty, które pojawiły się nawet w łazienkach. To wreszcie także monitorowanie mediów społecznościowych czy – jak w Alabamie – wykupywanie reklam na Facebooku wzywających do głosowania "na nie".

Podejście Amazona do związków doskonale obrazują też jego ostatnie działania. Firma pracuje bowiem nad aplikacją do komunikacji pracowników. W wewnętrznym czacie – według doniesień The Intercept – mają być jednak zablokowane niektóre słowa i zwroty. Wśród nich m.in. "związki zawodowe", "podwyżka", "toaleta", "praca niewolnicza", "plantacja niewolników", "pensja wystarczająca na utrzymanie", "znęcanie się", "petycja", "skarga", "niesprawiedliwość" czy "jednoczyć się". I choć Amazon tłumaczył, że aplikacja nie jest gotowa, a prace nad nią wciąż trwają, to kierunek tych prac wzbudził zaniepokojenie pracowników.

Mimo takiego nastawienia i działań Amazona w styczniu ALU ogłosił, że zebrał wystarczającą liczbę podpisów, aby złożyć w NLRB wniosek o związkowe referendum. Wyniki głosowania poznaliśmy 1 kwietnia.

Work hard. Have fun. Make history

Tego dnia Chris Smalls od rana był w biurowcu National Labor Relations Board na Brooklynie, gdzie trwało liczenie głosów. Jak relacjonował New York Times, nie mógł być pewny wyniku, więc obserwując liczenie, jego kolano drżało ze stresu. Chwilę później Smalls wyszedł zza obrotowych drzwi. Był zmęczony, ale uradowany. Wynik był jednoznaczny: 55 proc. pracowników magazynu JFK8 zagłosowało "za". Ktoś z wiwatującego tłumu wręczył mu szampana. Rozpoczęło się świętowanie.

– Zaczęliśmy od dwóch krzeseł, stołu i namiotu, ale udało się. Nie mogę doczekać się chwili, kiedy powiem dzieciom, co zrobił ich tata – mówił Chris Smalls, a potem na Twitterze dodał: "Pracowaliśmy ciężko, bawiliśmy się i stworzyliśmy historię!". Tym samym ironicznie nawiązał do legendarnego motta całego Amazona, które widnieje w każdym magazynie tej firmy w każdym zakątku świata.

Rebecka Givan, profesorka studiów pracy na Uniwersytecie Rutgers, oceniła w BBC, że utworzenie pierwszego związku zawodowego w Amazonie w USA to przełomowe wydarzenie i "wielka sprawa". – To było jak walka Dawida z Goliatem – skomentowała. I ostrzegła związkowców, że teraz czeka ich kolejna, ciężka walka, czyli negocjacje z Amazonem, który zrobi wszystko, aby rozbić jedność pracowników i zatrzymać ich impet.

Faktycznie ta historia wcale nie wygląda jeszcze jak filmowy happy end. Raczej jak wstęp do sequela, w którym bohater będzie się musiał zmierzyć z kontratakiem imperium i trudną codzienną rzeczywistością. Pytanie jest jedno: czy młodziutki związek zawodowy i jego przypadkowy twórca są w ogóle gotowi na takie wyzwania?

Data: 7.04.2022

Zdjęcie główne: Shutterstock/Luigi Morris