TikTok wyrzeka się Chin i walczy o przetrwanie. Nadchodzi decydujące starcie

Trudno sobie przypomnieć chińską firmę, która tak bardzo odżegnywałaby się od swego rodowodu, jak robi to TikTok w ostatnich tygodniach. Tak gorącego okresu platforma nie miała jeszcze nigdy: w Europie ogłasza nowe inwestycje, przy okazji mocno poprawia swój regulamin, a dziennikarze nagle zaczynają być zapraszani na spotkania z ważnymi menedżerami. Wszystko to tuż na chwilę przed zeznaniami prezesa firmy w amerykańskim Kongresie. Od tego zależy przyszłość całego TikToka.

23.03.2023 08.33
tiktok

Piotr Żaczko ciężko wzdycha, gdy siadamy przy stoliku w restauracji w Browarach Warszawskich. - Przecież dobrze wiesz, ile się dzieje w ostatnich tygodniach - wyjaśnia. Jest rzecznikiem prasowym TikToka na Polskę i Europę Wschodnią. Spotykam się z nim, bo sam chcę zrozumieć, co zmieniło się w tej firmie, skoro w ciągu ostatnich dwóch tygodni dwukrotnie brałem udział w wideo spotkaniach z najważniejszymi globalnymi menedżerami TikToka. Wcześniej przez kilka lat istnienia firmy do takiego spotkania nie doszło nigdy.

Gorący czas zaczął się w listopadzie, gdy szef FBI Christopher Wray ostrzegł komisję ds. bezpieczeństwa wewnętrznego przed TikTokiem. Wyjaśnił im, że chińskie prawo wymaga od firm "wszystkiego, co chce rząd, jeśli chodzi o udostępnianie informacji i służenie jako narzędzie w rękach chińskiego rządu". To według niego wystarczy, by było się czym martwić. - Chiński rząd mógłby użyć TikToka do kontrolowania i gromadzenia danych o milionach użytkowników albo do kontrolowania algorytmu rekomendacji. Jeśli zechcą, mógłby on zostać wykorzystany do operacji wywierania wpływu - tłumaczył politykom.

I poszło lawinowo: jeszcze w tym samym miesiącu kolejne stany USA zaczęły zakazywać korzystania z TikToka na urządzeniach federalnych. W sumie taką decyzję podjęło do dziś 26 stanów i sam Kongres. W lutym Kanada nakazała usunąć aplikację ze swych rządowych urządzeń, a Komisja Europejska z urządzeń wszystkich swoich pracowników. - Ma to na celu ochronę Komisji Europejskiej przed cyberzagrożeniami i działaniami, które mogą doprowadzić do ataków - wyjaśniała wtedy rzeczniczka KE Sonia Gospodinova. W ślad za Komisją poszły Wielka Brytania, Australia i Nowa Zelandia, które zakazały apki na rządowych urządzeniach z obawy o przekazywanie danych do Pekinu.

TikTok na każdą z tych wieści reagował sprzeciwem i tłumaczył niezrozumieniem specyfiki aplikacji. A w przypadku Kanady miał żal o to, że rząd się do firmy nie odezwał. Jednak największy cios przyszedł w połowie marca znów ze strony USA. Wall Street Journal ujawnił, że amerykański rząd zaostrzył kurs wobec TikToka i zażądał od jego chińskich właścicieli, by ci sprzedali swoje udziały. W przeciwnym razie aplikacja zostanie zablokowana na terenie całych Stanów Zjednoczonych.

Shou Chew, prezes TikToka, fot. World Economic Forum/Sikarin Fon Thanachaiary

To dlatego już w czwartek 23 marca szef TikToka będzie zeznawał przed amerykańską Komisją Izby Reprezentantów ds. Energii i Handlu. Jego wyjaśnienia będą miały duży wpływ na przyszłość firmy nie tylko w USA, ale na całym świecie. Wiele krajów przygląda się poczynaniom Kongresu, bo same mają zastrzeżenia do aplikacji. W tym czasie także najwyżsi rangą menedżerowie firmy zaczęli częściej spotykać się z dziennikarzami.

Wszystkie te ruchy mają ocieplić wizerunek TikToka i pokazać, że więcej w tej firmie jest zachodniego powiewu niż chińskiego nadzorcy. Najbliższe tygodnie mogą zaważyć o przyszłości aplikacji, dlatego TikTok wyruszył na, wydawałoby się, straceńczą misję, w której przekonać do głównego przesłania będzie bardzo trudno...

Made in China?

- TikTok nie jest chińską firmą - dziennikarze z całej Europy na chwilę zamierają, gdy podczas wideokonferencji słyszą to od Theo Bertrama, wiceprezesa TikToka ds. kontaktów rządowych i polityki publicznej w Europie. Bertram i Elaine Fox, odpowiadająca w TikToku za ochronę prywatności w Europie, tłumaczą kilkunastu dziennikarzom strukturę całego ByteDance. Jest 8. marca, tydzień przed ogłoszeniem przez USA żądań sprzedaży udziałów w TikToku przez chińskich właścicieli. 

To jeden z głównych wątków spotkania. Menedżerowie wyjaśniają: TikTok swoje główne siedziby ma w Singapurze i Stanach Zjednoczonych. A formalnie jako spółka zarejestrowany jest na Kajmanach i jego prezesem jest Singapurczyk. Gdzie tu Chiny? Odpowiedź nasuwa się sama: w ByteDance, spółce-matce. ByteDance - podkreślają menedżerowie na spotkaniu - to po prostu "spółka międzynarodowa". A w niej zaledwie jedna spółka-córka - Grupa Douyin - ma biura w Hongkongu i Chinach.

Struktura spółki ByteDance, właściciela TikToka, fot. bytedance.com

Choć ta restrukturyzacja wewnątrz firmy rozpoczęła się w 2020 roku, przedstawiciele TikToka pierwszy raz publicznie i tak jednoznacznie odcinają się od Chin. Wiedzą, że stoją nad przepaścią, dlatego organizują wspomniane wideokonferencje prasowe. Na tej opisywanej z 8. marca strukturę ByteDance przedstawiają niejako przy okazji. Głównym tematem są działania w Europie. 

Menedżerowie ogłaszają Project Clover, który ma wzmocnić ochronę danych pozostawianych w aplikacji przez Europejczyków. TikTok wzmocni kontrole dostępu i transferu danych użytkowników ze Starego Kontynentu. Poszczególne grupy jego pracowników będą miały różne poziomy dostępów do tych danych. Wszystko zgodnie z europejskimi wytycznymi, a dodatkowo niezależna europejska firma będzie przeprowadzała audyty procedur i zabezpieczeń danych na TikToku. TikTok obecnie prowadzi rozmowy z "potencjalnym zewnętrznym partnerem".

To jednak nie wszystko, bo same dane mają w większym stopniu pozostaną w Europie. - Otwieramy drugie centrum danych w Dublinie, bo jedno już tam mamy. Do tego otworzymy trzecie centrum danych w Europie, a dokładniej w regionie Hamar w Norwegii. Wszystkie będą obsługiwane przez zewnętrznych dostawców usług. Uruchamiamy lokalne przechowywanie danych - mówi wiceprezes TikToka Theo Bertram. Innymi słowy: nasze, Europejczyków, dane wrócą na miejsce, czyli do trzech serwerowni na Starym Kontynencie. Migracja tych danych ma potrwać do 2024 roku, a wartość całej inwestycji (łącznie z budowami serwerowni) szacowana jest na 1,2 mld euro.

Ocieplanie wizerunku

Choć decyzje o takich inwestycjach poprzedzone są wielomiesięcznymi analizami, ogłoszenie jej teraz z pewnością było przemyślane. TikTok najpewniej wychodzi z założenia, że przynajmniej w Europie zdąży ocieplić wizerunek, nim dosięgną go regulacje i rygory urzędnicze. Firma nie chce powtarzać błędów popełnionych w Stanach Zjednoczonych. Tam już raz dostała ostrzeżenie.

To tam w 2019 roku prestiżowy amerykański think thank Instytut Gospodarki Międzynarodowej opublikował raport ukazujący chińskie powiązania aplikacji. Eksperci wskazywali choćby na fakt, że co najmniej do 2018 roku w regulaminie TikToka było jasno zaznaczone, że może on przekazywać dane użytkowników każdemu pracownikowi i partnerowi w Chinach.

Rok później ówczesny prezydent Donald Trump próbował całkowicie zablokować aplikację w USA. Chciał, żeby TikTok odsprzedał cześć swoich udziałów amerykańskiej spółce Oracle, w której prezesem jest jego dobry kolega. Polityk uważał TikToka za "zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego". Ostatecznie sąd federalny zablokował decyzję Trumpa, a jego administracja oświadczyła, że nie będzie składała sprzeciwu.

TikTok został uratowany po raz pierwszy.

Ale historia lubi się powtarzać, teraz prezydent Joe Biden także chce zbanować TikToka. Nie wystarczy tłumaczenie, że właściciel apki, czyli ByteDance, ma siedzibę na Kajmanach. Inni giganci chińskiego rynku, czyli Alibaba i Tencent, też są zarejestrowani na Kajmanach. Wśród chińskich gigantów to popularny manewr optymalizacyjny. Nie pomaga też oczywiście fakt, że dwaj założyciele ByteDance, Zhang Yiming i Liang Rubo, są Chińczykami. Nie wystarczy też wydzielenie chińskiego oddziału ByteDance jako osobnej spółki, skoro to właśnie ten rynek zapewnia całej korporacji olbrzymią część dochodów.

ByteDance nie ujawnia swoich danych finansowych (kajmańskie przepisy tego nie wymagają), ale według szacunków firmy Statista w 2022 roku TikTok na reklamach zarobił ok. 11,6 mld dol. To o wiele mniej niż jego chiński odpowiednik Douyin, którego przychody z reklam są szacowane na 20,2 mld dol. A przecież i to nie koniec, bo ByteDance ma w Chinach także niezwykle popularne portale informacyjne Toutiao i Today’s Headlines. Patrząc na to z góry, TikTok - który dla ludzi z Zachodu jest największym dziełem tej korporacji - to nie tak duży kawałek tego tortu.

Dlatego kongresmenom może być trudno uwierzyć, że spółka z Chinami ma tak mało wspólnego, mimo że jak przyznali sami urzędnicy, dane amerykańskiego wywiadu nie przyniosły dotychczas informacji o szpiegowaniu za pomocą TikToka. Tamtejsi politycy mogą być jednak bardziej zdeterminowani niż 4 lata temu, bo TikTok po drodze znacznie w USA się rozrósł: obecnie korzysta z niego 150 mln, czyli co drugi Amerykanin. Poza tym TikTok zaliczył kilka wpadek, które obnażyli dziennikarze.

Jedną z najgłośniejszych było śledztwo Emily Baker-White z redakcji BuzzFeed z lipca 2022 roku, która dotarła do nagrań i dokumentów będących dowodami na dalszy dostęp chińskich pracowników do danych amerykańskich użytkowników. Inżynierowie z Państwa Środka mieli mieć dostęp do nich co najmniej od września 2021 do stycznia 2022 r. Co więcej, amerykański zespół TikToka, który miał kontrolować przepływ danych użytkowników z USA, o pozwolenie do nich musiał prosić swoich chińskich odpowiedników.

Wszystko to działo się już w czasie, gdy TikTok negocjował z amerykańskim rządowym komitetem ds. inwestycji zagranicznych i firmą Oracle zapisy umowy znanej jako Project Texas. Dotyczy ona właśnie przepływu danych Amerykanów, które mają być przechowywane w centrach danych Oracle. Ponadto inżynierowie tej firmy dostali już dostęp do kodu źródłowego aplikacji, który nadzorują i w razie nadużyć lub błędów mają je zgłaszać do rządu USA. TikTok aktualnie przenosi wszystkie amerykańskie dane na serwery Oracle w Teksasie i zapowiada, że z centrów danych poza USA pousuwa je co do ostatniego bajta, wliczając w to kopie zapasowe.

Jednak kilka miesięcy po tych zapewnieniach, w grudniu 2022 roku, na jaw wyszedł kolejny skandal: pracownicy TikToka śledzili lokalizację amerykańskich dziennikarzy i porównywali ją z lokalizacją pracowników... TikToka podejrzewanych o przekazywanie do mediów tajnych informacji. Wśród śledzonych żurnalistów była Emili Baker-White, autorka śledztwa BuzzFeeda. TikTok przyznał się do sytuacji, przeprosił i zwolnił cztery osoby, które dopuściły się inwigilacji. Departament Sprawiedliwości USA prowadzi w tej sprawie śledztwo.

Choć od pierwszych ostrzeżeń ze strony USA minęły cztery lata, TikTok nie zmienił postrzegania swojej aplikacji, kwestii przechowywania danych czy działania algorytmu. I to - jak zwraca uwagę Tim Culpan z Bloomberga - ani u użytkowników, ani u decydentów. "Cztery lata to w polityce dużo czasu. (...) Jesteśmy w momencie, w którym kwestie prywatności danych, wpływu chińskiego rządu czy cenzury przestały być istotne. TikTok stracił zaufanie większości przywódców politycznych, którzy wydają się zdeterminowani do zasądzenia kary. A wcale tak być nie musiało" - pisze dziennikarz.

Z drugiej strony laureatka Pulitzera Julia Angwin krytykuje w New York Timesie - też nie bez racji - Kongres, który podobnych zarzutów o bezpieczeństwo użytkowników nie wysuwa wobec amerykańskich Big Techów, ani nie podejmuje aż tak ostrych zakusów. Kpi z troski o bezpieczeństwo obywateli, skoro "Chińczycy, jeśliby chcieli, mogą kupić dane o Amerykanach u któregoś z wielu nieuregulowanych brokerów danych", którzy działają w USA. "Lepszym rozwiązaniem będzie ustanowienie takiego prawa, które zmusi wielkie firmy technologiczne do tego, by lepiej nam służyły" - pisze Angwin.

Póki co jednak to TikTok jest na cenzurowanym, a Project Texas wciąż to jeden z argumentów, które mają przekonać amerykańskich kongresmenów do łaski. Zapowiedziany w Europie Project Clover jest na nim wzorowany.

Pajęczyna układów

Skoro dane są przenoszone, a siedziby TikToka znajdują się poza Chinami, skąd ta nieufność? Odpowiedź można znaleźć w książce Sylwii Czubkowskiej pt. "Chińczycy trzymają nas mocno", w której (tu akurat na przykładzie Huawei) wyjaśnia powiązania biznesu i rządu w Kraju Środka.

"Zachodowi trudno to zrozumieć, ale w Chinach normą jest założenie, że każdy obywatel - nawet osoba prywatna - może być osobowym źródłem informacji, a nawet więcej: każdy ma obowiązek dzielić się obserwacjami z władzą. Ta sama zasada dotyczy zresztą firm. Państwu podlegają wszystkie - nawet te prywatne, nawet wielkie i silne korporacje. I to nie tylko dlatego, że muszą w nich działać komórki partii komunistycznej, ale ponieważ państwo funkcjonuje w skomplikowanej pajęczynie układów między partyjnymi politykami, lokalnymi decydentami i biznesem" - pisze Czubkowska.

Według ekspertów z International Cyber Policy Centre, odłamu australijskiego think tanku ASPI, w ByteDance już od 2014 roku działali przedstawiciele komunistycznej partii Chin. A w 2017 w firmie powołano komitet partyjny. Zresztą 70-stronicowy raport ICPC na temat przepływu danych i informacji w TikToku i WeChacie (należy do Tencent Group) jest pełen przykładów powiązań tej firmy z rządem.

Choć trzeba przyznać, że mimo partyjniaków w biurach, nie zawsze ByteDance był idealnym partnerem dla rządu. W 2018 r. Chiny zablokowały najpierw serwis informacyjny Toutiao, a dzień później m.in. bardzo popularną aplikację Neihan Duanzi, która była zbiorem prześmiewczych filmików, gifów i memów. Obie należały do ByteDance.

Tamtejszy odpowiednik Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (SART) wyjaśnił, że powodem były wulgarne, niewłaściwe treści i wywoływanie silnego uczucia odrazy u odbiorców. Społeczność skupiona wokół apki miała własny hymn, kod językowy, a nawet gadżety takie jak naklejki na samochody. W publikowanych na niej relacjach na żywo miało czasem dochodzić do obscenicznych scen. Także niektóre treści na platformie Toutiao miały z czasem ocierać się o mocną erotykę.

Zhang Yiming, założyciel i właściciel Toutiao oraz Neihan Duanzi przeprosił, publikując oświadczenie na WeChacie. "Produkt zbłądził, pojawiły się treści sprzeczne z fundamentalnymi wartościami socjalizmu. Obwiniam się za to, że nie sprostałem wskazówkom i oczekiwaniom władz. Akceptuję każdą karę, ponieważ nie prowadziły one opinii publicznej w słuszną stronę" - napisał.

Naklejki społeczności Neihan Duanzi, fot. Shwangtianyuan, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons

Skąd jednak ta aberracja? Yiming tłumaczył to pomyleniem priorytetów. Przyznał, że władze w poprzednich latach kilkukrotnie zwracały mu uwagę, by skorygował kurs, ale nie wziął sobie tego do serca. "W przeszłości kładliśmy zbyt duży nacisk na technologię i nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to podstawowe wartości socjalistyczne są warunkiem wstępnym dla technologii" - przyznał.

I obiecał poprawę. Był na tyle nadgorliwy, a może po prostu przerażony, że zapowiedział zatrudnienie dodatkowych kilku tysięcy moderatorów tudzież cenzorów. A do oświadczenia dołączył listę dziewięciu punktów, w których rozpisał, jak firma ma zamiar odbyć pokutę i wdrożyć poprawę. Pierwsze słowa pierwszego punktu na liście brzmią: "Wzmacniać rolę partii i poprawić świadomość personelu w zakresie podstawowych wartości socjalistycznych".

Batalia o przeżycie udała się połowicznie. Aplikacja Neihan Duanzi została zlikwidowana, ale portal Toutiao przeżył burzę i funkcjonuje, w wygładzonej wersji, do dziś. To właśnie on, obok aplikacji Douyin i TikTok, jest głównym źródłem dochodów ByteDance. "Publiczne przeprosiny Yiminga wkraczają głęboko w zakres politycznego poniżenia" - napisali wtedy eksperci z amerykańskiego think tanku China Media Project.

Za co kochacie TikToka?

To wszystko działo się jednak jeszcze przed pierwszymi ostrzeżeniami ze strony amerykańskich prezydentów. Kilka lat później szef TikToka Shou Chew przyjeżdża do Waszyngtonu, by zeznawać przed amerykańskim Kongresem. Firma zatrudniła ekspertów, prawników i lobbystów, którzy pracują na jej dobry wizerunek. Zatrudnienie jest tak duże, że - jak informuje Wall Street Journal - TikTok buduje już w Waszyngtonie własne biuro.

W rozmowie z dziennikarzami WSJ Chew mówi, że aplikacja na razie nie zarabia na siebie, bo "wydał tak dużo pieniędzy na projekty dotyczące suwerenności danych na całym świecie". A na TikToku w przeddzień zeznań przed Kongresem publikuje wideo, w którym wymienia zasługi firmy dla amerykańskiej gospodarki: 5 mln małych i średnich amerykańskich firm na platformie, 150 mln użytkowników i 7 tys. pracowników TikToka w USA. "Dajcie znać w komentarzach, za co tak bardzo kochacie TikToka, jeśli chcecie, bym przekazał to Kongresmenom" - zachęca, wykorzystując użytkowników do walki o swoje. Podobnie robił Facebook w Indiach, gdy sprzeciwiał się decyzjom tamtejszych władz.

@tiktok

Our CEO, Shou Chew, shares a special message on behalf of the entire TikTok team to thank our community of 150 million Americans ahead of his congressional hearing later this week.

♬ original sound - TikTok

Komisja Izby Reprezentantów ds. Energii i Handlu opublikowała już oświadczenie, które Shou Chew przed nią wygłosi. "TikTok nigdy nie dzielił się, ani nie otrzymał prośby od chińskiego rządu o podzielenie się danymi amerykańskich użytkowników. Gdyby taką dostał, odrzuciłby ją. (...) Proszę pozwolić wyrazić mi to jednoznacznie: ByteDance nie jest agentem Chin ani żadnego innego kraju" - czytamy w oświadczeniu prezesa TikToka. Ma on zamiar przekonywać komisję, że blokada aplikacji nie ma sensu, za to Project Texas - na który firma wyda 1,5 mld dol. - jak najbardziej tak.

Ma on zagwarantować, że amerykańskie dane będą przechowywane na amerykańskiej ziemi, pod nadzorem amerykańskiej firmy (Oracle) i pod tamtejszą jurysdykcją. "W ramach takiej struktury chiński rząd nie ma żadnej możliwości uzyskania czy wymuszenia dostępu do tych danych" - pisze Shou Chew.

Przypomni też o strukturze udziałowców ByteDance. 60 proc. należy do wielkich, globalnych inwestorów takich jak Sequoia, Blackrock czy General Atlantic. 20 proc. należy do pracowników, a jedynie kolejne 20 do chińskich założycieli.

W zeszłym tygodniu za to TikTok zorganizował dla dziennikarzy z całej Europy kolejne spotkania medialne. Tym razem na wideokonferencji spotkali się oni z globalnymi szefami TikToka ds. polityki produktu i ds. partnerstw. Ci ogłosili zmiany w zasadach społeczności TikToka. Większy nacisk będzie kładziony m.in. na bezpieczeństwo użytkowników, weryfikację wieku wśród najmłodszych czy kontrolę treści tworzonych przez sztuczną inteligencję.

W trakcie wideokonferencji menedżerowie TikToka poprosili, by dziennikarze nie udostępniali tej informacji publicznie przez kolejne 5 dni, czyli do wtorku, 21. marca. - Dlaczego wybraliście akurat taką datę ogłoszenia? - pyta jeden z dziennikarzy. - Pracowaliśmy nad tymi zmianami od ponad dziewięciu miesięcy. Ta data nie ma nic wspólnego z żadnymi innymi działaniami wokół TikToka - przekonują menedżerowie w trakcie spotkania m.in. z dziennikarzami z Polski.

Choć oświadczenie Shou Chew jest już znane, nie wiadomo, jakie pytania zadadzą mu politycy 23. marca w trakcie przesłuchania (początek o godz. 15 czasu polskiego). Od tego może zależeć, czy TikTok zostanie uratowany w USA po raz drugi. A co za tym idzie: jak trudne będą kolejne jego batalie prawne z rządami krajów. Bo choć akurat nad Wisłą, jak zapewnił Interię pełnomocnik rządu ds. cyfryzacji Janusz Cieszyński, nie ma na razie planu blokady TikToka, to jest wielce prawdopodobne, że batalie z kolejnymi krajami nastąpią.

Zdjęcie główne: fot. Kaspars Grinvalds/Shutterstock
DATA PUBLIKACJI: 23.03.2023 r.