Święto pracy. Jak dzieci harują na naszą wygodę

Postęp ma swoje krwawe oblicze. Nie chcemy go widzieć, żyjąc tysiące kilometrów dalej w bogatej Warszawie. Nie potrafimy zmusić gigantów technologii do poszanowania praw człowieka i zadbania o środowisko naturalne, bo tak naprawdę nam na tym nie zależy. Nie obchodzi nas los tych, którzy płacą za to, że nie umiemy sobie odmówić nowego iPhone’a.

Dzieci w Afryce

Wygoda białego Europejczyka kosztuje życie ludzi w krajach rozwijających się.

To banalne stwierdzenie, ale łatwo zrzucić odpowiedzialność na możnych tego świata i enigmatyczne łańcuchy dostaw. Z drugiej strony, indywidualizacja winy, przerzucanie troski o lepszy świat na konsumentów to znane zagrywki asów kapitalizmu. O ile jednak w kwestii emisji dwutlenku węgla nie możemy wiele zrobić, to nasze zwyczaje konsumenckie mają znaczenie. Mówiąc wprost: nie mamy szans swoją postawą wpłynąć na liczbę lotów odrzutowcem Taylor Swift, ale możemy rozsądniej kupować elektronikę. Nawet gwiazda pop nie ma bowiem liczonych w setkach smartfonów. Zresztą mało kto ma więcej niż jeden telefon, ale i tak sprzętu jest za dużo!

To, że mogę napisać ten tekst, a wy możecie go wygodnie przeczytać, możliwe jest m.in. dzięki niewolniczej pracy dorosłych i dzieci w Afryce. Traktuje o tym świetna książka “Krwawy kobalt. O tym, jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność”. Jej autor, Siddharth Kara, wyruszył w głąb “jądra ciemności” (nawiązania do kultowego dzieła Josepha Conrada są osią narracyjną książki), czyli  serca Demokratycznej Republiki Konga. Chciał tam zobaczyć, jak wygląda budowanie podstaw sukcesu takich firm jak Apple, Samsung czy Huawei. Bez wydobywanego często w niewolniczych warunkach kobaltu prezentacje slajdów pań w garsonkach w Seulu czy panów w golfach w Cupertino nie miałyby sensu.   

Siddhartha Kara, nie bacząc na kontrole wojska i milicji, prześledził łańcuch dostaw kobaltu do gigantów technologicznych, a także wysłuchał szokujących zeznań ludzi żyjących, pracujących i umierających dla kobaltu. Jego śledztwo ujawnia skandaliczne naruszenia praw człowieka i niesie moralne implikacje dla każdego z nas, bo koniec końców wszyscy jesteśmy w to zamieszani.

"Pracujemy w swoich grobach!"

Katanga na południowo-wschodnim krańcu Demokratycznej Republiki Konga posiada największe na naszej planecie zasoby kobaltu. Występują tam też niezwykle bogate złoża innych cennych metali, w tym miedzi, żelaza, cyny, niklu, manganu, germanu, tantalu, wolframu, uranu, złota, srebra i litu. Znajdują się tam od zawsze, drzemały cicho pod ziemią do momentu, gdy zagraniczne gospodarki nadały im wartość. 

Mimo dostępu do zaawansowanych maszyn i technologii oficjalny sektor górniczy w dużej mierze polega na ciężkiej pracy górników rzemieślniczych, którzy są zmuszeni do maksymalizacji zysków kosztem minimalnych nakładów. 

Około 85 proc. pracowników jest zatrudnionych na czarno. Ci, którzy pracują w rzemieślniczych kopalniach, mogą liczyć tylko na swoje doświadczenie, ponieważ wydobycie kobaltu odbywa się w nich bez jakichkolwiek zabezpieczeń, najczęściej przy użyciu prostych narzędzi, jak kilofy, łopaty i pręty zbrojeniowe.

W biedaszybach Konga harują w dużej mierze dzieci, bo one bez trudu dostają się do ciężko dostępnych szybów. Można też płacić im mniej. Inna rzecz, że Kongo, jak i cała Afryka, to kraj dzieci. One po prostu zrobią wszystko, aby przetrwać. Tak właśnie wygląda współczesne niewolnictwo.

Cytowani w książce pracownicy mówią wprost: "Pracujemy w swoich grobach”. To nawiązanie do częstych wypadków w pseudokopalniach. Ludzkie życie jest tanie, więc często nie ma żadnych akcji ratowniczych. 

Życie zasilane przez katastrofę humanitarną

W wywiadzie dla “Gazety Wyborczej” Kara mówi wprost: ”Zastanówmy się, zanim kupimy kolejny smartfon tylko dlatego, że producent reklamuje nowszy model z ciut lepszym aparatem fotograficznym. Powinniśmy czuć złość, bo wciągnięto nas w inwazję na Afrykę”.

Inwazję, której nie widać w sklepach i reklamach. 

Giganci rynku nowych technologii zapewniają, że przestrzegają międzynarodowych standardów praw człowieka i że ich łańcuch dostaw jest wolny od skazy. Utrzymują, że warunki w kopalniach nie są tak złe, jak mogłoby się wydawać. Ba, twierdzą, że jest wręcz przeciwnie – przynoszą korzyści najuboższym mieszkańcom Afryki, oferując im handel, zatrudnienie, edukację i rozwój. Dodatkowo twierdzą, że starają się naprawiać wszelkie nieprawidłowości, zwalczać nadużycia i rozwiązywać problemy na miejscu, przynajmniej w tych kopalniach, z których oficjalnie pochodzi kobalt wykorzystywany w ich urządzeniach. Kto jednak miałby ochotę podróżować do odległej dziury w Kongu, by samemu się przekonać? A nawet jeśli ktoś się tam uda, to czy mu uwierzyć, gdyby opowiedział o tym, co zobaczył?

Żaden producent smartfonów, tabletów, laptopów czy pojazdów elektrycznych nie chce przyznać, że kobalt w jego urządzeniach pochodzi z kopalni, gdzie dzieci pracują w niebezpiecznych warunkach. Ponadnarodowe koncerny w swoich biuletynach i komunikatach prasowych piszą o przestrzeganiu międzynarodowych norm praw człowieka, polityce zerowej tolerancji dla pracy dzieci i rygorystycznych procedurach due diligence w obszarze pozyskiwania surowców. Ale to tylko teoria. 

“Giganci nowoczesnych technologii sprzedający konsumentom urządzenia zawierające kongijski kobalt zgarniają miliardowe zyski, lecz ludzie, którzy wydobywają dla nich spod ziemi ten cenny metal, egzystują na samym dole drabiny społecznej, w nędzy i cierpieniu. Żyją na marginesie ludzkiej społeczności, w zatrutym środowisku, które zagraniczne spółki wydobywcze traktują jak wysypisko toksycznych odpadów. Pod kopalnie wycina się miliony drzew, równa z ziemią całe wioski, zatruwa rzeki i powietrze, niszczy pola uprawne. Nasze codzienne życie zasilane jest przez katastrofę humanitarną i zagładę kongijskiej przyrody” – pisze Siddharth Kara we wstępie do książki i wystawia świadectwo o pracy w XXI wieku, gdy globalne firmy technologiczne próbują nam przekazać: “Think different”.

Warto jednak dodać, że o ile amerykańskie firmy próbują się regulować bądź udają, że coś robią, to Chiny działają bezczelnie. Kongo i inne państwa Afryki są dziś kolonizowane przez Chiny. Kraj, który jest także absolutnym liderem produkcji aut elektrycznych, a do ich baterii kluczowym elementem jest kobalt.

Chiny - delikatnie mówiąc - nie słyną z ochrony praw człowieka własnych obywateli, więc możemy mieć pewność, że nie przejmują się mieszkańcami Konga czy innych krajów regionu. Do tego mają potężny argument: “to Zachód zrobił z Afryki niewolników, a teraz nas poucza”. 

Czy możemy wywierać presję także na Państwo Środka, czy skupiać się tylko na sobie? Europa stara się walczyć z kryzysem klimatycznym i niewolnictwem dzieci, ale długie cienie naszej historii sprawiają, że wciąż musimy się tłumaczyć. I działać: wpływać na rządy, na korporacje, na swoje otoczenie. Nie zamawiać tanich produktów z Shein i Temu i zmuszać producentów smartfonów do zerwania z praktyką celowego postarzania produktów. 

Jaką metodę walki wybierzemy, to już zależy od nas. Czy wystarczy nam poczucie, że posprzątaliśmy własne podwórko, czy jednak uznamy, że ślady krwi z daleka są także naszą sprawą.