Battlefield 6 wygląda cudnie, ale twórcom znów zabrakło cohones
Zwiastun fabularny gry Battlefield 6 pokazuje strzelaninę taką, na jaką czekali gracze: w czasach współczesnych, bez futurystycznej broni oraz idiotycznych bohaterów. Boli mnie tylko, że scenarzystom zabrakło odwagi, by pokazać autentyczny konflikt.

Od strony czysto wizualnej, Battlefield 6 na pierwszym zwiastunie wygląda palce lizać. EA serwuje graczom to, czego ci chcieli od dekad: współczesną otoczkę w stylu BF2, BF3 oraz BF4, bez futurystycznych technologii i bez idiotycznych bohaterów. Wojsko. Ciężki sprzęt. Wybuchy. Tak jak chcieliśmy.
Boli mnie tylko, że twórcom Battlefield 6 zabrakło odwagi, by pokazać graczom prawdopodobny konflikt.
W zwiastunie fabularnym możemy usłyszeć o Pax Armata – militarnej organizacji destabilizującej świat Zachodu, atakując brytyjski Gibraltar oraz Stany Zjednoczone. Oznacza to, że po raz kolejny fani serii Battlefield staną do walki z fikcyjnym wrogiem, co drastycznie obniża wiarygodność filmowego scenariusza.
W poprzednich odsłonach Battlefielda zachodnie siły ścierały się z Rosją, Chinami, Niemcami czy Koreą. W uwielbianych odsłonach BF2, BF3 oraz BF4 strona NATO zawsze miała przeciwnika z krwi i kości, najczęściej autorytarne mocarstwo o armii ze sporym potencjałem.

Niestety, w Battlefield 4 NATO nie podejmie walki z Chinami czy Rosją. Zamiast tego mamy do czynienia z najemnikami, którzy jakimś cudem dysponują najnowocześniejszymi helikopterami, czołgami oraz myśliwcami na planecie. Tak, jakby te drogie i cenne maszyny stały sobie tylko w hangarach, gotowe do kupienia przez dowolny reżim trzeciego świata.
Sorry EA, ale kompletnie tego nie kupuję. Zabrakło wam cohones.
Żyjemy w czasach, gdzie jak na dłoni widać nowy globalny podział militarny. Z jednej strony mamy NATO. Z drugiej Chiny, Rosję i Koreę Północną. Indie lawirują gdzieś pośrodku. Oba stronnictwa już teraz ścierają się ze sobą, na ukraińskiej ziemi, w hybrydowym modelu pośrednim. Niewykluczone, że starcie rozleje się na kolejne obszary, jak Tajwan. Podsumowując: scenariusz godny Battlefielda dzieje się zaraz za naszym oknem.
Tymczasem EA wyskakuje z najemnikami Pax Armata, bojąc się wprowadzać do gry Rosjan, Chińczyków czy Koreańczyków. Przez to już na starcie uderzają w wiarygodność przedstawianego przez siebie konfliktu. Skąd taka decyzja?
Wbrew pozorom nie chodzi tylko o poprawność polityczną oraz absurdalny lęk przed wydumaną rusofobią. EA zapewne wyciąga wnioski z debiutu BF4. Strzelanina została zakazana w Chinach, właśnie z powodu przedstawienia Chińskiej Republiki Ludowej jako strony konfliktu. Jak wiadomo, Chiny to gigantyczny rynek zbytu, a EA zapewne nie chce tracić go już na starcie. Szkoda tylko, że przez to obrywa sama gra, jej wiarygodność oraz kampania fabularna.