Żeby mieć z kim usiąść do stołu. Czy przyjaźń może być w subskrypcji?

"Ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół" – mówił Lis do Małego Księcia w kultowej powiastce Antoine'a de Saint-Exupéry'ego. Ale kapitalizm technologiczny stara się nas przekonać, że jest inaczej. Czasem przyjmuje to prostacką wersję wisiorka Friend, czasem wulgarnego targowiska tinderowego, momentami bywa subtelne jak w przypadku aplikacji Timeleft.

Żeby mieć z kim usiąść do stołu. Czy przyjaźń może być w subskrypcji?

Gdy spytałem mojego znajomego z Indii, co najbardziej go zaskakuje w Polsce, a szerzej w Europie, nie wskazał śniegu, bigosu ani sklepów alkoholowych na każdym rogu. "Jak można samemu jeść?" – spytał mnie.

Dla Sajjana było to trudne do wyobrażenia. Nieważne, czy chodziło o śniadanie, obiad czy kolację. Naturalne dla niego było, że jada się z innymi, a wspólne siedzenie przy stole ma na celu nie tylko posilenie się. To czas dla siebie, rodziny, przyjaciół, bliskich. 

Metaforą współczesnej epidemii samotności jest samotna gra w kręgle, która jest z natury rozgrywką towarzyską, wręcz integracyjną. Druga metafora kryje się, a raczej stoi jak byk, na każdym rogu: wystarczy wybrać się do centrum dużego miasta w porze lunchu. Samotni ludzie przeżuwający jedzenie, pochyleni nad smartfonami albo przy laptopach, często ze słuchawkami. Zamknięci na innych i otaczającą rzeczywistość. Ze światem komunikują się instagramowym reelsem - #food #foodporn #instafood #obiad #yummy.

Nie będę rozpisywał się o przyczynach epidemii samotności, która w dużej mierze dotyka młodych ludzi. Związek pomiędzy technologizacją życia a alienacją społeczną jest oczywisty – im więcej czasu spędzamy w smartfonach, tym mniej go mamy dla realnego życia. Niby wszyscy to rozumiemy, wiemy, że pozorna bliskość, jaką dają media społecznościowe, jest toksyczna. Rozmowy przez komunikatory i kamerę zabijają konieczność fizycznego kontaktu, streaming sprawia, że filmy oglądamy w samotności na kanapie, a Volt dostarcza restauracyjne jedzenie do domu.

Rzecz w tym, że szukając wyjścia z sieci samotności, często znów zaglądamy do smartfonów. Tam próbujemy znaleźć odpowiedź. Pytamy o to Google’a czy ChatGPT (bo człowieka nie mamy pod ręką) albo sugerujemy się wpisami przypadkowych kont (które mają udawać prawdziwych ludzi). 

Kapitalizm ma to do siebie, że najpierw stwarza problemy, by potem je bohatersko próbować rozwiązywać. Rzecz jasna za pomocą produktów i usług. Dlatego też od lat powstają kolejne recepty na samotność, aplikacje czy platformy. Duża część z nich ma niestety charakter randkowy. A takie aplikacje to gra, w której chodzi o to, by najmniejszym kosztem zyskać najwięcej, odhaczyć możliwie dużo punktów z listy: powinien mieć/powinna być. To siłą rzeczy sprowadza używanie ich do udziału w jarmarku tudzież wystawie czy licytacji.

Trafiamy więc na absolutne kurioza, takie jak wisiorek Friend (gadający gadżet, który ma udawać przyjaciela), albo na  aplikacje, które mają pomóc w poznawaniu nowych ludzi. Lądujemy na tych Tinderach, które potęgują frustracje, Bumblach pełnych narcystycznych osobowości, Feeldach, których rzekoma inkluzywność polega na tym, że przyciąga absolutne desperatki i totalnych wariatów. 

O ile dzięki wspomnianym aplikacjom można jeszcze umówić się z kimś na szybki seks (wersja dla panów) albo darmowy obiad (wersja dla pań), o tyle o budowaniu wartościowych, niekoniecznie romantycznych relacji, można zapomnieć. Nawet pakiet gold nie gwarantuje uczuć premium.

Więc jeśli seks jest jeszcze możliwy do zamówienia z dostawą (może jakaś współpraca Ubera i Tindera), to z przyjaźnią jest trudniej. Chciałoby się wręcz zacytować Małego Księcia: ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół. 

Przyjaźń jest formą miłości, taką "bez skrzydeł", bez wielkich tonów, raczej rzemiosłem niż sztuką. O ile bowiem miłość jest sztuką budowania wspólnego celu, to przyjaźń jest wspólnotą doświadczeń. 

Myślę, że wiele osób, gdyby poproszono je o opisanie, jak ma wyglądać i jakie cechy ma posiadać ich wymarzony partner/partnerka, nie miałoby z tym problemu. Z przyjaźnią byłoby trudniej. Tu blednie kwestia fizyczności, a wspólnota dusz to ciąg trudnych do opisania potrzeb. Przyjaźń nie zakłada kolejnych etapów, domu, dzieci, kredytu, samochodu w leasingu; tylko wspólny czas i zadowolenie z bycia razem.  

To dosyć efemeryczne potrzeby i dlatego też kapitalizmowi tak trudno je zmonetyzować, siłą rzeczy trudniej więc o platformy, aplikacje dla przyjaźni. 

Rodzi się z siedzenia w ławce, grania na boisku, projektu, nad którym ślęczało się do godzin porannych. Przyjaźnie rodzą się w szkole, na studiach, w wojsku, w szatni, w pracy. I przy stole. 

Bez presji, ale z pretensją 

Za ideą stołu próbuje pójść start-up Timeleft, który łączy ludzi o podobnych zainteresowaniach, potrzebach, wrażliwości. Idea apki jest prosta jak drut: szóstka nieznajomych spotyka się przy jednym stole podczas kolacji w modnej restauracji w centrum dużego miasta i zadaje sobie pytania. Je posiłek, rozmawia, spędza czas. Nic w tym innowacyjnego, przecież tak się robiło i robi na całym świecie. Tyle że w czasach pandemii samotności takie spotkanie wcale nie jest łatwe.

Czasem żartuje się, że największym cudem Jezusa było to, że po trzydziestce miał 12 przyjaciół (w tym tylko jednego fałszywego i jednego nielojalnego!). Taki Jezus nie potrzebował aplikacji, aby zasiąść do stołu i wieczerzać. Ale nam brak atrybutów boskości, mamy smycz w kieszeni i za jej pomocą doświadczamy świata.

Poszedłem na spotkanie za pośrednictwem aplikacji Timeleft. Poza mną były jeszcze 4 osoby (jedna zrezygnowała). Została nam przydzielona tyleż kultowa co wiekowa restauracja Mozaika (użytkownicy do dnia spotkania nie wiedzą, w jakiej lokalizacji ono nastąpi). Nasza grupa została utworzona na podstawie wcześniej wskazanych preferencji: w tym przypadku składała się z miłośników nowych technologii, ekonomii itd. Głównym językiem zaś był angielski, bo na spotkanie przyszło dwóch Polaków, Francuz, Białorusinka i Ormianka. 

Nie powiem. Było miło. Coś na kształt networkingowego spotkania, jakie znamy z konferencji, coś na kształt speed datingu z elementami niezręczności z wesela, gdy podali już rosół, ale jeszcze nikt wódki nie polał. 

Trochę jak w filmie "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie", gdzie każdy próbuje grać idealnego, aż do momentu, gdy bohaterowie są zmuszeni do szczerości. Wtedy wytresowane gesty i przygotowane bon moty muszą ustąpić gorączkowej próbie wyjścia z twarzą. 

Na szczęście w Mozaice nie było presji, choć pretensje - to całe przesadnie wysokie mniemanie o sobie - się zdarzały. Każdy wyłożył najmocniejsze karty na początek. 

W przełamywaniu lodów pomaga lista pytań przygotowanych w aplikacji. Trzeba jednak pamiętać, że używanie telefonów podczas wieczoru jest odradzane przez twórców Timeleft. Nie po to płaci się 39,99 zł plus za to, co na talerzu, by siedzieć w telefonie. 

Rozmawialiśmy głównie o pracy, o jedzeniu, Warszawie, o związkach, na szczęście nie wjechała polityka. Od standardowych pytań, czym się kto zajmuje, przeszliśmy do opinii na temat samego spotkania, aplikacji. Czy miałeś obawy, aby przyjść na to spotkanie? Czy stresuje cię rozmawianie z nieznajomymi? 

Pomost do stołu 

Czy to początek przyjaźni? Raczej nie. Nigdy nie dogadywałem się z ludźmi z branży IT. Cytując klasyka: "Kto wie, gdyby nas lepiej i piękniej kuszono / słano kobiety różowe płaskie jak opłatek" to może. Nie mam wątpliwości, że pomysł jest niezły. Spotkania takie mogą być początkiem przyjaźni albo chociażby owocnej znajomości. 

Według twórców aplikacji ma ona "zachęcać, by otworzyć się na ludzi wokół siebie bez oczekiwań, bez presji na przyjaźń, miłość, romans, interesy". Gwoli uczciwości warto wymienić, jakie dane zbiera aplikacja: dane kontaktowe (imię, adres e-mail, numer telefonu), zdjęcie użytkownika, jeśli je prześle; odpowiedzi na quiz osobowości (pytania różnią się w zależności od regionu), aktywność użytkownika i informacje zwrotne od użytkowników dla twórców apki.

Czy stresuje Cię rozmawianie z nieznajonymi?

Twórca Timeleft Maxime Barbier w rozmowie z amerykańskim Cosmopolitan zdradził, że początkowo chciał łączyć ludzi w pary na podstawie ich aspiracji i marzeń, jednak szybko odkrył, że to nie działa. Po pandemii koncepcja aplikacji zmieniła się z randkowej w taką, która po prostu łączy ludzi, a przede wszystkim wyciąga ich z domów i zachęca do interakcji w realu – a nie w wirtualnej rzeczywistości, w której wszyscy coraz głębiej się zanurzamy. 

Wśród szeregu aplikacji, jakie oferuje rynek (obok wspomnianych typowo randkowych i innych), Timeleft wydaje się najciekawszą propozycją (jest nieco podobny do starej poczciwej apki Meetup App).

Może pomóc nieśmiałym osobom wyjść z domu i spróbować nawiązać znajomości, które może po etapie formujących doświadczeń przeradzają się w przyjaźnie. Mam wrażenie, że opłata za korzystanie z aplikacji (39,99 zł za jedno spotkanie, możliwość wykupienia miesięcznej albo półrocznej subskrypcji) sprawia, że nie ma tam przypadkowych osób. Nikt też chyba nie zapłaci czterech dych za to, by psuć innym wieczór swoją osobą. To ogromna przewaga nad innymi aplikacjami: żeby zagadać, trzeba zapłacić i wyjść z internetu!

I to mi się w Timeleft najbardziej podoba: to aplikacja, która jest tylko pomostem do spotkania w realnym świecie. Tutaj nie kolekcjonuje się par dla poprawy własnego ego, nie pisze się w nieskończoność, by dalej tkwić w pustce własnych lęków i/lub oczekiwań. 

Jeśli już mają istnieć aplikacje do relacji, w tym dla tej podstawowej, jaką jest przyjaźń, niech będą jak dawne telefony służące do przekazania wiadomości: gdzie, co i jak?

Karczma Uśmiech, stół drewniany, lekko brudny, zimne piwko, ciepłe spojrzenia.