Na ile gwiazdek ocenić przewóz z próbą gwałtu? Bolt, Uber i Airbnb nie radzą sobie z rosnącą skalą przestępstw

Nie zapomnij wystawić oceny swojemu kierowcy. Jeśli przeżyjesz – tak promuje się film "Spree", który trafi do kin w maju. Niestety, ten reklamowy slogan pasuje również do rzeczywistości, która rozgrywa się na polskich ulicach. Coraz bardziej rośnie skala drastycznych napaści w pojazdach pod banderami Ubera i Bolta. Tylko w samej Warszawie w latach 2020-2021 odnotowano 21 zgłoszeń przestępstw na tle seksualnym w pojazdach przewozu osób.

Gwałty i ataki w przewozach na aplikację

Wsiada do Bolta, jak robiła w ostatnich latach dziesiątki razy. Wita się z kierowcą. Opiera głowę o zagłówek. Wsuwa się w głęboką, tylną kanapę Toyoty Corolli. Robi jej się ciepło. Czuje, jak schodzi z niej trud pracowitego weekendu. Choć kocha taniec, to trwające kilkanaście godzin warsztaty taneczne wykończyły ją fizycznie. Szczególnie że przez te dwa dni spała raptem kilka godzin. Odpływa.

Sen nie przynosi ukojenia. Jest koszmarem. Śni jej się, że mówi do niej męski głos, a obca dłoń dotyka ją po pośladkach, kroczu. Wtedy się budzi. Otwiera oczy i okazuje się, że to nie sen. Kierowca Bolta mówi do niej, maca, zbliża coraz bardziej.

Podróż do domu miała trwać około siedem minut. Tyle zazwyczaj trwa podróż z ulicy Świętokrzyskiej w sercu Warszawy na nie tak przecież odległą Wolę. W końcu to tylko 2,5 km. Tym razem jest inaczej. Noemi rozgląda się dookoła. Nie wie, gdzie jest. Nie rozpoznaje okolicy. Auto z wyłączonym silnikiem stoi na żwirowym parkingu. Wokół domy jednorodzinne i żywej duszy. W oddali chyba budynek przypominający parking Park&Ride, jakie znajdują się na obrzeżach stolicy.

fot. Konektus Photo / Shutterstock
fot. Konektus Photo / Shutterstock

Jest w szoku. Jeszcze przed chwilą była w centrum Warszawy. Wyszła z baru, gdzie świętowała ze znajomymi udane warsztaty. Napisała Jankowi, swojemu chłopakowi, że już wraca, wsiada do taksówki i zaraz będzie w domu. A teraz jest tu. Sam na sam z dotykającym ją, obcym mężczyzną. Zamknięta w aucie, pośrodku niczego.

– Obudziłam się, a dookoła było ciemno. A aucie tliła się postojowa żarówka. Czułam jego dotyk. Ruch jego dłoni po moich pośladkach, kroczu. Siedział z przodu, odwrócony bokiem. Byłam sparaliżowana. Miałam milion myśli. Starałam się zrozumieć, gdzie jestem i co do cholery się dzieje. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co robić. Uciekać? A jeśli on pobiegnie za mną? Albo na zewnątrz są jego koledzy? I mnie obezwładnią? Nie widziałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Zostałam i zaczęłam przeraźliwie krzyczeć. Tak, że do dziś nie sądziłam, że jestem do tego zdolna – opowiada magazynowi SW+ Noemi Sopolińska.

Krzyk zatrzymuje napastnika. Na kilka sekund waha się, ale ciągle na nią patrzy, jakby za chwilę miał zaatakować ponownie. Noemi zaczyna wydzierać się jeszcze głośniej. Krzyczeć i pytać, co on zrobił? Czy wie, co zrobił? Wzywa pomocy. Mówi, że dzwoni na policję. Chwyta telefon, ale dzwoni Janek. Pyta, gdzie jest, bo dawno powinna być w domu. Mówi mu, co się stało. Odpowiada: wyślij mi lokalizację i już do ciebie jadę!

Próbuje raz, drugi, kolejny, ale w stresie nie rozumie, dlaczego wyskakuje jej błąd. Dlaczego nie może wyznaczyć swojej lokalizacji.

– Wykrzyczałam kierowcy, że ma mnie odwieźć do domu. Natychmiast. Inaczej dzwonię na policję i będzie miał wielkie kłopoty. Nie rozumiał wszystkiego po polsku. Powtórzyłam po angielsku. Zauważyłam, że to chyba zadziałało. Ustąpił. Jakby spokorniał. Czułam, że się przestraszył. Zaczął mnie przepraszać. Ciągle powtarzał: ajm sorry, sorry, pażałsta. W końcu odpalił auto i ruszył – opowiada.

Noemi ciągle rozmawia z Jankiem. Dopiero po chwili dociera do niej, że kiedyś zablokowała lokalizację w ustawieniach. Robi zrzut ekranu w Google Maps i wysyła chłopakowi. Kierowca prowadzi auto i powtarza litanię przeprosin.

– Zdziwiło mnie, że jechał na pamięć. Nie włączył nawigacji. Dokładnie wiedział, gdzie jechać. Musiał ze Świętokrzyskiej podjechać pod mój dom, zobaczył, że śpię, więc zakończył kurs, a potem wywiózł mnie na to pustkowie – mówi Noemi.

Całą powrotną drogę, a trwa ponad 20 minut, Noemi próbuje wymóc od kierowcy, by się przyznał. W telefonie włącza dyktafon i pyta: co mi zrobiłeś? Po co mnie wywiozłeś? Dlaczego mnie macałeś? Mężczyzna powtarza tylko: ajm sorry, plis stop, ajm sorry.

– W końcu dotarliśmy na moją ulicę. Wyskoczyłam z samochodu, ale zostawiłam otwarte drzwi, aby nie odjechał. Tam czekał już Janek. Próbował wyciągnąć go z samochodu, ale się zaparł. Zaczął krzyczeć, płakać. Zrobiliśmy zdjęcia: jego, tablic, samochodu. I ruszyliśmy na policję – opowiada Noemi.

W komisariacie przy ul. Żytniej Noemi przebadano alkomatem. Cztery razy. Policjantka, która ją przesłuchiwała, lekceważyła jej słowa, bo Noemi była nietrzeźwa.

– Powiedziała: "Gdyby była pani trzeźwa, wiedziałaby pani, gdzie kierowca panią wywiózł". Zamiast zająć się sprawą, dywagowała, czy wypiłam za dużo. Zapytałam ją w końcu, dlaczego jest tak niemiła, skoro przychodzę do niej po pomoc? Przecież to samo mogłoby spotkać jej córkę. Odpowiedziała, że jej córka nie jest głupia i wie, że ma jeździć tylko normalnymi taksówkami. Dodała, że jestem sama sobie winna, bo nie zamówiłam normalnej taksówki i że policja ma bardzo dużo zgłoszeń tego typu – wspomina Noemi. Zapowiada, że złoży skargę na postępowanie funkcjonariuszki.

Ostatecznie dopiero za trzecim razem Noemi udało się złożyć zawiadomienie o przestępstwie. Trwało to ponad dwa dni, bo mimo umówionego na konkretną godzinę spotkania w komendzie, nie było nikogo, kto mógłby ją przesłuchać.

– Informację, że go aresztowali, dostałam dopiero w sobotę, a więc przez te kilka dni ten facet mógł cały czas jeździć i krzywdzić kolejne osoby – mówi Noemi. I dodaje, że ma żal do policji, bo traktowanie w ten sposób ofiar sprawia, że wiele kobiet w ogóle nie zgłasza przestępstw, a ich sprawcy pozostają bezkarni.

Na zarzuty Noemi w mediach odpowiedziała rzeczniczka wolskiej policji. W Gazecie Stołecznej stwierdziła, że "czynności realizowane przez policjantów były zgodne z obowiązującymi procedurami i przepisami prawa, na co wskazuje fakt, iż mężczyzna został zatrzymany".

Zwrot 8,23 zł

Noemi napaść zgłosiła też do firmy Bolt, poprzez której aplikację zamówiła feralny przejazd. Najpierw tuż po zdarzeniu, w nocy z 6 na 7 lutego. Odpowiedź dostała po kilku minutach. Gaspar z Bolt Support odpisał, że jest im przykro, a sprawa zostanie poddana weryfikacji. Kolejne, kiedy sprawę zgłosiła na policję. Przekazała firmie, żeby zaczęli sprawdzać swoich kierowców, bo kolejnym kobietom stanie się krzywda. W odpowiedzi dostała informację, że zwrócono jej pieniądze – 8,23 zł za przejazd.

– Cały ich biznes opiera się na zaufaniu. Wsiadam do obcego samochodu, bo wierzę, że firma gwarantuje mi bezpieczeństwo, niezależnie od tego, czy ktoś w tym aucie zaśnie, czy nie – mówi Noemi. Kobieta postanowiła nagłośnić całą sprawę, aby uchronić innych. Choć długo się wahała, to w końcu zamieściła na facebookowym profilu Bolta obszerny komentarz opisujący jej traumatyczne przeżycia. Post wywołał ponad 10 tysięcy reakcji.

fot. Konektus Photo / Shutterstock
fot. Konektus Photo / Shutterstock

Przedstawiciele Bolta odpisali, że stosują zasadę "zero tolerancji" i nie akceptują żadnych niewłaściwych zachowań flotowych kierowców wobec pasażerów. Zapowiedzieli, że pracują nad ulepszeniami, które zwiększą poczucie bezpieczeństwa. Ich wprowadzenie wymaga jednak czasu i testów.

– Ktoś z komentujących zapytał, na kim będą te testy? – opowiada Noemi i dodaje, że wkurzyło ją to, jak Bolt umył od całej sprawy ręce. – To postawa w stylu: przykro nam, ale to nie nasz problem, bo to nie my formalnie zatrudniamy kierowców. Ale kierowcy jeżdżą w końcu w jego aplikacji, a nie aplikacji firmy partnera. I to obowiązkiem Bolta powinna być weryfikacja i kontrola kierowców. Poczułam się kompletnie oszukana, bo wcześniej tej firmie ufałam – mówi Noemi.

Po publikacji postu zaczęły zgłaszać się do niej inne kobiety, które miały podobne doświadczenia. Wiadomości spływały w setkach. Jedne były molestowane, inne nachalnie nagabywane. Były i takie, które wskutek napaści bały się o swoje życie. Ale większość z nich nie zgłosiła nigdzie tego, co im się przytrafiło. – Teraz rozumiem dlaczego. Z jednej strony liczy się na sprawiedliwość, ale z drugiej wszystko mówi ci, że zamiast pomocy zostaniesz oceniona i wyśmiana – komentuje Noemi.

Fala hejtu spadła też na nią samą. Wśród tysięcy komentarzy nie brakowało takich, które skupiały się nie na sprawcy atakującym niewinną dziewczynę, lecz na niej. Jedni dziwili się, jak można zasnąć w taksówce, drudzy wyzywali od najgorszych, bo była nietrzeźwa (Noemi przez cały wieczór wypiła trzy kieliszki wina), jeszcze inni sugerowali, że będąc w takim stanie, w sumie sama się o to prosiła.

Najgorsze dla Noemi było jednak to, co zamieszczono na profilu "Legalne Przewozy Trójmiasto", którego twórcy – mówiąc delikatnie – negatywnie nastawieni są do taksówek zamawianych przez aplikacje takie jak Bolt. – Zrobiono ze mnie mema. Ukradli moje profilowe zdjęcie, obok którego dali napis "Było tanio, innowacyjnie, międzynarodowo. Dziękuję za zwrot 8,23 zł za molestowanie. Wasza Noemi". Usunęli to dopiero, gdy zagroziłam im policją – opowiada.

Screen postu profilu "Legalne Przewozy Trójmiasto"

Noemi do dziś trudno dojść do siebie. Przez pierwsze tygodnie w każdej Toyocie Corolli widziała "tego" kierowcę. Bała się wychodzić z mieszkania. Nieco pomogły dopiero leki i opieka psychologa.

– Wspiera mnie Janek, mama, bliscy, ale ja nadal nie poznaję siebie. Nawet taniec przestał mnie cieszyć. To, co się wydarzyło, codziennie do mnie wraca. Nie potrafię o tym zapomnieć. Dlatego walczę. Nie chcę, aby ktokolwiek jeszcze przez to przechodził – kończy.

Zapytaliśmy firmę Bolt, ile zgłoszeń dotyczących przestępstw, w tym napaści na tle seksualnych otrzymała od użytkowników aplikacji w latach 2018-2022, ale nie dostaliśmy odpowiedzi.

Przedstawiciele biura prasowego odpowiedzieli, że Bolt stosuje zasadę "zero tolerancji" wobec sprawców. "Zgodnie z naszymi procedurami, kierowca zostaje natychmiast zablokowany. Jednocześnie Bolt współpracuje z organami ścigania, którym przekazujemy wszystkie potrzebne informacje, aby umożliwić im podjęcie kolejnych, niezbędnych kroków w śledztwie" – poinformowała Martyna Kurkowska z Bolta.

Tysiące napaści

Sprawa Noemi nie jest jedynym przypadkiem napaści seksualnej, której mieli się dopuścić kierowcy przewozu osób. Pod koniec stycznia jeden z nich dotkliwie pobił, a następnie zgwałcił i porzucił zakrwawioną w parku 22-letnią kobietę. Sprawę opisał w mediach społecznościowych jeden z warszawskich ratowników medycznych, a w "Gazecie Wyborczej" potwierdziła Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka prokuratury okręgowej, która wszczęła śledztwo w tej sprawie.

O podobnych przypadkach przestępstw w taksówkach zamawianych przez aplikacje na całym świecie mówi się od lat. Rokrocznie dochodzi w nich bowiem do tysięcy napaści na tle seksualnym. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę odpowiednią frazę, a zostaniemy zasypani informacjami.

fot. Tero Vesalainen / Shutterstock

2016 rok. Kierowca Ubera odwozi pijaną 28-letnią kobietę do domu w Londynie. Kończy kurs, pozwala jej wysiąść z auta, a następnie cofa spod frontowych drzwi i prowadzi z powrotem do samochodu. Tam robi śpiącej kobiecie zdjęcia (w tym selfie), a następnie gwałci. Wyrok – 12 lat więzienia.

Rok później z rąk kierowcy Ubera ginie Rebeka Dykes, pracownica ambasady Wielkiej Brytanii w Libanie. Kobieta wraca z przyjęcia w barze w centrum miasta do domu. Zostaje zgwałcona i uduszona linką. Kierowca, który później został skazany na śmierć, jej ciało wyrzuca w pobliżu autostrady na obrzeżach miasta. 

W 2018 w australijskim Melbourne kierowca Ubera proponuje nastoletniej pasażerce tańszy przejazd w zamian za seks. Kiedy dziewczyna odmawia, zjeżdża na pobocze, przesiada się na tylną kanapę i ją gwałci.

2019. W Filadelfii kierowca Ubera odbiera pijaną i półprzytomną kobietę z kasyna. Zamiast bezpiecznie dostarczyć ją do domu, wykorzystuje to, że nie może się w żaden sposób bronić i gwałci ją. Jakby tego było mało, dolicza jej dodatkową kwotę za dłuższą jazdę i 150 dolarów kary za zwymiotowanie w samochodzie.

W 2021 r. w stanie Waszyngton kierowca Ubera zostaje oskarżony o gwałt na 13-letniej dziewczynce, która podróżuje między domami rozwiedzionych rodziców. Ubera zamawia jej ojciec, odprowadza do pojazdu i wysyła matce zrzut ekranu ze zdjęciem kierowcy, rejestracją i szczegółami przejazdu. Podróż powinna trwać ok. 30 minut, a kiedy przedłuża się, zaniepokojona matka wychodzi na ulicę. W oddali widzi pojazd i daje kierowcy sygnał, aby podjechał. Jej córka siedzi wtedy na przednim siedzeniu, gdzie zaraz po wyruszeniu z domu ojca doszło do seksualnej napaści.

Ta wyliczanka mogłaby trwać jeszcze bardzo długo, ale wystarczy sięgnąć po statystyki. Te od niedawna publikują sami przewoźnicy, których zmusiła do tego ogromna presja społeczna.

Choć Uber działa od 2010 roku, to pierwszy raport o bezpieczeństwie przedstawił dopiero w 2019 roku. Wynika z niego, że w latach 2017-2018 otrzymał 5981 zgłoszeń o napaści na tle seksualnym. Wśród nich 464 dotyczyło gwałtu. Po tym, jak raport o bezpieczeństwie opublikował Uber, zrobił to również jego główny konkurent na rynku amerykańskim, czyli firma Lyft. Wynika z niego, że w trzy lata (2017-2019) odnotowała 4158 napaści na tle seksualnym, w tym 360 gwałtów.

Tyle że to dane dotyczące tylko Stanów Zjednoczonych. A jak to wygląda w Polsce? Do końca nie wiadomo. Uber i Bolt nie odpowiedziały na prośbę o takie dane znad Wisły. Za to z danych, które uzyskaliśmy w Komendzie Stołecznej Policji, wynika, że w Warszawie w latach 2020-2021 odnotowano 21 zgłoszeń w kategorii przestępstw na tle seksualnym w pojazdach przewozu osób.

Jak wielka jest skala tego procederu, próbuje zbadać posłanka Aleksandra Gajewska, która po sprawie Noemi Sopolińskiej zajęła się tematem przestępstw seksualnych w przewozach. Na jej apel w mediach społecznościowych odpowiedziało kilkadziesiąt kobiet, które mają za sobą podobne, traumatyczne sytuacje. Zdecydowana większość z nich nie miała odwagi ani determinacji, aby pójść na policję.

– Mamy XXI wiek, a to kobieta, która jest ofiarą, musi się tłumaczyć, dlaczego wracała w nocy, była zmęczona czy wypiła kieliszek wina. Tłumaczyć się powinny firmy, dlaczego w ich pojazdach dochodzi do tego typu tragicznych wydarzeń – mówi SW+ Gajewska. Dodaje, iż z relacji poszkodowanych wie, że wiele na sumieniu mają same firmy, które deklaratywnie chcą walczyć z procederem napaści seksualnych, ale w rzeczywistości niewiele robią.

– Znam relacje poszkodowanych kobiet, którym blokowano konto i dostęp do aplikacji po tym, jak zgłosiły to, co je spotkało. Innym anulowano przejazdy czy wyrzucano z rejestru, aby nie miały dowodów, że w ogóle do takiego przejazdu doszło, a więc i podstaw do zgłoszenia przestępstwa na policji – dodaje posłanka. Gajewska pod koniec marca zorganizowała w Sejmie konferencję poświęconą bezpieczeństwu kobiet w przejazdach osobowych na aplikację. – 20 proc. wszystkich gwałtów zgłaszanych na policję to gwałty w przejazdach na aplikacje – mówiła.

Obecny na spotkaniu Sebastian Kaleta, wiceminister sprawiedliwości, niejako wywołany do tablicy zapewniał, że ściganie sprawców przestępstw na tle seksualnym jest priorytetem. Zapowiadał też zmiany w Kodeksie karnym. – Katalog przestępstw będzie rozszerzony, a sankcje zaostrzone. Ustawodawca chce, aby te przestępstwa były jak najsurowiej karane – mówił Kaleta.

Z kolei stołeczni urzędnicy z biura bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego obiecali większą liczbę kontroli policji w porze nocnej, przeprowadzenie kampanii społecznej, digitalizację procesu nadawania licencji taksówkarskich i identyfikatorów kierowcom, a także egzaminowanie kierowców ze znajomości języka polskiego.

Przedstawiciele Ubera domagali się zaś działań, które miałyby na celu stworzenie rejestrów wszystkich pośredników, którzy zatrudniają kierowców taksówek na aplikacji. Obecnie prawo nie zezwala platformom na wymianę informacji o kierowcach, którzy utracili dostęp do aplikacji wskutek nadużycia czy złamania prawa.

Zapytaliśmy firmy Bolt, Uber i Free Now, w jaki sposób weryfikują tożsamość kierowców, ich uprawnienia do prowadzenia pojazdów, kryminalną przeszłość oraz to, czy z danego konta nie korzysta kilka osób, co jest powszechnym procederem.

Bolt przed dodaniem kierowcy na platformę wymaga przedstawienia szeregu dokumentów potwierdzających, czy dana osoba może przewozić ludzi. Dokumenty te obejmują zaświadczenie o niekaralności, dokumenty identyfikacyjne kierowcy, kopię prawa jazdy kierowcy oraz numer dowodu rejestracyjnego. – Przewożenie osób przy wykorzystaniu konta innego kierowcy jest absolutnie niezgodne z zasadami użytkowania aplikacji Bolt. Zachęcamy pasażerki i pasażerów, aby przed rozpoczęciem podróży sprawdzali zgodność numerów rejestracyjnych pojazdu, do którego wsiadają oraz czy za kierownicą siedzi kierowca ze zdjęcia w profilu w aplikacji. W przypadku stwierdzenia niezgodności przez użytkownika aktywnie zachęcamy do niezwłocznego zgłaszania takiej sytuacji, abyśmy mogli odpowiednio zareagować – wyjaśnia Martyna Kurkowska z Bolta.

Bolt oprócz prowadzenia działań edukacyjnych pracuje też nad wprowadzeniem weryfikacji kierowców w czasie rzeczywistym. – Ponadto jesteśmy w trakcie finalizowania szczegółów naszej współpracy z Fundacją Feminoteka, która pomoże nam m.in. przeszkolić naszych pracowników oraz kierowców, a także zapewni wsparcie psychologiczne – mówi Kurkowska.

Uber nie odpowiedział na pytanie, ile otrzymał zgłoszeń dotyczących przestępstw, w tym napaści na tle seksualnym od użytkowników swojej aplikacji. Firma poinformowała zaś, że każdy kierowca, który chce wozić pasażerów, musi przedstawić m.in. skan dowodu osobistego i prawa jazdy, a także zaświadczenia o niekaralności oraz ​​potwierdzenia poddania się kontroli medycznej i psychologicznej. Kierowca musi również posiadać własną licencję taxi bądź współpracować z innym przedsiębiorcą w ramach jego licencji taxi. – Aby uniknąć nadużyć, Uber jako jedyna platforma w Polsce wprowadził system pozwalający na weryfikowanie tożsamości kierowcy w czasie rzeczywistym. Aby korzystać z aplikacji, osoba prowadząca pojazd może zostać poproszona o wykonanie zdjęcia selfie, które zostanie porównane z fotografią dodaną w systemie w momencie rejestracji – mówi Iwona Kruk z biura prasowego Ubera. I dodaje, że firma stale wprowadza dodatkowe funkcje w celu poprawy bezpieczeństwa przejazdów.

– Są to m.in. przycisk bezpieczeństwa, po naciśnięciu którego pasażerowie, kierowcy oraz dostawcy mogą zadzwonić bezpośrednio z poziomu aplikacji pod numer 112 i podać dokładne dane dotyczące lokalizacji zdarzenia, czy ride check: opcja, w której w sytuacji nieoczekiwanego postoju lub zmiany trasy użytkownik otrzymuje powiadomienie push z pytaniem, czy było to zaplanowane. W aplikacji dostępna jest funkcja "Zawsze wiesz, z kim jedziesz". Tuż przed przybyciem auta na miejsce użytkownicy otrzymują powiadomienie push przypominające im o sprawdzeniu, czy numer tablicy rejestracyjnej samochodu, a także wizerunek kierowcy są zgodne z tym, co wyświetla im się w aplikacji – dodaje. 

fot. Konektus Photo / Shutterstock
fot. Konektus Photo / Shutterstock

Free Now nie odpowiedział na pytanie, ile otrzymał zgłoszeń dotyczących przestępstw, w tym napaści na tle seksualnym od użytkowników swojej aplikacji w ostatnich latach. Firma ujawniła za to, że w pierwszych miesiącach 2022 roku otrzymała ok. 30 zgłoszeń od użytkowników, które zostały scharakteryzowane jako "alarmujące". Jednak żadne z tych zgłoszeń nie skutkowało zapytaniami o udostępnienie danych od Policji. – W znacznej większości dotyczyły one bezpieczeństwa w ruchu drogowym lub kursu realizowanego autem o numerze rejestracyjnym innym niż podany w aplikacji. We wszystkich przypadkach kierowcy zostali zablokowani, a umowy zostały im wypowiedziane – mówi Krzysztof Urban, dyrektor zarządzający Free Now w Polsce. Dodaje, że przed założeniem konta każdy kierowca musi przedstawić prawo jazdy, licencję taxi i zaświadczenie o niekaralności. Następnie przed rozpoczęciem pracy każdorazowo kierowcy muszą zalogować się do aplikacji za pomocą loginu i hasła. Firma monitoruje również liczbę godzin przepracowanych przez kierowcę (tj. czas zalogowania w aplikacji w ciągu doby).

Tajny zespół do gaszenia gwałtu

Przestępstwa w przewozach to tylko jeden wymiar tego problemu. Kolejnym jest najem krótkoterminowy. Choć w Polsce jak dotąd nie było głośno o śmiertelnych pożarach, wyciekach gazu, gwałtach czy morderstwach w lokalach dostępnych w Airbnb czy Bookingu, to poza granicami naszego kraju to temat znany od lat.

Rok 2013. Amerykanin Zak Stone i jego rodzina wynajmują przez Airbnb posiadłość w Austin w Teksasie. Chcą wspólnie świętować Święto Dziękczynienia. Rodzinny zjazd kończy się jednak tragedią. Ojciec Zaka w świąteczny poranek wychodzi przed dom i zachęcony widokiem zawieszonej na drzewie huśtawki postanawia ją wypróbować. Na huśtawce nie ma żadnych oznaczeń co do ograniczeń wieku czy wagi. Niestety, konar trzymający huśtawkę łamie się i spada, uderzając go w głowę. Mężczyzna umiera w szpitalu. Jego syn Zak kilkanaście miesięcy później opisuje całe wydarzenie w głośnym eseju, wywołując za oceanem dyskusję nt. odpowiedzialności Airbnb.

Rok 2018. Carla Stefaniak z Florydy świętuje swoje 36. urodziny. Wyjeżdża z koleżanką do Kostaryki. Znajoma wylatuje dzień wcześniej, więc ostatnią noc Carla spędza sama. Wynajmuje nocleg przez Airbnb, kierując się dobrymi opiniami o obiekcie. Zostaje zabita po próbie gwałtu, a jej ciało zakopane na tyłach hotelu. Rodzina zamordowanej twierdzi, że śmierci można było uniknąć, bo negatywne recenzje o personelu, wśród którego był późniejszy morderca, pojawiały się w opiniach Google’a, ale nie było ich na Airbnb. Rodzina uważa, że musiały zostać usunięte. Ważniejsze jednak jest to, że w procesie ustalono, iż ochroniarz w obiekcie (i późniejszy morderca) nie tylko nie miał ważnej licencji, ale i przebywał w Kostaryce nielegalnie. Zatrudnienie takiej osoby w tradycyjnym hotelu byłoby prawdopodobnie niemożliwe.

fot. Fotokon / Shutterstock
fot. Fotokon / Shutterstock

Rok 2021. Amerykańska para z 3-letnim synkiem leci na wakacje do Meksyku. Rezerwują nocleg w mieszkaniu znalezionym przez Airbnb. Cała trójka nie budzi się jednak następnego poranka. Zostają znalezieni martwi, bo w lokalu dochodzi do wycieku gazu.

Czy do podobnych tragedii nie dochodzi w Polsce? To, że o nich nie słyszymy, nie znaczy, że ich nie ma. Straż pożarna nie klasyfikuje interwencji (np. pożarów czy wycieków gazu) na te, które wydarzyły się w tradycyjnych hotelach i te, do których doszło w lokalach wynajętych przez Airbnb czy Booking. Nie wiadomo więc, jaka jest faktyczna skala tego zjawiska w Polsce.

O to, czy do takich sytuacji dochodzi w lokalach udostępnionych na platformach, zapytaliśmy Booking i Airbnb. Mimo upływu ponad tygodnia od naszych pytań do czasu publikacji artykułu od Bookingu nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi, także takiej, czy serwis w ogóle prowadzi takie statystyki. Z kolei biuro prasowe Airbnb w odpowiedzi na nasze pytania poinformowało, że gościom przysługuje do 1 mln dolarów ubezpieczenia (gdy np. zostaną ranni czy okradzeni), a informacja o czujnikach czadu i dymu znajduje się w ofercie, jeśli gospodarz takimi urządzaniami dysponuje. Jednocześnie milczeniem zbyło pytania dotyczące ilość zdarzeń dotyczących pożarów, wycieków gazu, napaści seksualnych, zgonów, w tym morderstw, które odnotowało w ostatnich latach w lokalach oferowanych na swojej platformie.

Taka postawa nie jest zaskoczeniem, bo np. Airbnb robi wiele, aby o tego typu tragediach nie mówiło się za dużo. Jak wykazało śledztwo amerykańskiego magazynu Bloomberg Businessweek, w Airbnb funkcjonuje swojego rodzaju tajny, liczący około 100 osób zespół do "gaszenia wizerunkowych pożarów". Jego członkowie – m.in. byli wojskowi – wchodzą do gry, kiedy dochodzi m.in. gwałtów, śmierci wskutek pożaru czy morderstw. Ich celem jest zatroszczenie się o rodziny ofiar wszelkimi sposobami, aby zapobiec PR-owej katastrofie. W palecie tych sposobów jest pokrywanie kosztów podróży, leczenia, ale przede wszystkim oferowanie sowitych, idących w miliony dolarów "rekompensat", które mają zamknąć usta i wykluczyć ewentualne późniejsze pozwy sugerujące odpowiedzialność ze strony Airbnb czy oferującego lokal gospodarza.

"Członkowie zespołu mają pełną autonomię. Mogą zrobić wszystko, co potrzebne, aby ofiara poczuła wsparcie, w tym zapłacić za loty, zakwaterowanie, posiłki, leczenie, a w przypadkach gwałtu za testy na choroby przenoszone drogą płciową" – mówił jeden z byłych członków tajnego zespołu w Bloomberg Businessweek. Według podanych przez niego informacji Airbnb w ostatnich latach wydawało rocznie średnio 50 mln dolarów na tego rodzaju cele, ale też na ugody prawne i szkody powstałe w wynajmowanych domach.

Bloomberg Businessweek podawał, że Airbnb każdego roku zajmowała się tysiącami zarzutów na tle seksualnym, z których wiele dotyczyło gwałtów. Dziennikarze magazynu zwracają jednak uwagę, że do sądu trafił ostatecznie tylko jeden pozew przeciwko Airbnb dotyczący tej kategorii przestępstw, co tylko potwierdza, jak skuteczne są działania tajnego zespołu do "gaszenia pożarów".

fot. ArthurStock / Shutterstock
fot. ArthurStock / Shutterstock

Karol Wałachowski, ekonomista i ekspert Klubu Jagiellońskiego ds. polityki miejskiej i samorządów, zwraca uwagę, że tradycyjne hotele są ustandaryzowane pod względem bezpieczeństwa, podlegają normom m.in. przeciwpożarowym, a przy tym są kontrolowane przez personel, a to powoduje koszty. – Przez te koszty siłą rzeczy są droższe niż noclegi wynajęte przez Airbnb, Booking czy inną platformę, które tym kosztownym regulacjom nie podlegają. Wybierając te drugie, klienci oszczędzają, ale to oszczędność m.in. na ich bezpieczeństwie – mówi Wałachowski. I dodaje, że bez regulacji najmu krótkoterminowego prędzej czy później dojdzie do tragedii.

– W którymś momencie może zdarzyć się np. pożar, w którymś ktoś zginie i to zapewne (tak jak w przypadku głośnej sprawy escape roomów) będzie wydarzenie przełomowe, po którym najem krótkoterminowy zostanie uregulowany pod względem bezpieczeństwa. Tylko czy musimy czekać na ofiary? – pyta retorycznie.

Regulować czy nie?

Ekspert proponuje, aby w pierwszej kolejności wprowadzić nową kategorię obiektów najmu krótkoterminowego. Z jednej strony oznaczałoby to, że muszą one spełnić szereg norm bezpieczeństwa, a z drugiej, że ich właściciele musieliby zacząć płacić podatek dochodowy. – Pomysłów, jak rozwiązać problem, jest dużo. Brakuje zaś woli politycznej, aby je wprowadzić – rozkłada ręce Wałachowski.

Podobnych regulacji, które zwiększyłyby poziom bezpieczeństwa użytkowników, wymaga rynek przewozów. Prof. Renata Włoch z DELab UW, która zajmuje się badaniem cyfrowych społeczeństw i gospodarek, podkreśla, że model biznesowy platform takich jak Airbnb czy Booking opiera się na zaufaniu.

– Cały model opiera się na tworzeniu zaufania między obcymi ludźmi. Ma w tym pomagać system rekomendacji, opinii i recenzji użytkowników, który jednak okazuje się niewystarczający, podatny na manipulację i zawodny. Kolejne przypadki naruszania zaufania, a nawet przestępstw, przekładają się na spadek liczby użytkowników usług oferowanych przez platformy. Dlatego to samym platformom powinno zależeć na zwiększeniu bezpieczeństwa – twierdzi prof. Renata Włoch. Według niej dotychczas tych kwestii wystarczająco nie uregulowano, bo nie zależało na tym ani politykom, ani samym użytkownikom. – Pasowało nam, że to jest takie szybkie, wygodne i tanie, ale z czasem ten system zaczyna zgrzytać. Brak zaufania do rzetelności i bezpieczeństwa usługi skłania użytkowników do wybierania usługi lepiej uregulowanej, bardziej tradycyjnej, ale bezpieczniejszej – przekonuje.

Jednak regulacje wcale nie zawsze pomagają.

Marcin Boniecki, przewodniczący Międzyzakładowej Komisji NSZZ "Solidarność" Taksówkarzy Zawodowych Region Mazowsze, przypomina, że w 2021 roku po latach protestów taksówkarzy wprowadzono ustawę, którą okrzyknięto "lex Uber" od nazwy firmy Uber.

Przepisy wprowadzały m.in. obowiązkowe licencje dla kierowców i dla firm pośredniczących w przewozie osób czy oznakowanie wszystkich pojazdów zgodnie z uchwałą Rady Miasta. I choć niektórzy wieścili, że regulacje wprowadzą w kłopoty takie firmy jak Uber czy Bolt, to nic takiego się nie stało.

– Nadal na warszawskich ulicach widać nieoklejone samochody bez kas fiskalnych, które trudnią się zarobkowym przewozem osób. W świetle ustawy "lex Uber" miały one zniknąć z ulic, ale skala problemu zdecydowanie się zwiększyła. Ustawa "lex Uber" to fikcja i zalegalizowanie nielegalnego procederu. W żadnej sposób nie wyeliminowała problemów – mówi ostro Marcin Boniecki. Jak dodaje, przepisy nie sprawiły, że zniknęli choćby kierowcy prowadzący auto bez prawa jazdy lub z podrobionymi dokumentami, a handel kontami, na których jeździ kilka osób, bez żadnej weryfikacji, wręcz rozkwitł. Dodaje również, że tradycyjni taksówkarze regularnie organizują tzw. kontrole, które polegają na tym, że w jedno miejsce zamawia się wiele przejazdów, a w miejscu tym czekają funkcjonariusze policji i Inspekcji Transportu Drogowego. – Za każdym razem są jakieś uchybienia, a na 10 zamówionych przejazdów jeden albo dwóch kierowców nie posiada uprawnień, czyli nie ma prawa jazdy albo jego dokumenty są fałszywe – dodaje.

Marcin Boniecki przekonuje, że firmom takim jak Uber, Bolt czy FreeNow nie zależy na faktycznym weryfikowaniu kierowców, a więc i większym bezpieczeństwie pasażerów. Gdyby tak było, to już dawno wprowadziliby skuteczne metody ich sprawdzania. Podkreśla, że płatny przewóz osób taksówką stał się biznesem, w którym ogromne pieniądze zarabiają właściciele aplikacji i pośrednicy trudniący się wynajmem samochodów współpracujących z tymi aplikacjami.

– To biznes, gdzie liczą się tylko pieniądze, a bezpieczeństwo pasażerów nie ma najmniejszego znaczenia – mówi Marcin Boniecki. Jak dodaje, istnieje technologia, która pozwoliłaby na weryfikację tożsamości kierowcy w czasie rzeczywistym albo zwiększenie bezpieczeństwa (choćby tzw. panic button w aplikacji), ale nie ma woli, aby ją wprowadzić u wszystkich przewoźników. Dlaczego? – Bo zmiany im się nie opłacają. Dopóki jest, jak jest, to nie chcą nic zmieniać, nawet bezpieczeństwo pasażerów nie jest wystarczającą motywacją. Dla nich im więcej kierowców, tym więcej pieniędzy, bo każdy kurs zostanie zrealizowany, a od każdego mają sowitą, kilkudziesięcioprocentową prowizję. Jakby kierowcom postawiono wymagania, zaczęto ich weryfikować i przeszkalać, to byłoby ich mniej. Dziś zarówno z jednego samochodu, jak i z jednej aplikacji korzysta po kilku kierowców i nikt im tego nie zabrania, a wręcz przeciwnie, mają na to przyzwolenie – dodaje Boniecki.

Samochód Uber. Fot. vaalaa

Również według posłanki Gajewskiej firmy oferujące przejazdy przez aplikację mimo deklaracji wyznawania polityki "zero tolerancji", swoim zaniechaniem dają przyzwolenie na przestępstwa. W marcu spotkała się z przedstawicielami największych z nich.

– Wówczas byli otwarci na zmianę i poprawę bezpieczeństwa. Jednak jednocześnie podkreślają, że działają w świetle prawa. Tyle tylko, że dzisiejsze prawo niewiele od nich wymaga. W efekcie korporacje nie mają absolutnie żadnej kontroli nad tym, kto w czasie rzeczywistym prowadzi u nich samochód, nie są w stanie zagwarantować, że osoba, która ma u nich konto jest osobą, która wykonuje dany przejazd. Są rozwiązania, które pozwoliłyby to sprawdzać, ale niektóre z nich w ogóle ich nie mają. Dopiero rozważają ich wprowadzenie. Są skoncentrowane na swoich zyskach, więc zależy im, aby wokół tych spraw było jak najmniej szumu. Tyle tylko, że kierowcy-przestępcy pozostają bezkarni, a kobietom pasażerkom wciąż grozi niebezpieczeństwo – mówi Gajewska.

Posłanka dodaje również, że gdyby firmy zdecydowały się na wprowadzenie solidnych wewnętrznych rozwiązań gwarantujących bezpieczeństwo, to regulacje prawnie narzucające takie rozwiązania nie byłyby potrzebne, szczególnie że dotychczasowe zmiany prawa nie rozwiązały problemu.

Potrzebę wprowadzenia ścisłych regulacji widzi zaś Marcin Boniecki. Jego zdaniem należałoby stworzyć oddzielną nową ustawę regulującą rynek taksówkarski. Co miałoby się w niej znaleźć? – Obowiązkowe egzaminy dla taksówkarzy w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców np. z prawa miejscowego. Do tego testy ze znajomości języka polskiego na poziomie A2, aby kierowca na podstawowym poziomie mógł porozumieć się z pasażerem. Dostosowanie testów psychologicznych, które są wymogiem do otrzymania licencji. A także ściślejsze kontrolowanie i weryfikowanie tożsamości, niekaralności i uprawnień kierowców – wymienia Boniecki. 

Również prof. Renata Włoch przekonuje, że należy z jednej strony kontrolować, czy kierowcy stosują się do obecnych przepisów, a przewoźnicy i platformy skutecznie weryfikują ich tożsamość, zaś z drugiej podwyższyć próg wejścia do zawodu.

– Kierowcy odpowiadają za bezpieczeństwo pasażerów, a już samo nieprzestrzeganie przepisów drogowych wywołuje wiele zagrożeń. Należy więc sprawić, że firmy będą weryfikować tożsamość, uprawienia czy psychologiczne predyspozycje swoich kierowców. A jeśli platformy same nie wprowadzą rozwiązań gwarantujących pasażerom bezpieczeństwo, to państwo powinno ponownie wejść w rolę zwornika zaufania, tyle że to będzie oznaczało wydawanie pozwoleń zawodowych, jak np. u lekarzy czy fizjoterapeutów – mówi prof. Renata Włoch. I dodaje, że tych regulacji potrzeba pilnie ze względu na miliony ukraińskich uchodźców, którzy wskutek wojny przybyli do Polski.

– Tematem trzeba pilnie się zająć, bo tak ogromna nadpodaż ludzi, którzy są w trudnej sytuacji życiowej, sprawi, że rynek pracy platformowej będzie jeszcze bardziej dziki niż dotychczas. Niestety, nie jestem optymistką. Wprowadzenie regulacji wymaga czasu – kończy.

Żadnych nadziei na zmiany nie ma też Boniecki: – Jeśli nie będzie woli politycznej, a takiej nie ma, to nic się nie zmieni. Będzie tylko gorzej, a pasażerowie, jak i wszyscy użytkownicy dróg będą w jeszcze większym niebezpieczeństwie.

Kierowca, który napadł na Noemi, to 23-letni mężczyzna. Prokurator postawił mu już zarzuty i zdecydował, że spędzi w areszcie trzy miesiące. Przed kobietą jednak trudny i zapewne długi proces. Zanim się skończy, na ekrany kin wejdzie film "Spree". Jego główny bohater, niespełniony influencer i kierowca w nieistniejącej w rzeczywistości aplikacji Spree, chce zdobyć popularność w internecie, dlatego zaczyna zabijać swoich pasażerów, wszystko transmitując w relacji "na żywo". Film w Polsce reklamowany jest hasłem: "Nie zapomnij wystawić oceny swojemu kierowcy. Jeśli przeżyjesz".

Zdjęcie tytułowe: Rommel Canlas/Shutterstock
Data: 19.04.2022 r.