Churching, religijni influencerzy i zdalne msze już nie dziwią. Czy technologia zbawi Kościół?

To dzięki Kościołowi katolickiemu mamy prasę drukarską czy okulary. Przez setki lat instytucja ta niosła kaganek oświaty, ale gdy nauka wymknęła się Kościołowi spod kontroli, ten stanął okoniem. Dziś jednak musi posypać głowę popiołem i zwrócić się w stronę technologii. Wie to część księży nawet w Polsce.

23.12.2021 12.55
Churching, religijni influencerzy i zdalne msze już nie dziwią

Wiedz, że coś się dzieje, gdy w 2021 roku papież Franciszek tweetuje, raz za razem wzywając świat wielkich technologii do gruntownej zmiany.

"Gigantów technologii, aby zaprzestali wykorzystywać ludzką słabość i bezbronność dla czerpania zysków. Gigantów telekomunikacyjnych o zliberalizowanie dostępu do treści edukacyjnych i wymiany z nauczycielami przez internet, tak, aby biedne dzieci mogły zdobywać wykształcenie w warunkach kwarantanny" - pisze Franciszek z dość pretensjonalną gramatyką na swym polskim koncie twitterowym.

To, co się dzieje, to kościół odkrywający na każdym możliwym poziomie, że zarówno bez korzystania z dobrodziejstw, jakie daje technologia, jak i bez zrozumienia wyzwań stojących za cyfryzacją, nie jest w stanie faktycznie być opoką dla wiernych. Bez rozeznania w świecie technologii nie jest dziś w stanie tak naprawdę głosić Ewangelii. Szczególnie boleśnie udowodniły to kolejne pandemiczne lockdowny. 

Żyjemy w świecie, w którym mity ufundowane przez dawne religie chwieją się, a Big Techy próbują sprzedać nam na ich miejsce swoje opowieści. Eden ma być zastąpiony metawersum, a życie wieczne ma być możliwe nie poprzez łaskę, ale poprzez całkowitą cyfryzację i obietnice płynące z transhumanizmu niosącego wizję połączenia ciała i maszyny.

Kościół wchodząc w dialog z nowoczesnymi technologiami w XXI wieku, nie spodziewał się, że wirtualny świat dla wielu stanie się pierwszym światem. Ale jeśli kościół chce przetrwać ze swoją ofertą, musi się cyfryzować. Bo w XXI wieku w walce o duszę ma dużą konkurencję.

Tylko czy w ogóle jest gotowy na takie wyzwania? 

Kościół mój widzę cyfrowy

W moim rodzinnym Podkarpaciu na Pasterkę chodzili nawet ci, którzy jak ognia unikali Kościoła. Taka była tradycja, potrzeba, zwyczaj. W tym roku niegasnąca pandemia uziemi zapewne nawet najwytrwalszych. 

Jednak nie myślą oni o pójściu spać tak po prostu po wieczerzy wigilijnej. Spotkają się z Kościołem w transmisji online. Coś, co jeszcze dwa lata temu było ekstrawagancją, zastępnikiem, erzacem prawdziwej mszy, w dobie pandemii nabrało sensu i znaczenia. Kiedy całe życie przenieśliśmy do online, także sfera duchowa musiała ulec cyfryzacji. Z oporami, ale jednak Kościół szeroko otworzył się na internet i cyfrowe formy ewangelizacji.

Było to otwarcie niejako przymusowe. Przez wielu duchownych, ale i wiernych przyjęte co najmniej z niechęcią. Najsilniejsze obostrzenia – dotyczące wszystkich obszarów życia społecznego – przypadły na czas Wielkanocy w ubiegłym roku. W Kościołach nie było święcenia pokarmów, kolejek do spowiedzi, a w liturgii mogło uczestniczyć maksymalnie pięcioro wiernych.

Wcale nie przyjęto tych ograniczeń z anielskim spokojem. W wielu świątyniach duszpasterze nawoływali do nieprzestrzegania limitów, niektórzy uważali, że w "Kościele nie ma wirusa", a byli i tacy, którzy twierdzili – i wciąż tak twierdzą – że żadnej pandemii i wirusa nie ma. Ale byli też duszpasterze, którzy wykorzystali pandemię na rozwijanie nowych metod ewangelizacyjnych i uznali, że cyfrowa transformacja jest dla kościoła szansą. 

Msza w Tymowie w kościele pod wezwaniem Maryi Królowej, kwiecień 2020 r. Dziurek/shutterstock.com.

"Przeżywanie liturgii w domu stało się szansą na głębsze odkrycie wspólnoty rodzinnej oraz rzeczywistości Kościoła domowego. Wspólne przeżywanie transmitowanej liturgii, modlitwy różańcowej, wysłuchane homilie czy konferencje duszpasterzy, dawały większe możliwości rozmowy na temat wiary oraz uczyły intensywniejszego przeżywania tych tajemnic w codzienności" – mówił przy okazji Świąt Wielkanocnych w 2020 roku abp. Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Co prawda ani abp. Gądecki, formalnie głowa Kościoła w Polsce, ani papież Franciszek nie powiedzieli nigdy, że msza online może być zastępnikiem tradycyjnej liturgii. Jednak w świecie telepracy i e-szkoły dla wielu wiernych okazało się być to więcej niż naturalne. 

Mapa religijnej cyfryzacji 

Jak na liczbach wyglądała przyśpieszona cyfryzacja Kościoła w dobie pandemii, pokazuje wspólne badanie Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie, Uniwersytetu Warszawskiego oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Przeprowadzone wiosną 2020 r. na próbie 1533 parafii z 41 diecezji badanie wskazało, że transmisje online mszy prowadziło 40,8 proc. polskich parafii. W tym celu korzystały one głównie z YouTube (18,9 proc.) oraz Facebooka (18,7 proc.). Mniej niż 5 proc. parafii prowadziło transmisje niezależne technicznie (np. na stronie internetowej parafii). W badanej próbie znalazła się tylko jedna parafia oferującą transmisję dźwiękową (bez obrazu).

Najmniej transmisji było w Polsce północno-wschodniej oraz północno-zachodniej, zaś najwięcej w regionach północno-centralnym oraz południowo-centralnym. Powody zapewne były bardzo przyziemne. Po pierwsze cyfrowe msze są możliwe tam, gdzie infrastruktura telekomunikacyjna zapewnia płynną transmisję. Po drugie kluczowa okazała się specyficzna struktura parafialna w niektórych diecezjach. Do parafii należy kilka kościołów obsługiwanych przez jednego duchownego.

Wśród największych polskich parafii, czyli takich na ponad 10 tys. wiernych, ok. 75 proc. transmitowało niedzielne msze święte. W najmniejszych parafiach (poniżej 1000 wiernych) odsetek ten wyniósł zaledwie 18,1 proc. Nie jest też specjalnym zaskoczeniem, że częściej e-msze prowadziły parafie miejskie (aż dwie trzecie ogółu) niż te wiejskie. Co ciekawe, to parafie zakonne szybciej weszły w e-msze, niż te diecezjalne. Zdaniem autorów raportu być może dlatego, że część zakonów w swoim charyzmacie ma wpisane apostolstwo za pośrednictwem środków społecznego przekazu.

Msza on demand

Transmitowanie mszy nasiliło zjawisko churchingu albo, mówiąc wprost, napędziło churching online. Chodzi o wybieranie Kościoła i mszy pod względem kazania. Dla uprawiających churching niedzielna czy świąteczna msza musi być emocjonalną ucztą. Przy okazji spotkań online było to o tyle łatwiejsze, że nie trzeba było iść na drugi koniec miasta. Wystarczyło odpalić stronę wybranej wspólnoty.

Okres pandemii zaowocował też licznymi pozaliturgicznymi inicjatywami z wykorzystaniem internetu. Rekolekcje, spotkania grup modlitewnych, młodzieżowych, biblijnych, diecezjalne i ogólnopolskie zjazdy, zloty i mityngi organizowane przez diecezje, duszpasterstwa czy ruchy i stowarzyszenia katolickie... Nagle okazało się, że wszystko to można, niczym telepracę czy e-szkołę, przenieść na Zooma lub Teamsy. 

Fot. blablo101/Shutterstock

W parafii św. Jana Kantego w Legionowie wprowadzono zdalny system rezerwacji miejsc w kościelnych ławkach. A w wielu parafiach pojawiły się automaty do samodzielnego składania ofiar na tacę za pomocą płatności kartą czy BLIK-iem. Do sieci przeniesiono też coś, co wydawało się niemożliwe do digitalizacji, czyli pielgrzymki. W sztafetowej pielgrzymce na Jasną Górę fizycznie brało udział co najwyżej kilkadziesiąt osób, ale tysiące łączyły się z wędrującą grupą poprzez media społecznościowe.

Duchowość w czasach ZOOM-a

Na pierwszy rzut oka Kościół złożony z ponad czterystu urządzeń logujących się jednocześnie na parafialnej stronie na Facebooku mógłby przekonać, że wszystko da się ująć w ramy transformacji cyfrowej. Ale czy naprawdę wszystko? Sakramentów bez fizycznego udziału kapłana wciąż nie da się uzyskać. Na komunię, śluby czy pogrzeby online wciąż trzeba poczekać. Czy fizyczna obecność kapłana jest potrzebna do ważności sakramentu?

Jak zauważa Piotr Sikora, teolog związany z "Tygodnikiem Powszechnym", porządek kościelny był ustalany w czasach, gdy nie było internetu i możliwości cyfrowego spotkania. Z teologicznego punktu widzenia kapłan i tak zawsze jest tylko narzędziem Boga. A ten nie uznaje granic czy tym bardziej wirtualnych barier. Przeniesienie sakramentów do sieci nie powinno więc być problemem. Pozostaje jednak kwestia tradycji.

To, co wciąż budzi duże wątpliwości u katolików, w tradycji protestanckiej wydaje się przepracowane. Henry De Moor, emerytowany profesor polityki kościelnej w Calvin Theological Seminary Chrześcijańskiego Kościoła Reformowanego, uważa, że zdalne udzielenie sakramentów nie jest czymś nowym. Powołuje się przy tym na historię prześladowanych chrześcijan. Ci, nie mogąc uczestniczyć w obrzędach z kapłanem, tworzyli kościół domowy. W tej formie ojciec takiego kościoła, niejako zdalnie za zgodą kapłana, który nie był fizycznie obecny, udzielał sakramentu.

Fot. uvgreen/shutterstock

"Aby zachować zasadę, że Słowo i sakrament stanowią jedność, i celebrować jedność w naszej różnorodności, pożądane jest transmitowanie na żywo lub nagrywanie wideo rzeczywistego nabożeństwa komunijnego i dzielenie się nim z takimi ludźmi w ich okolicznościach" – pisał w czasie pierwszego lockdownu w 2020 roku w eseju Church Polity and Online Sacraments in the Christian Reformed Church De Moor.

– Kościół Ewangelicki jest z natury otwarty na wszelkie innowacje, które sprzyjają człowiekowi i mogą służyć nauczaniu. W tradycji protestanckiej nauka, rozwój i postęp są dobrze widziane, bo dobrze widziana jest praca. Mówi się nawet o protestanckiej etyce pracy. To, co jest efektem ciężkiej pracy człowieka, musi się być miłe Bogu – tłumaczy ks. Łukasz Ostruszka, pastor Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Krakowie i dziennikarz technologiczny "Gazety Wyborczej".

Kościół ośrodkiem technologicznego postępu

Choć przez ostatnie dekady na całym świecie przeżywamy technologiczną rewolucję, to próżno szukać teologicznych odniesień do tematów w kościelnych dokumentach. Żadna z encyklik ostatnich papieży sprawujących urząd już w czasie internetu, mobilnych urządzeń czy mediów społecznościowych, czyli Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka, wprost nie odnosi się do technologii. Gdy pytam Piotra Sikorę, teologa i publicystę "Tygodnika Powszechnego" o wykładnię Katechizmu Kościoła katolickiego w kwestii stosunku Kościoła do technologii, ten rozkłada ręce. Mimo iż cyfryzacja zmienia nasz świat jak żaden inny wynalazek w historii, brak fundamentalnych teologicznych rozpraw dotyczących relacji technologii i  religii.

Poza kwestiami filozoficzno-teologicznymi jest wreszcie praktyka. W końcu przecież "po owocach ich poznacie". Więc jak poznajemy ludzi Kościoła przez wieki? Choć może być to zaskakujące, to jako piewców postępu. To właśnie Kościół niósł kaganek oświaty. Tyle że niekiedy wraz z ogniem i mieczem.

W średniowieczu to religia organizowała życie. Przez długi czas głównymi ośrodkami edukacji były klasztory. Dotyczyło to zwłaszcza mnichów benedyktyńskich. W szóstym wieku nauczano praktycznych sztuk i pracy fizycznej jako istotnych elementów pobożności monastycznej, ponieważ celem przez cały czas było dążenie do doskonałości. Praca fizyczna nie była celem samym w sobie, ale zawsze była wykonywana z powodów duchowych. Sztuki mechaniczne — po dzisiejszemu technologia — łatwo pasowały do ​​tego programu.

Jan Szkot Eriugena, który ukuł termin artes mechanicae (sztuki mechaniczne) głosił wręcz, że mechanika jest częścią pierwotnego wyposażenia ludzkości od Boga, a nie wytworem naszego późniejszego upadłego stanu. Eriugena pisał, że sztuki mechaniczne są "łącznikami człowieka z Boskością i zaś ich kultywowanie środkiem do zbawienia".

Prawdziwymi laboratoriami i hubami technologicznymi były w średniowieczu zakony. Dobrym tego przykładem jest wynalezienie w 1268 roku okularów przypisywane mnichowi Rogerowi Baconowi. Także rozwój fizyki i astronomii był elementem misji Kościoła. Powód bardzo pragmatyczny: konieczność określenia dnia Zmartwychwstania Pańskiego. Dlatego już w V wieku opracowano metodę obliczania daty Wielkanocy. W drugiej połowie XVI wieku powstało Watykańskie Obserwatorium Astronomiczne prężnie działające do dziś. Wszystko rzecz jasna ad maiorem Dei gloriam, czyli "na większą chwałę Bożą".

Klasztory swój wyjątkowy status utraciły dopiero na rzecz uniwersytetów, które rzecz jasna i tak były przecież pod kontrolą biskupią. Przede wszystkim jednak Kościół zapewniał uniwersytetom ogólnoeuropejski prestiż. Jedną z najważniejszych dziedzin badawczych na uniwersytetach była filozofia przyrody. Obejmuje nie tylko przedmiot biologii, ale także wszelkie inne zagadnienia związane z funkcjonowaniem świata, w tym matematykę i fizykę.

Największym, rewolucyjnym wynalazkiem Kościoła, który zmienił bieg historii, była oczywiście prasa drukarska. Jej powstanie stało u podwalin kontrreformacji. Wynalazek druku miał pomóc w promocji katolicyzmu i walce z herezją i reformacją. Nieprzypadkowo pierwszymi "drukowanymi" dziełami były pisma religijne z tzw. Biblią Gutenberga na czele.

Kościół nie tyle był zamknięty na postęp, ile chciał mieć na niego wpływ. Dlatego z jednej strony angażował się w rozwój nauk przyrodniczych, a z drugiej zakazywał publikacji dzieł Kopernika czy Galileusza. Na każdego naukowca czy odkrywcę, który spłonął na stosie, przypadało kilku mnichów czy innych faworytów Kościoła, którzy pchali świat do przodu.  Duchowni nie sprzeciwiali się bowiem temu, co niesie ze sobą nauka, lecz temu, jak jej osiągnięcia wpływają na ludzi, jeżeli tylko odciągało to ich od Kościoła.

Także w XIX wieku, kiedy nastąpił wybuch nauki i postępu, Kościół wciąż mógł szczycić się fundamentalnymi odkryciami. Przykładem była działalność niejakiego Grzegorza Mendla, opata zakonu augustianów w Brnie na Morawach. Poza modlitwą i postem zajmował się on badaniami nad dziedziczeniem cech grochu zwyczajnego. Udowodnił, że dziedziczenie cech grochu oparte jest na zestawie praw, które później zostały nazwane od jego nazwiska prawami Mendla. Znaczenie obserwacji Mendla nie zostało docenione aż do przełomu XX wieku, kiedy ponowne "odkrycie" prawideł przez niego obserwowanych zapoczątkowało powstanie nowej dziedziny nauki – genetyki. Warto w tym miejscu tylko dodać, że metodologia znana z genetyki była impulsem do rozwoju systemu binarnego, który jest podstawą informatyki.

Stolica Apostolska twittuje

Ostateczne "pogodzenie" się Kościoła z nauką (a także technologią) nastąpiło w trakcie Soboru Watykańskiego II. Z inicjatywy Jana XXIII "przeproszono" za prześladowanie Galileusza i wielu innych naukowców. To także soborowa zmiana przyniosła większe otwarcie na świat współczesny. Bezpośrednim pokłosiem aggiornamento Kościoła katolickiego było także stworzenie cyklu spotkań ludzi Kościoła i nauki w Castel Gandolfo.

Była to inicjatywa Jana Pawła II, który zdecydowanie zaprzeczał istnieniu konfliktu między poznaniem empirycznym a wiarą. Papież-Polak zainicjował także konferencje Scientific Perspectives on Divine Action, co można przetłumaczyć na "działanie Boże z perspektywy nauki". Spotkania były organizowane pod auspicjami papieskimi przez Watykańskie Obserwatorium Astronomiczne (Specola Vaticana) i Centrum Teologii i Nauk Przyrodniczych (The Center for Theology and the Natural Sciences) w Berkeley. Konferencje Jana Pawła II były zauważone i pozytywnie odebrane przez świat naukowy, a ich przebieg był odnotowywany w specjalistycznych pismach, nawet tak prestiżowych jak Nature.

Jan Paweł II był pierwszym papieżem, który w pełni otworzył się na nowoczesne technologie. Wiedział, że radio i telewizja, a później także internet, są dobrymi kanałami do ewangelizacji. Z racji swoich aktorskich doświadczeń z młodości świetnie wypadał na wizji. Pod koniec pontyfikatu przeprowadził swoistą rewolucję cyfrową w Kościele. W listopadzie 2001 r. papież wysłał swój pierwszy e-mail. Zarazem był to pierwszy elektroniczny dokument Kościoła katolickiego. W 2002 roku zaproponował zaś Kościołowi wykorzystanie Internetu jako nowej możliwości głoszenia ewangelii. 

"Internet jest bez wątpienia nowym «forum» w sensie nadanym temu słowu przez starożytnych Rzymian — jako miejsce otwarte dla szerokiego ogółu obywateli, gdzie podejmowano decyzje dotyczące polityki i interesów oraz wypełniano obowiązki religijne; było to miejsce, w którym toczyło się życie społeczne miasta i gdzie na światło dzienne wychodziły najlepsze i najgorsze strony natury ludzkiej. Forum było zatłoczoną i tętniącą życiem przestrzenią w środku miasta, miejscem, które odzwierciedlało kulturę otaczającego środowiska, a jednocześnie tworzyło własną kulturę. W nie mniejszym stopniu dotyczy to również cyberprzestrzeni, która jest niejako nowym horyzontem otwierającym się przed nami u zarania trzeciego tysiąclecia" – pisał Jan Paweł II w Orędziu na XXXVI Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu w 2002 roku.

Kościół 2.0

O ile Jan Paweł II i jego następca Benedykt XVI przejawiali dosyć duży optymizm związany z wykorzystaniem technologii do ewangelizacji, to Franciszek zaczął dostrzegać negatywne aspekty cyfrowych technologii. Nic zresztą dziwnego. Papieżem został wybrany w 2013 roku, gdy powoli w miejsce powszechnego techoptymizmu zaczęły pojawiać się coraz bardziej krytyczne oceny.

W Orędziu na LII Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu w 2018 roku szeroko mówił o zagrożeniu, jakie niosą media społecznościowe i fake newsy. Podczas konferencji The Common Good in the Digital Age w marcu 2020 roku Franciszek ostrzegał:  "gdyby postęp technologiczny stał się przyczyną coraz bardziej widocznych nierówności, nie byłby to prawdziwy i rzeczywisty postęp".

Zdaniem 266 papieża, jeśli postęp ludzkości miałby stać się wrogiem wspólnego dobra, doprowadziłoby to do niefortunnego cofnięcia się do formy barbarzyństwa, gdzie liczyłoby się tylko prawo najsilniejszych.

Nie zmienia to jednak faktu, że papież Franciszek jest pierwszym papieżem, który zrobił sobie selfie i który tak aktywnie działa w mediach społecznościowych – od Twittera po YouTube’a. Za pontyfikatu Franciszka Kościół katolicki, zgodnie z credo pielgrzymujących po całym świecie, wyruszył w podróż cyfrową.

Zresztą ludzie kościoła naprawdę ochoczo korzystają z możliwości, jakie dał świat internetu i mediów społecznościowych. Cyfrowa transformacja doprowadziła do wykształcenia duchownych influencerów. Rodzimą gwiazdą, ba - wręcz fenomenem  YouTube’a, jest ojciec Adam Szustak. Dominikanin jest najpopularniejszym duszpasterzem Polaków, jego działający od 9 lat kanał "Langusta na palmie" subskrybuje prawie 800 tys. internautów. Ma także profil na Instagramie (140 tys. fanów), fanpage na Facebooku (281 tys. fanów) i konto na Twitterze (niemal 10 tys. obserwujących).

U Szustka dominują filmy o charakterze katechetycznym, odpowiedzi na pytania internautów, a od pewnego czasu także modlitwa. Ale Dominikanin swobodnie korzysta z możliwości, jakie daje internetowa forma ekspresji. A to nagra komentarz do filmu "Kler", a to niczym rasowi jutuberzy publikuje streamy z grania w grę, przy czym zawsze wspiera je wezwaniem, by pamiętać, że prawdziwe życie jest lepsze, bo prawdziwe.

Szustak to już mainstream. Zakonnik, ale niebudzący takich  kontrowersji jak choćby Jan Paweł Lenga. Ten arcybiskup senior Karagandy, obecnie mieszkający w Licheniu, notorycznie krytykuje papieża Franciszka i ma trochę ponad 29 tys. subskrypcji na YouTube. Rośnie też internetowa siła Augustyna Pelanowskiego na kanale Prorok. Ten wydalony w zeszłym roku z zakonu paulinów i suspendowany ze względu za głoszone poglądy i brak posłuszeństwa były zakonnik zebrał 37 tys. subskrypcji.

Czy znajdziemy Boga w metawersum?

Paradoksalnie choć tam, gdzie rozwój technologii jest największy, tam odsetek wierzących jest niski, to jednak otwarcie na technologie może być dla Kościoła szansą na przetrwanie i zbawienie samego siebie. To oczywiste, że dzięki cyfryzacji Kościół może docierać szerzej: do wykluczonych, osób niepełnosprawnych, chorych. Po drugie Kościół – w szczególności katolicki – może poradzić sobie z problemem niedoboru personelu. A brak powołań jest coraz bardziej bolesną kwestią. Po trzecie – to ogromna szansa na poprawę jego wizerunku.

Szczególnie wśród tych, których od religii odrzuca instytucja. Zamiast spotkania ze skompromitowanym proboszczem, może wybrać pięknie przygotowaną liturgię z kazaniem trafiającym w serce, a nie polityczne gusta. Content is king – głosi modne hasło marketingu, a pandemiczny churching potwierdza tę tezę także na polu religijnym. W przypadku cyfryzacji na Kościół czyhają te same niebezpieczeństwa, na jakie narażone są inne instytucje. Chodzi o fake newsy, deepfake czy hakowanie transmisji. Nietrudno sobie wyobrazić zamieszanie po zmanipulowanym wideo z wypowiedzią papieża Franciszka.

Woda święcona może nie okazać się skutecznym zabezpieczeniem przed takim bluźnierstwem. Ale paradoksalnie także te problemy mogą Kościół zbliżyć do wiernych, pokazać, z jakimi wyzwaniami codzienności dziś się mierzą. W opinii Ostruszki stawianie religii i technologii w opozycji świadczy albo o nierozumieniu teologii, albo o nierozumieniu technologii, albo najczęściej o nierozumieniu obu dziedzin.

– Oczywiście nowoczesne technologie mogą odrywać nas od Boga, ale czynić tak może też natura. To człowiek decyduje, co stawia sobie na pierwszym miejscu, nie algorytm – podsumowuje Ostruszka, który i jako duchowny, i jako dziennikarz technologiczny ma wgląd w obie dziedziny.

Rafał Pikuła - współpracownik Newonce, "Forbes", "Forbes Women", Tygodnika Przegląd i homodigital.pl. Absolwent dziennikarstwa oraz kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, a także podyplomowych studiów Digital Media na Uniwersytecie SWPS. Doświadczenie dziennikarskie zbierał także w redakcjach m.in: „Polityki”, "Weekend Gazeta.pl" i Onetu.

Ilustracja tytułowa: thanasus/Shutterstock.com