Cyfrowa Żelazna Kurtyna spada nad światem. Rosja odcinana od globalnego internetu

Ten scenariusz od dawna martwił zarówno ekspertów od internetu, jak i obserwatorów poczynań Władimira Putina. Dziś już jest to właściwie pewne: Kreml zdecydował, by nad Rosją rozciągnąć nową Żelazną Kurtynę. Tym razem cyfrową. I może tym wirusem zarazić kolejne państwa. Wkraczamy w nową erę „Splinternetu”.

09.03.2022 08.53
Cyfrowa Żelazna Kurtyna spada nad światem. Runet zamiast internetu

Dokument, w którym wicepremier Federacji Rosyjskiej Dmitrij Czernyszenko wydaje ministerstwu rozwoju cyfrowego polecenie „priorytetowego przygotowania środków zwiększonej ochrony infrastruktury informacyjnej kraju” upubliczniony w niedzielny wieczór przez kanał Nexta, niestety nie pozostawia złudzeń. Rosja rozpoczęła aktywne przygotowania do odłączenia się od globalnego internetu. Nie później niż 11 marca wszystkie serwery i domeny działające w Rosji muszą zostać przeniesione do rosyjskiej sfery. Równolegle dzień po dniu moskiewscy cenzorzy zakazują i blokują kolejne serwisy i usługi internetowe z Zachodu.

I tak naprawdę nie jest ważne, czy dojdzie do tego 11 marca, czy w innym dniu. Czy ten dokument oznacza chirurgiczne ciachnięcie polegające na całkowitym odłączeniu RuNetu (czyli rosyjskiego internetu) z globalnej sieci, czy raczej będzie to piłowanie trochę tępym narzędziem, tak jak państwo do tej pory wyrywało kolejne kawałki internetowej infrastruktury. Kluczowe jest to, że decyzja Kremla o odcięciu Rosji od światowego internetu wygląda na niepodważalną, zaplanowaną już dawno temu i, co najważniejsze, mającą skutki dla całego świata. 

A więc tak ginie idea globalnego, łączącego cały świat i wszystkich ludzi internetu.

Wśród czołgów rozjeżdżających Ukrainę.

Kreml na straży internetu 

Roskomnadzor – zapamiętajmy tę skróconą nazwę rosyjskiego regulatora mediów. Będzie ona regularnie powracała nie tylko w tym artykule, ale przede wszystkim w kolejnych doniesieniach dotyczących sytuacji w Rosji. Pełna nazwa oddaje oficjalny charakter urzędu: Federalna Służba ds. Nadzoru w Sferze Łączności, Technologii Informacyjnych i Komunikacji Masowej.

Tyle że częściej określana jest dziś mianem raczej cenzora niż regulatora i jako taka w piątek 4 marca ogłosiła plany zablokowania Facebooka. W poście na Telegramie agencja oskarżyła serwis Zuckerberga o blokowanie swobodnego przepływu informacji do Rosji po tym, jak Meta naciskana przez światową opinię publiczną zdecydowała się ograniczać zasięg rosyjskich mediów państwowych.

Roskomnadzor ogłosił, że wysłał podobne listy do chińskiego TikToka i do Google, właściciela YouTube. W tym samym dniu Twitter potwierdził, że jego usługa jest ograniczona dla niektórych osób w Rosji, a Roskomnadzor zapowiedział blokadę i tego serwisu społecznościowego.

Kreml zablokował również dostęp do zachodnich mediów: BBC Russia, Voice of America, Radio Free Europe/Radio Liberty i Deutsche Welle, a także do głównych ukraińskich stron internetowych. Równolegle weszło w życie prawo, które za publikowanie „fake newsów” na temat wojny w Ukrainie nakłada karę do 15 lat więzienia. Zadziałało niemal natychmiast. Kolejne media tak rosyjskie, jak i zagraniczne jeszcze nadające na teren Federacji Rosyjskiej z miejsca zapowiedziały, że zawieszają reportaże i wiadomości na temat Ukrainy. Ale i to nie wystarczyło. Syberyjska telewizja TV2, choć zastosowała się do tych zasad, i tak została zamknięta przez Roskomnadzor po tym, jak wcześniej określiła inwazję Rosji na Ukrainę słowem „wojna”.

Kreml doskonale wie, co robi, uderzając w wolny obieg informacji, szczególnie ten w internecie. To właśnie dziennikarze i media społecznościowe wciąż psują krew Putinowi. Wystarczy przypomnieć, że ledwie rok temu Aleksiej Nawalny – obecnie odbywający karę 3,5 roku więzienia w kolonii karnej – po swoim powrocie do Rosji opublikował na YouTube dokument śledczy „Pałac Putina”, który do dziś został obejrzany ponad 120 mln razy.

W obliczu takich planów zaskakujące może być, że blokada Facebooka – póki co – nie objęła WhatsAppa i Instagrama, usług przecież też należących do Mety i to znacznie popularniejszych wśród samych Rosjan niż Facebook. Wytłumaczenie może być jednak bardzo prozaiczne. Instagram jest bardzo popularny wśród celebrytów, influencerów i członków rosyjskiej elity, a ci coraz powszechniej włączają się do informacyjnej wojny i rozprzestrzeniają rosyjską narrację. Wystarczy zerknąć na popularność #z (wziął się od oznaczeń bojowych wozów rosyjskich atakujących Ukrainę). Już blisko 5 mln razy został użyty na Instagramie. Owszem, część z tego ruchu to oznaczenia wpisów i zdjęć mówiących o dramacie Ukraińców, ale większość to jednak rosyjska propaganda. 

Nie ma też na razie zapowiedzi ograniczania Telegrama, najpopularniejszego rosyjskiego komunikatora założonego przez Pawła Durowa – Rosjanina od lat żyjącego poza krajem i odcinającego się, a wręcz krytykującego Kreml. Być może powodem jest fakt, iż dwa lata temu po latach nieudanych prób zablokowania Telegramu Roskomnadzor poinformował, że władze znoszą tę blokadę. Tyle że regulator podkreślił jednocześnie, iż Durow wyraził wolę współpracy w zakresie zwalczania terroryzmu i ekstremizmu.

Paweł Durow, TechCrunch. CC BY 2.0 via Wikimedia Commons

Nie ma, póki co, żadnych dowodów na to, że ten 36-latek nazywany rosyjskim Markiem Zuckerbergiem w jakikolwiek sposób współpracuje z Kremlem. Ale ten komunikat dziś brzmi jak niebezpieczny sygnał, że jednak Putin ma jakąś kontrolę nad Telegramem. Choć trzeba przyznać, że to Telegram jest w czasie wojny jednym z najważniejszych kanałów komunikacji dla Ukraińców. Odbierają tam komunikaty rządowe, wiadomości od prezydentów miast czy informacje od niezależnych mediów ukraińskich. 

– Największym przykładem tego, że Kreml do przejmowania internetu przygotowywał się od lat, jest to, jak najpopularniejszy w Rosji serwis społecznościowy VKontakte został brutalnie odebrany jego założycielowi przez związanych z Kremlem oligarchów – podkreśla Bartosz Paszcza, szef działu „Techno-republikanizm” na portalu Klubu Jagiellońskiego i autor podcastu „ScepTech”.

Historia, o której wspomina, to nagłe przejęcie przez Kreml VKontakte (VK) wiosną 2014 roku. Po tym, jak Paweł Durow odmówił przekazania danych ukraińskich demonstrantów rosyjskim agencjom bezpieczeństwa oraz zablokowania profilu Nawalnego, został niespodziewanie odwołany z funkcji dyrektora generalnego VK, a firmę przejęli sojusznicy Putina. Wkrótce potem Durow wyjechał z Rosji i już na emigracji stworzył wspomniany szyfrowany komunikator Telegram.

Losy Durowa pokazują, że rosyjski rząd od lat konsekwentnie wdraża plan coraz większej kontroli nad internetem, krok za krokiem wymuszając współpracę tak na lokalnych, jak i międzynarodowych graczach. Tak jak jesienią 2021 roku, gdy na żądanie Roskomnadzoru Google i Apple zdjęły ze swoich sklepów aplikację „Nawalny” służącą do „umnoje gołosowanie”, czyli „inteligentnego głosowania”. Przez kilka tygodni obaj giganci opierali się naciskom Kremla. Ale jednak ostatecznie poddali się – do siedziby Google w Moskwie wręcz wparowali wtedy ludzie pod bronią – i aplikację tuż przed wyborami zdjęli.

Wielki RuNet

Właśnie przy okazji ostatnich wyborów w Rosji dla ekspertów stało się jasne: Rosja przyspiesza wdrażanie RuNetu i odcięcia go od reszty świata. Analityk portalu Bellingcat Christo Grozev wyliczał, że Kreml ma już techniczną możliwość, by w ciągu dwóch lat tak spowolnić dostęp do globalnych serwisów np. YouTube czy Twittera, że korzystanie z nich nie będzie możliwe na terytorium tego kraju. Zresztą już latem ubiegłego roku Moskwa dokonała testu i na chwilę odłączyła RuNet od globalnej sieci. Nie przestał działać.

Teraz jednak, jak widać, te plany – podobnie jak w kampanii dezinformacyjnej długofalowe – przyspieszyły.

– Sięgają one co najmniej 10 lat wstecz. Podobno Władimir Putin nie ufa internetowi tak bardzo, że nawet z niego nie korzysta. Według niego to wynalazek CIA, jak więc można mu zaufać? – mówi SW+ Olga Khvostunova, dyrektorka Institute of Modern Russia, think-thanku, który działa w Nowym Jorku i został założony w 2010 roku przez ekspertów w dziedzinie stosunków rosyjsko-amerykańskich i praw człowieka.

Khvostunova dodaje: – Do dzisiejszego scenariusza rząd Rosji przygotowywał się od 2014 roku i testował RuNet podczas kolejnych dużych protestów, kiedy internet był albo spowalniany, albo wręcz dokonywano blackoutów w określonych regionach.

Rosjanie w moskiewskim metrze, 2021 r. Fot. Oleg Elkov / Shutterstock

Czym jednak dokładniej jest wspomniany RuNet? Po pierwsze, musimy sobie zdać sprawę, że choć na pierwszy rzut oka cyfrowy obraz Rosji wydaje się być niemal identyczny jak reszty Zachodu, to jednak państwo ma nad tym ekosystemem znacznie większą kontrolę. Jasne, na początku 2020 r. dostęp do internetu miało w Rosji 118 mln osób, czyli ponad 80 proc. populacji, aktywnie z sieci korzysta prawie połowa Rosjan, a niemal 9 na 10 korzysta z urządzeń mobilnych. „Specyfiką rosyjskiego sektora technologii informatyczno-telekomunikacyjnych (ICT) jest jego centralizacja i silna obecność państwa, które jest głównym inwestorem w sektorze. W przypadku programu cyfryzacji z budżetu federalnego pochodzić ma ok. 70 proc. niezbędnych środków” – pisze jednak Iwona Wiśniewska w raporcie Ośrodka Studiów Wschodnich „Cyfryzacja w pagonach. Rozwój sieci mobilnej 5G w Rosji”.

Obecność państwa przejawia się tym, że najważniejszymi graczami są ściśle powiązane z Kremlem: Rostech (skupia ponad 700 podmiotów, głównie z sektora przemysłu obronnego), Rostelekom (dominujący operator telekomunikacyjny) i państwowy Sbierbank, największy rosyjski bank, który rozwija mocno segment IT i przejmuje kolejnych graczy z rynku nowych technologii.

Apetyty państwa na całą cyfrową sferę od lat wyraźnie rosną. W 2019 r. premier Dmitrij Miedwiediew zlecił opracowanie koncepcji stworzenia na bazie centrum innowacyjnego Skołkowo państwowego integratora internetowego, który ma w całości przejąć obsługę jednostek publicznych od szkół po państwowe koncerny. Co więcej, oligarchowie i politycy opletli spółki technologiczne istną siecią. Jak pisze wspomniana Wiśniewska, niepubliczna Fundacja Innopraktika odpowiedzialna za wypracowanie rosyjskiej Doliny Krzemowej przy Uniwersytecie im. Łomonosowa w Moskwie kontrolowana jest przez Jekatierinę Tichonową, córkę Putina.

W takim otoczeniu Moskwa od lat dąży do zbudowania „suwerennego internetu”, czyli infrastruktury pozwalającej na funkcjonowanie rosyjskiego segmentu sieci w sytuacji odcięcia go od zagranicznych serwerów. Oficjalny powód: ochrona przed wrogimi zakusami Stanów. Faktyczny: pełna kontrola państwa tak nad biznesem technologicznym, jak i nad informacjami docierającymi do obywateli.

Ustawę o zapewnieniu płynnego działania rosyjskiego segmentu sieci internet, nazywana nieoficjalnie ustawą o „suwerennym Runecie”, rosyjska Dumę Państwową uchwaliła wiosną 2019 roku. I już wtedy środowiska opozycyjne wyraźnie widziały, w jaką stronę idą zakusy Kremla. W marcu w kilku rosyjskich miastach odbyły się demonstracje w obronie wolnego dostępu do internetu i przeciwko izolowaniu go od serwerów znajdujących się poza Rosją.

Kluczem do zrozumienia tych wszystkich planów Putina dotyczących internetu jest to, że są skoncentrowane na bezpieczeństwie.

– A bezpieczeństwo w Rosji urosło do pełnej ideologii. Tak więc sam pęd do przejęcia kontroli nad internetem nie jest zaskakujący, a wręcz z punktu widzenia Putina jest logiczny – podkreśla Khvostunova, ale dodaje, że wcale nie oznacza to z miejsca faktycznej skuteczności tego planu.

– System polityczny stworzony przez Putina zachęca do lojalności nad kompetencjami, a żadne pieniądze – z których większość i tak jest prawdopodobnie zdefraudowana – nie mogą zastąpić prawdziwej kreatywności. Tak więc suwerenny RuNet prawdopodobnie jest tępym i wadliwym instrumentem. Myślę, że jest mało prawdopodobne, aby Rosja mogła zablokować cały zewnętrzny ruch internetowy, ale będzie w coraz większym stopniu kontrolować go, aby zarządzać wrażliwymi informacjami dostępnymi dla obywateli Rosji – mówi ekspertka.

Rynek non grata

Nawet jeżeli pełne odcięcie jeszcze nie jest możliwe ze strony Rosji, to dziś odcinanie tego państwa od świata technologii odbywa się z dwóch stron.

Pod wpływem powszechnego na Zachodzie oburzenia agresją Rosji na wycofanie się z niej decydują się kolejni gracze z rynku szeroko rozumianych technologii. I nie chodzi nawet o takie bardziej wizerunkowe gesty jak ten CD Projektu dotyczący wstrzymania sprzedaży swoich gier w Rosji i Białorusi. Kluczowe są raczej decyzje potęg takich jak Microsoft, Apple czy Oracle, które jedna za drugą zaczęły ogłaszać ograniczenie lub całkowite wycofanie się z operacji z Rosji. Nie zawsze są to maksymalnie drastyczne decyzje. Przykładowo Microsoft wstrzymuje sprzedaż swoich produktów dla nowych klientów z Rosji, ale ci już posiadający oprogramowanie tego giganta mogą spokojnie je aktualizować. Dotyczy to wszystkich usług Microsoftu: Windows, Azure, Microsoft 365, Xbox. 

Ważniejsze wydaje się to, że czołowy amerykański dostawca usług internetowych, Cogent Communications, zerwał powiązania ze swoimi rosyjskimi klientami, aby zapobiec wykorzystywaniu swoich sieci do propagandy lub wręcz cyberataków wymierzonych w Ukrainę. Posunięcie Cogenta może być faktycznie bolesne, bo odetnie Rosji przynajmniej część kluczowego, szkieletowego elementu utrzymania globalnych przepływów danych.

Minister transformacji cyfrowej Ukrainy Mychajło Fiodorow od wybuchu wojny naciska na kolejnych gigantów usług cyfrowych, jak Apple, Facebook i Google, aby wycofały usługi z Rosji. Po jakimś czasie zwrócił jednak uwagę na firmy, które sprawiają, że internet działa. W piątek Fiodorow napisał na Twitterze, że wysłał list do założyciela Amazona, Jeffa Bezosa, wzywając Amazon do zaprzestania świadczenia usług w chmurze w Rosji.

Co więcej, ukraińscy urzędnicy lobbują też w ICANN, organizacji non-profit z siedzibą w Kalifornii, która nadzoruje funkcjonowanie internetu na całym świecie. Próbują przekonać do zawieszenia głównej rosyjskiej domeny internetowej .ru. ICANN póki co odrzucił ten wniosek. Zresztą Rosja wydaje się być gotowa nawet na taki scenariusz, bo tworzy własny narodowy system nazw domenowych, autonomiczny wobec globalnego systemu DNS zarządzanego przez ICANN.

Przed scenariuszem idącym tropem cyfrowego rewanżyzmu wyraźnie jednak ostrzegają kolejni eksperci.

– Nie rekomendowałbym odcinania Rosji w sferze internetu, absolutnie nie. To coś, do czego zresztą dąży sam reżim Putin w celu ograniczenia własnym obywatelom dostępu do wszelkich innych źródeł informacji za wyjątkiem propagandowych, które sami przygotowują. W żadnym razie nie polecałabym takiego kierunku działania. Zasadniczo takie działania to narzędzia autokratów i państw, takich jak Chiny czy Korea Północna – mówi Jessikka Aro, fińska dziennikarka śledcza, autorka książki „Trolle Putina”.

Mikhail Klimarev, dyrektor Internet Protection Society, organizacji walczącej o wolności cyfrowe w Rosji, w dniu, gdy Kreml zdecydował o zablokowaniu Facebooka i Twittera, powiedział dziennikowi WashingtonPost wprost: to scenariusz, którego bardzo się obawia. – Chciałbym przekazać ludziom na całym świecie, że jeśli wyłączy się internet w Rosji, oznacza to odcięcie 140 milionów ludzi od przynajmniej niektórych prawdziwych informacji. Dopóki istnieje internet, ludzie mogą poznać prawdę. Nie będzie internetu – wszyscy ludzie w Rosji będą słuchać tylko propagandy – powiedział.

CoCom XXI wieku 

Kluczowe jednak jest to, że wszystkie te decyzje – po części wynikające oczywiście z kwestii wizerunkowych – to tylko fragment znacznie większej kampanii uruchomionej przez Stany Zjednoczone. Jak napisał Reuters, „Rosja właściwie ma przedsmak tego, jak to jest być Huawei”. I rzeczywiście, rząd Stanów Zjednoczonych już 24 lutego, w dniu ataku, ogłosił, że odcina ten kraj od amerykańskich mikrochipów, sprzętu telekomunikacyjnego, komputerowego i innych technologicznych produktów w rodzaju laserów i czujników. Co więcej, przepisy są tak skonstruowane, by zakaz sprzedaży do Rosji obejmował wszelkie towary wyprodukowane przy użyciu amerykańskiego sprzętu i oprogramowania. Amerykańskie firmy wyspecjalizowane w technologiach, by sprzedawać do Rosji, będą musiały uzyskać specjalne licencje i raczej nie ma co liczyć na to, że Departament Handlu USA będzie je chętnie wydawać.

Konstrukcja tych przepisów faktycznie przypomina ograniczenia handlowe, którymi wcześniej administracja USA potraktowała Huawei, gdy ten chiński producent został oskarżony o współpracę z chińskimi służbami. Tyle że te wymierzone w Rosję są znacznie ostrzejsze. I choć najwięcej dyskusji wzbudzały sankcje związane z systemem SWIFT, wystarczy spojrzeć w historię, by uświadomić sobie, że to sankcje technologiczne mogą być dla Rosji faktycznie wykrwawiającym ciosem. Bo zanim Huawei czy inne chińskie firmy trafiły na czarną listę Stanów Zjednoczonych, Zachód już stosował blokadę technologiczną i to właśnie w stosunku do Rosji, a konkretniej ZSRR oraz państw bloku wschodniego.

Tuż po drugiej wojnie światowej 17 najsilniejszych technologicznie gospodarek Zachodu powołało tzw. CoCom, czyli Komitet Koordynacyjny Wielostronnej Kontroli Eksportu (Coordinating Committee for Multilateral Export Controls), którego zadaniem było niedopuszczenie, by ZSRR oraz zależne od niej państwa uzyskały dostęp do najnowocześniejszych technologii. Szczególnie tych mogących mieć tzw. podwójne zastosowanie, czyli obok celów cywilnych, konsumenckich mogą przysłużyć się rozwojowi techniki wojskowej. CoCom działał bardzo skutecznie. Tak skutecznie, że kiedy pod koniec lat 70. w polskim MSW budowano rejestr PESEL, to polscy inżynierowie nie mieli na czym zapisywać danych. Niemiecki Siemens, który był wtedy jednym z głównych producentów dysków, dostarczał tylko takie o kilka lat przestarzałe, a i te w ograniczonych ilościach.

Jak opowiadał mi kilka lat temu jeden z programistów pracujących nad PESEL-em: „Zdobycie dodatkowej pamięci i ominięcie ograniczeń CoCom zmuszało nas do kupowania używanych dysków, najczęściej w Skandynawii. Kutrami rybackimi sprowadzaliśmy je do Polski. Potem upychaliśmy je w kącie hali komputerowej za przepierzeniem, aby nie wypatrzyli ich serwisanci Siemensa”. 

Nie brakuje analiz wskazujących, że właśnie technologiczne zablokowanie ZSRR doprowadziło do kryzysu całego bloku wschodniego w latach 80. A dziś, jak wskazują eksperci, sankcje nakładane na Rosję są niemal bliźniaczo podobne. Jak mówił SW+ dr Piotr Kaczmarek-Kurczak z Centrum Studiów Kosmicznych Akademii Leona Koźmińskiego, są one niemalże żywcem cytowane z embarga z czasów Zimnej Wojny: – Mamy więc przewijający się nie tylko zakaz eksportu technologii podwójnego przeznaczenia, ale w ogóle całej nowoczesnej technologii. To jest próba zepchnięcia rosyjskiego sektora wojskowego do stanu niemalże analogowego.

Rosyjski Firewall

W takiej atmosferze podstawowe pytanie brzmi jednak, czy Kreml ma odwagę i środki, by faktycznie zaciągnąć cyfrową kurtynę. – Rosja produkuje ogromne ilości rozrywkowych, komercyjnych treści, więc kontent to nie będzie duży problem – ocenia Khvostunova. Przede wszystkim jednak Putin ma teraz powód do tego, by przed własnymi obywatelami uzasadnić odcięcie.

Ale sami Rosjanie niekoniecznie chcą być odcięci. Jak bardzo obawiają się tego scenariusza, pokazuje istny szał na pobieranie VPN, by mieć dostęp do zablokowanych stron internetowych. Według danych agregowanych przez firmę Atlas VPN popyt na VPN w Rosji wzrósł tylko w ostatnim tygodniu lutego o prawie 2000 proc. I wcale nie ustaje, pomimo tego, że korzystanie z VPN w Rosji nie jest takie proste.

Rząd od lat zacieśniał kontrolę nad kolejnymi dostawcami tych narzędzi. Co więcej, od 2019 roku Roskomnadzor wprowadził nowe zasady ich działania w dużym skrócie legalizujące VPN właściwie tylko od Kaspersky Lab, firmy, którą w 2017 roku oskarżono o pomoc rosyjskim służbom w wykradaniu danych z komputerów na całym świecie. Tej samej, która jak gdyby nigdy nic jutro (czwartek) organizuje ze swoimi ekspertami webinar „Analiza cyberzagrożeń wymierzonych w Ukrainę”.

Wszystkie te działania zarówno ze strony Rosji, jak i Zachodu idą coraz bardziej w kierunku, który znany jest już od przeszło dwóch dekad w Chinach. To mechanizm Great Firewall, który skuteczniej niż Wielki Mur odgradza chińskich internautów od wszystkiego, co partia uważa za nieprawomyślne: Facebooka, Google, Twittera.

– Rosja brała pod uwagę chińskie doświadczenia, a nawet konsultowała się z ekspertami, którzy zbudowali Great Firewall. Tyle że przypadku Rosji było już za późno na stworzenie takiej własnej zapory, ponieważ RuNet był zbyt głęboko zintegrowany z globalną siecią, gdy rząd zdecydował, że musi przejąć nad nim kontrolę. A więc nie, całkowite odcięcie jest prawdopodobnie niemożliwe, chyba że rosyjski rząd chce odciąć się od kluczowych usług, takich jak międzynarodowe transakcje finansowe – ocenia Khvostunova.

Za to bardzo możliwe będzie mocniejsze oparcie się Rosji na współpracy z chińskimi firmami technologicznymi. W końcu nawet TikTok, którego Roskomnadzor też straszył sankcjami za nieblokowanie „fake newsów”, po prostu zdecydował się dostosować do tego prawa i póki co tymczasowo ograniczył użytkownikom w Rosji możliwość livestreamingu i umieszczania nowych filmów na swojej platformie. Ale jednak nie zdecydował się na całkowite zablokowanie aplikacji.

Cyberbalkanizacja

– Do tej pory Chiny ze swoim cyfrowym murem były raczej światowym rodzynkiem. Po decyzjach wokół Rosji to się może zmienić. Co więcej, jeżeli zachodnie platformy społecznościowe nie będą wystarczająco skutecznie walczyły z dezinformacją, to kolejne państwa, takie choćby jak Indie, mogą pójść podobną drogą. Mogą uznać, że jedyną metodą bronienia się przed takimi problemami jest zamykanie serwisów i wbudowanie sobie bezpieczników pozwalających na odłączenie internetu od globalnej sieci – zauważa Bartosz Paszcza.

Rzeczywiście, autokraci w kolejnych krajach pracują nad uzyskaniem większej kontroli nad tym, co ich obywatele widzą i robią w internecie, jednocześnie starając się odizolować ich od zewnętrznych wpływów. Iran odłączył się od globalnego internetu na tydzień w 2019 roku, gdy rząd walczył z wewnętrznymi niepokojami. Nigeria rok temu po protestach przeciwko agresji policji i zbanowaniu przez Twittera prezydenta tego kraju (miał nawoływać do przemocy) zdelegalizowała portal i dosłownie w 48 godzin wprowadziła nowe prawo dotyczące wolności internetu. Okazało się też, że już przed wybuchem tej sprawy współpracowała z Chinami nad budową własnej wersji cyfrowego Firewalla.

Najgłośniejszy był jednak ostatnio blackout internetowy zgotowany przez Łukaszenkę podczas protestów, jakie wybuchły w Białorusi latem 2020 roku po kolejnych sfałszowanych wyborach.

Protest w Rosji w obronie wolnego internetu 2019 r. Fot. Mila Larson / Shutterstock

Ale widoczne naciski na wzmacnianie kompetencji państw w kontaktach z wielkich technologicznymi graczami widać powszechnie. Po tym, jak na początku 2021 roku Facebook oburzony planami Australii wprowadzenia opłat za korzystanie z materiałów medialnych zablokował wszelkie linki do australijskich mediów, to państwo zamiast się ugiąć, zapowiedziało jeszcze ostrzejsze regulacje.

– Myślę, że istnieje globalna tendencja do fragmentacji internetu o wiele bardziej niż w przeszłości – komentowała rok temu w CNN Business Daphne Keller, dyrektor programu regulacji platform w Centrum Polityki Cybernetycznej Uniwersytetu Stanforda.

Ta globalna tendencja zyskały już sobie nazwę. A nawet dwie. Splinternet oznacza internet w rozumieniu RuNetu, odcięty treściowo, regulacyjnie, a być może i technicznie od globalnej www. Cyberbalkanizacja zaś to proces rozsadzania tej globalnej sieci i dzielenia jej na coraz mniejsze fragmenty. Oba te terminy nie są nowe. Istnieją właściwie od lat 90. Tyle że do niedawna pozostawały raczej w sferze teoretycznej.

Paszcza podkreśla, że w takiej atmosferze, jaką mamy, wiele zależy od decyzji Big Techów.

– Firmy te muszą zrozumieć, że walczą teraz nie tylko o swój wizerunek, ale także o możliwość operowania na globalnym rynku. Rosja nie jest może dla nich kluczowym rynkiem, ale państw, które mogą zacząć odcinać się od globalnego internetu, jest więcej. I to już dla platform może być bolesne. 

Dla nas wszystkich może zaś oznaczać, że zaczynamy żyć w początku końca świata globalnej sieci internetowej. Cyfrowa kurtyna zaczęła opadać i pytanie tylko, jak bardzo podzieli cały świat.