Siewcy półprawd. Jak TikTok utrwala niebezpieczne mity

Zbliżają się wybory parlamentarne, a TikTok zalany jest filmikami siejącymi niebezpieczne mity na temat gospodarki, emerytur, rynku pracy czy finansów osobistych. Nikt tego nie hamuje, bo nie ma paragrafu na opowiadanie głupot: ani w polskim prawie, ani w regulaminie TikToka.

ZUS, emerytura, inflacja - jak TikTok utrwala mity

Wolisz nie płacić podatków, ale być zmuszonym wynajmować prywatną armię, która będzie cię strzegła przed złodziejami? A może lepiej byłoby nie płacić podatków, ale robić przelew do straży pożarnej w momencie, kiedy pożar trawi twój dom? Albo płacić kartą zawsze, kiedy ulegniesz wypadkowi i do szpitala musi zabrać cię karetka?

Te nieco absurdalne pytania stawia Marcin Wroński, wykładowca Szkoły Głównej Handlowej i konsultant Banku Światowego, gdy słyszy o tiktokowych stwierdzeniach, że płacenie podatków to "płacenie na nierobów" (tak twierdzi choćby profil "Pablo mówi", który obserwuje 25 tys. osób) albo że "podatki to kradzież", jak przekonuje swe 61 tys. obserwujących Maciej Wapiński. Albo że – jak podaje pośrednik nieruchomości Paweł Kubalski z blisko 10 tys. obserwujących – państwo w różnego rodzaju podatkach i składkach "zabiera" pracownikowi połowę jego pensji brutto. – Sprowadzam tę argumentację celowo do absurdu, aby pokazać, że nie dostrzegamy wielu zalet systemu, w którym żyjemy, i, co gorsza, często krytykują go ci, którzy skończyli szkoły publiczne, sfinansowane właśnie z podatków – tłumaczy Wroński.

Fot. shutterstock.com/ Twin Design
Fot. Twin Design / Shutterstock.com

Musi tłumaczyć, bo niestety prawdę mówi ten, kto mówi pierwszy, jak powiedziała w 2007 roku Renata Beger, posłanka Samoobrony. Choć po kilkunastu latach można dodać, że prawdę mówi ten, kto mówi pierwszy i najgłośniej. Czyli np. ten, kto ma konto na TikToku. – Minutowy filmik pełen bzdur ma milionowe zasięgi, a długi artykuł wyjaśniający, dlaczego są to bzdury, czyta się w kwadrans, więc rzetelna wiedza dotrze do góra kilkudziesięciu tysięcy osób. Niestety, nie jest to równa walka, a problem w tym, że wielu internautów wyrabia sobie opinie i podejmuje życiowe wybory raczej na podstawie tych pierwszych niż drugich – mówi Adrian Oratowski.

Jest ekonomistą i analitykiem biznesowym. Napisał książkę "Nie płakałem po OFE", bo nóż w kieszeni otwiera mu się za każdym razem, gdy w sieciowych dyskusjach widzi, jak wiele pada niemających potwierdzenia w faktach dyrdymałów na temat emerytur. Ale jedna książka nie nawróci internetowych speców, dlatego kilka miesięcy temu Oratowski znów zareagował. Tym razem na film Sławomira Mentzena dotyczący ZUS-u. Polityk przekonywał, że lepiej inwestować w butelki po piwie niż w emeryturę. I przy okazji przyjął błędną wysokość składki, błędny okres wypłacania emerytury, niewłaściwy poziom wypłacanego świadczenia, a następnie coś policzył, ale chyba tylko on sam wie co.

– Nie wierzę, że doktor ekonomii, jakim jest Mentzen, tego wszystkiego nie wie albo nie może sprawdzić, bo to wiedza dostępna w internecie. To raczej cyniczna gra. Świadome wykorzystywanie faktu, że większość nie tylko jego elektoratu, ale ogółem Polaków, nie ma pojęcia, jak działa system emerytalny. Może on więc wciskać im kit, a politycznie pozyskiwać głosy pracowników, którzy głosowaliby na jego ugrupowanie, choć w tym przypadku to wbrew ich interesom – komentuje Oratowski, który wzburzony napisał długi artykuł w Oko.press wyjaśniający politykowi Konfederacji, jak bardzo się myli.

Wciskanie kitu Polakom jest możliwe, bo oni sami nie są tego świadomi. W badaniu Millward Brown i Instytutu Spraw Publicznych z 2016 roku nikt z ponad tysiąca ankietowanych nie był w stanie poprawnie odpowiedzieć na wszystkie pytania dotyczące systemu emerytalnego. Tylko 7 proc. osób odpowiedziało poprawnie na co najmniej 60 proc. pytań. W szkole dostaliby co najwyżej tróję. Gorzej, że aż 93 proc. w ogóle nie zaliczyłaby tego egzaminu.

A kiedy brakuje wiedzy ekonomicznej i gospodarczej, pustkę wypełniają dowolnie głoszone tezy powielające utarte mity i kłamstwa. Wystarczy szybki przegląd filmików znalezionych pod hasztagami #emerytura czy #pieniądze, aby przekonać się, że powtarza je wielu tiktokowych twórców. Wybraliśmy kilka najczęściej padających bzdur dotyczących pracy i pieniędzy, które pokazują, jakie chwyty stosują internetowi populiści i tiktokowi pseudoeksperci. I jak niewiele potrzeba, by zdemaskować głoszone przez nich bzdury.

Są one dla nich opłacalne, bo w internecie rządzą zasięgi, a te najłatwiej zbudować na krzykliwych, dramatycznych hasłach i tezach przekonujących, że system jest zły, a ty (lub twoje dziecko) jesteś ofiarą. Co gorsza, TikTok nie spieszy się z uporządkowaniem tej części swojej platformy. Odpowiedzi, które dostaliśmy na zadane przez nas pytania, są co najmniej niepokojące.

Dlaczego ZUS nie padnie

Mit I: "ZUS to piramida finansów, która za chwilę zbankrutuje".

W swoim wideo tę tezę powtarza choćby Tomasz Micherda na tiktokowym profilu "Od kelnera do milionera", który obserwuje 44 tysiące osób. W filmie młody mężczyzna w wakacyjnym anturażu stwierdza, że "ZUS jest przykładem piramidy finansowej", bo "wchodzą do niej nowi członkowie, obiecuje im się zwrot z inwestycji, a tak naprawdę ci nowi członkowie finansują tych, którzy są już wcześniej członkami tej piramidy finansowej".

Fakt: Adrian Oratowski nazywa to "kompletną bzdurą" i przypomina: ZUS wypłaca świadczenia od 90 lat i robił to nawet w trakcie okupacji w czasie drugiej wojny światowej.

Poza tym ZUS to nie jest firma działająca dla zysku, tylko część państwowego systemu emerytalnego. A to oznacza, że wypłaty zobowiązań emerytalnych są gwarantowane nie tylko przez Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, do którego trafiają nasze składki, ale również przez budżet państwa. – Aby ZUS zbankrutował, musiałoby zbankrutować całe państwo. To technicznie możliwe, ale nic nie wskazuje na to, aby miało tak się stać – mówi Oratowski.

fot. Remigiusz Gora / Shutterstock.com

Mit II: "System emerytalny rozpadnie się, a z emerytur nic nie będzie", bo liczba pracujących będzie coraz mniejsza w stosunku do tych, którzy pobierają emerytury.

To częsta narracja powtarzana np. w filmach doradcy finansowego Jacka Niedałtowskiego, którego obserwuje blisko 100 tysięcy użytkowników. – Dlaczego ZUS prędzej czy później się rozpadnie? – pyta w jednym z filmów.

I "wyjaśnia": skoro współczynnik dzietności wynosi obecnie w Polsce 1,3, a do zastępowalności pokoleń powinien wynosić 2,1, to w przyszłości tych, którzy płacą na emerytury, będzie zbyt mało, aby utrzymać tych, którzy je pobierają. Mówi też, że obecnie 4 pracowników "utrzymuje" jednego emeryta, a za 20-30 lat stosunek ten będzie wynosił jeden do jednego.

Fakt: Z danych ZUS wynika, że obecnie jednego emeryta utrzymuje obecnie nie 4 pracowników opłacających składki, jak twierdzi autor filmu, lecz średnio 2,5. Mamy bowiem blisko 16 mln ubezpieczonych i 6,3 mln emerytów.

Niedałtowski z poprawnych danych wyciąga też błędne wnioski. Owszem, według prognoz ZUS w 2040 roku stosunek ubezpieczonych do emerytów wyniesie 1,7, a w 2060 roku nawet 1,3, ale, jak podkreśla Adrian Oratowski, nie oznacza to, że ZUS się rozpadnie i emerytur nie będzie. – Emerytury będą, tylko mniej więcej o połowę niższe w relacji do wynagrodzeń niż obecnie, więc udział kosztów systemu emerytalnego w PKB będzie podobny do obecnego, a to oznacza, że nie ma powodu, aby system emerytalny miał się rozpaść – wyjaśnia ekspert. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że zgodnie z prognozami na przestrzeni nadchodzących dekad poziom realnych wynagrodzeń w gospodarce będzie wzrastał, dlatego spadek wysokości emerytur w relacji do rosnących wynagrodzeń wcale nie oznacza, że same emerytury będą niższe niż obecnie. Ich wartość nabywcza będzie rosnąć, tylko po prostu wolniej, niż rosnąć będzie przeciętne wynagrodzenie.

Mit III: Emerytury będą niższe ze względu na dużą liczbę emerytów.

Fakt: – Emerytury będą niższe, ale to nie wina liczby emerytów. To nie ma ze sobą bezpośredniego związku. W systemie zdefiniowanej składki, jaki mamy obecnie, wysokość naszej emerytury jest wyliczana zgodnie ze wzorem, w którym kwota zgromadzonych składek jest podzielona przez średni oczekiwany okres trwania życia po przejściu na emeryturę. W tej formule nigdzie nie ma liczby emerytów – mówi Oratowski.

Dodaje, że wysokość świadczeń spadnie głównie w efekcie reformy z 1999 roku, która drastycznie obniżyła składki emerytalne. – Wówczas odbiór tego był pozytywny, bo niskie składki są fajne, jak trzeba je płacić, ale niefajne, kiedy okazuje się, że w zamian za niskie składki dostajemy też niską emeryturę. W 1999 roku tym drugim mało kto się przejmował, bo to miało być dopiero za 40 lat. Ale ponad połowa tego czasu już za nami, niedługo minie 25 lat od reformy i już powoli widać, na co się skazaliśmy, a mianowicie bardzo niskie emerytury wynikające z odprowadzanych latami niskich składek, a sama liczba emerytów nie ma na wysokość emerytur bezpośredniego wpływu – podkreśla.

W Polsce od 1999 roku obowiązuje model zdefiniowanej składki. Oznacza to, że wysokość emerytury zależy głównie od sumy wpłaconych przez całe życie składek emerytalnych oraz średniego dalszego trwania życia, czyli przeciętnego okresu, jaki upływa od ustalenia prawa do emerytury do śmierci, co publikuje Główny Urząd Statystyczny. Składki emerytalne Zakład Ubezpieczeń Społecznych zapisuje na indywidualnych kontach emerytalnych. Są one odprowadzane każdego miesiąca i wynoszą 19,52 proc. wynagrodzenia lub przychodu. W przypadku pracownika jest finansowana po połowie przez pracodawcę i samego pracownika.

Kliknij, by zobaczyć spojler

Mit IV: "Nie dostanę emerytury, mimo że solidnie przez całe życie rzetelnie płaciłem składki".

Ten mit powtarza w jednym ze swoich filmów Jacek Niedałtowski. – Jak będziesz przechodził na emeryturę, ZUS może powiedzieć: sorry, ale nie mamy pieniędzy. I nikt im nic nie zrobi – mówi na nagraniu doradca finansowy.

Fakt: A to znowu nieprawda, bo, jak wyjaśnia Adrian Oratowski, ZUS kieruje się przepisami, które mówią, jak wyliczać oraz wypłacać emerytury. Nie ma więc ani możliwości, ani kompetencji, aby odmówić wypłaty emerytury komuś, kto posiada odprowadzone na koncie składki i osiągnął wiek emerytalny. – Ta teza jest tak kuriozalna, że nawet trudno z nią dyskutować. Jeśli płaciliśmy składki emerytalne przez całe zawodowe życie, to ZUS nie może powiedzieć: "nie mam pańskiego płaszcza i co pan mi zrobi". I, co ważne, nie ma żadnych powodów, aby sądzić, że tak będzie w przyszłości – podkreśla ekspert.

Niebezpieczne podłoże

Oratowski zauważa, że analizowane filmy nie tylko utrwalają nieprawdziwe mity. Tworzą też niebezpieczne podłoże pod społeczne przyzwolenie na demontaż systemu emerytalnego. Im więcej osób jest przekonanych – choćby dzięki mediom społecznościowym – o jego ułomności, tym mocniej i szybciej rósł będzie opór przeciw składkom emerytalnym.

– Jeśli wszyscy wokół mówią, że nie warto płacić składek emerytalnych, bo i tak nie dostaniemy żadnej emerytury, to wiele osób może dać się przekonać np. do tego, aby składki emerytalne były dobrowolne. A takie pomysły są proponowane przez niektóre partie polityczne i środowiska przedsiębiorców – mówi Oratowski.

I przyznaje, że faktycznie dla pracodawców oznaczałoby to wielkie oszczędności w kosztach pracy, ale ucierpiałaby na tym przyszłość emerytalna ich pracowników. Ci ostatni bowiem, owszem, dostaliby nieco wyższą pensję na rękę, ale nie mając perspektywy pewnej emerytury w przyszłości, musieliby na wszelki wypadek odkładać nadwyżkę z tej pensji. Dlaczego? Żeby mieć z czego żyć na emeryturze, skoro kiedyś zrezygnowali ze składek.

Oratowski zauważa jednak jedną zaletę titkokowych filmów na temat emerytur: – Wiele z nich straszy, że nie mamy co liczyć na emeryturę z państwowego systemu, więc zachęca do oszczędzania na własną rękę. O ile diagnoza państwowego systemu emerytalnego jest nietrafiona, o tyle sama porada, by dodatkowo oszczędzać ponad obowiązkowe składki, wcale nie jest złą wskazówką, zwłaszcza pamiętając o tym, że składki ZUS są relatywnie niskie i oznaczają odpowiednio niski poziom przyszłego świadczenia.

Pieniądze w skarpecie, czyli jak nie oszczędzać

Niestety tiktokowe porady mogą wyglądać tak absurdalnie jak w przypadku Pawła Albrechta. Inwestor na rynku nieruchomości w jednym ze swoich filmów stwierdza, że najłatwiejszym sposobem zabezpieczenia sobie przyszłości jest kupienie… 10 mieszkań i ich wynajmowanie.

A co jeśli ktoś zarabia 2,7 tys. złotych na rękę? – zapytał trzeźwo jeden z użytkowników TikToka. Odpowiedź równie prosta jak rada: zarabiać więcej!

fot. Pixelrain / Shutterstock.com

Tiktokowym wskazówkom w temacie oszczędzania przygląda się "Pani od Oszczędzania", czyli Karolina Nowicka, która sama w tym serwisie, ale i na Instagramie doradza odbiorcom, jak zadbać o finanse osobiste. – Na TikToku jest mnóstwo treści dotyczących finansów, inwestowania i oszczędzania, ale większości nie chciałabym wdrażać w swoim życiu. Niestety, to często porady osób, które mówią rzeczy oderwane od rzeczywistości w stylu "masz milion złotych, zrób to czy tamto" albo nieuwzględniające tego, że każdy ma inną sytuację życiową, zarobki, zobowiązania kredytowe, rodzinę, dzieci. Zastosowanie takich wskazówek może przynieść więcej szkód niż pożytku, bo wiele osób chce je zastosować jeden do jednego, a potem jest rozczarowana, że im nie wyszło – mówi Karolina Nowicka.

Mit V: Kryptowaluty to pewny zysk.

To bardzo popularna kategoria filmów w social mediach, gdzie autorzy doradzają, aby oszczędności ulokować w kryptowalutach, bo to może przynieść olbrzymi zysk w krótkim czasie. Do tego przekonuje choćby tajemniczy, bo zamaskowany, inwestor w filmie na profilu Filipa Kowarskiego. Pytany, w co zainwestować 1 tys. i 10 tys. złotych, odpowiada, że srebro i kryptowaluty, bo te ostanie mogą urosnąć w ciągu kilku lat nawet czterokrotnie. – Żadna inwestycja tyle nam nie da – podkreśla udzielający rad mężczyzna.

Fakt: Jak pokazują ostatnie miesiące, inwestowanie w kryptowaluty jest obarczone ogromnym ryzykiem. Wystarczy wspomnieć, że najpopularniejsza kryptowaluta, czyli Bitcoin, kosztowała jeszcze rok temu blisko 45 tys. dolarów, a dziś 30 tys., co oznacza spadek wartości o ponad jedną trzecią. Trudno uznać, że jest to bezpieczna inwestycja.

– Inwestowanie w kryptowaluty jest ryzykowne, a takich porad na TikToku jest w ostatnim czasie bardzo dużo. Wiele osób wierzy, że mogą dorobić się ogromnych pieniędzy, jak poznają jakiś jeden cudowny sposób. Często tym złotym środkiem mają być właśnie kryptowaluty. Niestety, bez specjalistycznej wiedzy wybranie takiej drogi na skróty często kończy się nie powiększeniem oszczędności, lecz ich stratą – przestrzega Nowicka.

Mit VI: Oszczędzaj pieniądze w skarpecie

Trzymając pieniądze w skarbonce czy w skarpecie, żaden bank ich nam nie odbierze, żaden haker nie wykradnie i w każdej chwili możemy je wziąć i wyjechać na drugi koniec świata. To kolejny mit, pod którym kryje się rzekome bezpieczeństwo funduszy. 

Fakt: Karolina Nowicka tylko się uśmiecha: – Odkładanie pieniędzy do tak zwanej skarpety przy tak wysokiej inflacji jest mało rozsądne. Oszczędzając bez oprocentowania, patrzymy, jak świnka skarbonka czy skarpeta się zapełnia, ale tak naprawdę nasze oszczędności topią się na naszych oczach. W obecnej sytuacji warto sięgnąć choćby po bezpieczne instrumenty finansowe, jak lokaty, aby chociaż w niewielkim stopniu ochronić oszczędności – mówi Nowicka.

Czuję, ale nie rozumiem

Użytkownicy wierzą w tego typu treści, bo tak jak w przypadku emerytur, tak i na temat ekonomii brakuje im wiedzy. Co ciekawe, wielu z nas jest tych braków świadomych. Potwierdzają to badania Narodowego Banku Polskiego z 2020 roku, z których wynika, że samoocena wiedzy ekonomicznej Polaków jest dość niska. Swoją wiedzę jako "raczej małą" lub "bardzo małą" oceniło aż 44 proc. ankietowanych. Zaś jedynie 8 proc. z nich uważa, że ich wiedza jest "raczej duża". Kłujące w oczy jest także to, że w badaniu, w którym wzięło udział ponad 2 tys. osób, żaden respondent nie ocenił swojej wiedzy bardzo wysoko.

Często nie rozumiemy też, na czym polegają podstawowe procesy gospodarcze. Tak jest na przykład z inflacją. Chociaż zdecydowana większość z nas (91 proc.) odczuwa, że więcej niż rok temu płaci za te same produkty, to jednocześnie prawie co czwarty z nas nie rozumie, jaki jest wpływ inflacji na wartość nabywczą pieniądza.

To wnioski z badania przeprowadzonego dla projektu ciekaweliczby.pl na panelu Ariadna. Ankietowanych zapytano bowiem, jaką wartość nabywczą będzie miało obecnie 2000 zł odłożone rok temu do skarbonki przy rocznej inflacji na poziomie 10 procent. Poprawnej odpowiedzi, czyli że ta wartość nabywcza będzie niższa, udzieliło 77 proc. badanych. Jednak łącznie 23 proc. z nich wskazało odpowiedzi błędne lub przyznało wprost, że nie wie. Co ważne, gorzej w tym badaniu wypadają osoby młodsze – w tej grupie jedynie 66 proc. udzieliło poprawnej odpowiedzi.

fot. Monkey Business Images / Shutterstock.com

Te wyniki nie dziwią ekonomisty Marcina Wrońskiego ze Szkoły Głównej Handlowej: – Edukacja ekonomiczna w szkołach średnich jest raczej na kiepskim poziomie. Prezentuje mocno uproszczoną narrację funkcjonowania gospodarki, a co gorsza, w wielu przypadkach, choćby podatków, niekoniecznie jest to opowieść w pełni prawdziwa. Do tego te przedmioty traktowane są po macoszemu. Jest tak od lat i zbieramy tego plony, nie rozumiejąc podstawowych procesów ekonomicznych.

Jak (nie) rośnie inflacja

Jednym z nich jest właśnie rosnąca inflacja, wokół której na TikToku narosło wiele mitów. Dotyczą one choćby jej wysokości. 

Mit VII: Wybiórcza inflacja.

Na profilu partii Konfederacja (146 tys. obserwujących) możemy usłyszeć, że "prawdziwa inflacja to 46 procent". Mówiąca to kobieta cytuje artykuł jednego z tabloidów. Problem w tym, że, jak zauważa Marcin Wroński, tego typu miary inflacji, w których redakcja danego tytułu wybiera sobie koszyk kilkunastu produktów i wskazuje wzrost cen w danym okresie, są po prostu niewiarygodne.

Fakt: – To tylko wycinek rzeczywistości, która jest dużo bogatsza. Równie dobrze można byłoby wybrać do tego koszyka produkty, które potaniały i uznać, że nie mamy inflacji. A to też nie byłaby prawda. Dlatego, choć można dyskutować o miarach Głównego Urzędu Statystycznego, to na pewno nie jest tak, że GUS nas okłamuje i prawdziwa inflacja wynosi 46 procent – mówi Marcin Wroński.

Mit VIII: Chybione źródła inflacji.

Podobne mity dotyczą źródeł inflacji. Mariusz Tober, twórca profilu "Bankier z TikToka" (375 tys. obserwujących), wymienia ich kilka (m.in. wzrost cen surowców, energii, wojna w Ukrainie), ale mówi też, że za wzrostem stoją "niekończące się socjale", a ten fragment filmu ilustruje zdjęciem kobiety w ciąży pijącej piwo i palącej papierosa.

Fakt: – Trudno jest argumentować, że inflacja wynika np. z programu "500 plus", bo łączne wydatki na ten program to ponad 220 mld złotych od 2015 roku, czyli mniej więcej tyle samo, ile warte były tarcze antykryzysowe dla biznesu w czasie pandemii. A więc jeśli jest tak, że inflacja wynika z wysokich wydatków państwa, to winić należy raczej zbyt hojne tarcze antykryzysowe niż "500 plus". Szczególnie że "500 plus" działa już od dawna. Gdyby inflacja była skutkiem wprowadzenia tego programu, to powinna pojawić się dużo wcześniej – wyjaśnia Wroński.

Mit IX: Sztuczne podnoszenie pensji minimalnej skutkuje napędzaniem ogromnej inflacji. 

Fakt: – To rozumowanie osoby po pierwszym semestrze kursu mikroekonomii, gdzie mamy wyjaśnione działanie popytu i podaży. Ale rzeczywisty rynek pracy to nie są dwie przecinające się kreski, bo rynek nie jest doskonale konkurencyjny. Tak jak istnieje szereg badań pokazujących, że wpływ podnoszenia płacy minimalnej na bezrobocie jest na tyle niewielki, że nieistotny statystycznie, tak są badania udowadniające, że podwyżki płacy minimalnej owszem, przyczyniają się do wzrostu tempa cen, ale i znów w sposób nieznaczny – mówi Marcin Wroński.

@krzysztof.napierala

#stitch z użytkownikiem @Dariusz_Official_News pensja minimalna

♬ dźwięk oryginalny - Krzysztof Napierała

Co z tym zrobić?

I to właśnie w edukacji szkolnej nasi rozmówcy wskazują z jednej strony zasadniczy problem, ale z drugiej jeden ze sposobów na jego rozwiązanie. – To na podstawach przedsiębiorczości uczniowie przez lata słyszeli narrację, że im niższe podatki, tym większy wzrost gospodarczy, a to niekoniecznie jest prawdą. Podobne przykłady można mnożyć. Teraz zapowiadane jest odejście od tego przedmiotu na rzecz przedmiotu o nazwie "biznes i zarządzanie", ale obawiam się, że narracja się nie zmieni – mówi Wroński.

Według niego już w szkołach średnich uczniowie powinni być uczuleni na to, że rzeczywistość gospodarcza nie jest tak zero-jedynkowa i że nie wszystko, co słyszą na TikToku czy w mediach społecznościowych, to prawda.

– Każdy użytkownik TikToka powinien zachować ostrożność, kiedy ogląda takie treści, szczególnie kiedy nagrania pochodzą od działaczy partyjnych, w tym ich młodzieżówek. Jeśli odbieramy te filmy bez krytycznego filtra, to kształtują one nasz światopogląd. Nie dziwi więc poparcie wśród młodych dla Konfederacji, która na TikToku jest niezwykle aktywna – dodaje.

Poza krytycznym spojrzeniem kluczowe wydaje się też działanie samych platform. Jednak pomimo rażących bzdur w tiktokowych filmach, według Adriana Oratowskiego trudno oczekiwać moderacji tego rodzaju treści od samych platform społecznościowych, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich ilość, jaka codziennie jest publikowana za ich pośrednictwem.

– Platformy tylko umożliwiają łatwe dotarcie do szerokiego grona odbiorców z tym, co akurat ktoś ma do powiedzenia, niezależnie od tego, czy jest to mądre, czy wprost przeciwnie, ale póki co nie mamy żadnego paragrafu na wygadywanie głupot w internecie. Skądinąd bardzo słusznie, że nie mamy, ponieważ cenzurowanie treści nie wydaje mi się dobrą drogą – mówi ekonomista i dodaje, że kluczowe wydaje się stworzenie swego rodzaju przeciwwagi dla nieprawdziwych i powtarzających niebezpieczne mity treści.

– W wielu z nich dość łatwo wykazać nieprawdziwość. Może więc lepszą drogą jest mozolne wyjaśnianie, edukowanie, tłumaczenie i sukcesywne zastępowanie bzdur rzetelną wiedzą? – dodaje.

Co robi TikTok?

TikTok od tygodni jest na cenzurowanym. Instalowania go na służbowym sprzęcie urzędników państwowych zakazują kolejne kraje, a w ostatnich dniach takie zalecenie polskiemu rządowi wydała także Rada ds. Cyfryzacji Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Władze platformy rękami i nogami bronią się przed zarzutami przekazywania danych użytkowników władzom w Pekinie, ale powszechne jest przekonanie, że tak właśnie się dzieje.

TikTok od niedawna mocniej walczy też z dezinformacją. Pod koniec zeszłego roku opublikował raport Egzekwowania Zasad Społeczności, w którym podkreślał, że dba o bezpieczeństwo swojej społeczności. "Stale doskonalimy swoje procesy moderacji treści i na bieżąco usuwamy materiały, które są niezgodne z zasadami obowiązującymi na platformie" – zapewniała wówczas platforma.

fot. Ti Vla / Shutterstock.com

O to, jak walczy z fake newsami i weryfikuje informacje przekazywane przez twórców, zapytaliśmy biuro prasowe. Przedstawiciele platformy poinformowali nas, że każdy użytkownik może zgłosić treści, które rozpowszechniają nieprawdziwe informacje. »Jeśli użytkownik chce przekazać do nas treść, która jego zdaniem zawiera nieprawdziwe informacje, jako powód zgłoszenia powinien wybrać "szkodliwe informacje wprowadzające w błąd", a następnie doprecyzować, czego dotyczy materiał« – czytamy w odpowiedzi.

Problem w tym, że wiele osób nie ma wystarczającej wiedzy, aby takie treści oceniać krytycznie. Czy więc weryfikacji tego, co publikują twórcy, nie powinna dokonywać sama platforma? Na to pytanie biuro prasowe odpowiada, iż "każda treść, która umieszczana jest w serwisie, podlega wieloetapowej moderacji" i jest automatycznie sprawdzana również w zakresie szkodliwej dezinformacji.

"Większość niezgodnych z regulaminem treści usuwanych jest na tym etapie, a nasze statystyki mówią, że ponad 90 procent znika, zanim ktokolwiek je zobaczy lub zgłosi. Jeśli zostanie stwierdzone, że treści mogą naruszać zasady, ale nie ma co do tego stuprocentowej pewności, trafiają one do weryfikacji zespołu moderacyjnego, mówiącego w lokalnym języku i świadomego lokalnych uwarunkowań" – wyjaśnia biuro prasowe i przytacza dane z trzeciego kwartału zeszłego roku. 

Wynika z nich, że w tym okresie TikTok usunął w skali globalnej prawie 111 milionów filmów. Przykładowo w Stanach Zjednoczonych było to w sumie ponad 18 milionów filmów, a w Polsce – ponad 691 tysięcy. Usunięte treści stanowiły mniej niż 1 proc. wszystkich filmów zamieszczonych w tym czasie na platformie.

Nie wiadomo, czy w takich zespołach weryfikujących zgłoszenia są osoby mające wystarczającą wiedzę do obalania emerytalnych lub ekonomicznych mitów. Pewne jest zaś, że gdyby tak było, to usuniętych filmów z tych kategorii byłoby więcej.

Zdjęcie tytułowe: fot. Maridart / Shutterstock.com
DATA PUBLIKACJI: