Dlaczego wciąż nie mamy w Polsce wyborów online? Cyfryzacja zatrzymała się przed urną
W Polsce mamy już zakupy online, bankowość online, e-dokumenty i pracę, w której szef widzi pracowników jedynie przez kamerkę. To nie oznacza jednak, że jesteśmy gotowi na e-wybory.

Kilka dni po napisaniu tekstu, w którym porównałam naszą polską dumę - mObywatela - do rozwiązań obecnych w innych krajach Unii Europejskiej poszłam zagłosować. W najbliższej mi komisji, jak w każdej innej siedział rząd członków komisji, a przed nimi kilkustronicowe spisy wyborców, stosy kart do głosowania. Oni sami wpatrywali się w ścianę, czekając na koniec swojej zmiany.
Podpisałam długopisem spis wyborców, otrzymałam kartę, podeszłam do stanowiska, wstawiłam krzyżyk w okienku obok nazwy kandydata, podeszłam do urny, wrzuciłam głos. Na tym historia mojej karty do głosowania się nie kończy. Po godzinie 21 lokale zostają zamknięte, otwarta zostaje urna. Jej zawartość wysypywana jest na podłogę lub złączone ze sobą stoły. Każdy członek komisji otrzymuje stos kart i musi je policzyć. Stos liczony jest po kilka razy tak, żeby wyłapać błędy. Jeżeli liczenie szło sprawnie i nie popełniono błędów, członkowie komisji mogą rozejść się do domów nawet przed godziną pierwszą w nocy.
Za dwa tygodnie powtórka.
A wystarczyłoby mieć odpowiednią funkcję w mObywatelu do głosowania online, prawda?
Patrząc przez pryzmat tego jak świetny jest mObywatel, jak prężnie działa cyfryzacja w naszym kraju, jak bardzo Polacy - przynajmniej w porównaniu do reszty państw Europy - są skłonni skorzystać z nowych rozwiązań, a także przez pryzmat pandemii, która pokazała, że jesteśmy w stanie działać na odległość, aż chce się zapytać "Gdzie są elektroniczne wybory?".
Elektroniczne wybory można podzielić na trzy kategorie:
- głosowanie z elektronicznym systemem zliczania głosów - odbywa się tradycyjnie z użyciem papierowych kart, a głosy zlicza komputer;
- głosowanie z użyciem wspomagania elektronicznego - głosowanie odbywa się przy użyciu urządzeń, które liczą i rejestrują głosy- nadal odbywa się osobiście;
- głosowanie internetowe - odbywa się zdalnie, za pośrednictwem internetu i przy użyciu centralnego systemu.
W Polsce nie obowiązuje żaden z tych systemów - nawet elektroniczny system zliczania, bo głosy liczą członkowie obwodowych komisji i ich przewodniczący jedynie wprowadza gotowe, napisane w protokole długopisem liczby do systemu teleinformatycznego PKW.
Ze względu na pandemię w 2020 r. w Senacie pospiesznie pracowano nad wprowadzeniem poprawki do ustawy wyborczej dopuszczającej głosowanie przez internet oraz głosowanie korespondencyjne. Ostatecznie temat wyborów elektronicznych zniknął z mównicy sejmowej, poprawki odrzucono, a pozostał jedynie skandal w postaci wyborów kopertowych, które powracają w dyskursie na temat uczciwości i wszystkich grzechów poprzedniego rządu.
Rewolucja w wyborach internetowych była wpisana w programie Koalicji Obywatelskiej z 2019 roku czy Szóstce Schetyny z tego samego roku. Jednak i tu z realizacji nici. W ocenie Krzysztofa Izdebskiego - prawnika i aktywisty, eksperta prawnego w Fundacji im. Stefana Batorego, co-leada w Open Spending EU Coalition i członka Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego - głosowanie online to element gry politycznej niż rzeczywista część planu rządzących i kandydatów na zmianę wyborczej rzeczywistości.
Może w najbliższej dekadzie odejdą nam bardziej pilne wyzwania i potrzeby. Głosowanie online nie jest jednym z nich. Sporo polityków mówi o potrzebie głosowania online, ale jest to raczej mówienie "pod publikę" bez realnych dzialań
W rozmowie ze Spider's Web.pl Krzysztof Izdebski wprost mówi, że ma szczerą nadzieję iż przez jakiś czas rządzący nadal będą spychać kwestię wyborów online na margines dyskursu politycznego.
Bo wybory przez internet przynoszą wątpliwe korzyści
Tradycyjny system wyborczy - choć daleki od ideału - daje obywatelom realną możliwość kontroli całego procesu wyborczego: komisje wyborcze, papierowe protokoły, obserwatorzy. Proces generuje tysiące dokumentów, które może odczytać, sfotografować i porównać z oficjalnymi wynikami. W świecie cyfrowym ten mechanizm znika. Zastępują go algorytmy i wiara w to, że działają tak, jak powinny.
Technologia podważa jeden z filarów demokratycznych i zgodnych z polską konstytucją wyborów - powszechność. W obecnej analogowej formie zagłosować może każdy, nieważne czy mówimy o Mateuszu, ambitnym account executive z Poznania, pani Justynie z Lęborka, fryzjerce z 10-letnim stażem, czy pani Mariannie z gminy Drużbice, która wciąż próbuje zrozumieć, po co jej smartfon, skoro poprzedni telefon dobrze działał (nie działał dobrze, bo nie mogła docisnąć zielonej słuchawki, a ekran był rozbity). Gdy wybory zmieniają się na czysto internetowe, całkiem słusznie można bać się utraty aspektu powszechności, bo nie każdy może mieć możliwość skorzystania z urządzenia pozwalającego zagłosować.
W teorii można stworzyć system, w którym głosowanie online jest tylko opcją i papierowe karty nadal pozostają w grze, w praktyce jednak mówimy o zbudowaniu całkowicie nowego systemu z licznymi zabezpieczeniami, innymi niż dotychczasowe. Wszystko po to, żeby część cyfrowobiegłych i optymistycznie nastawionych obywateli mogła zagłosować z domu. W opublikowanym w ubiegłym roku raporcie "Głosowanie internetowe. Dlaczego nie teraz?" eksperci Fundacji im. Stefana Batorego, Maciej Broniarz i Tomasz Zieliński, zauważyli, że wiele mówi się o wyborach online, ale nie mówi się o ich kosztach, które mogłyby dołożyć dobre kilkadziesiąt milionów do już liczonego w setkach milionów złotych kosztu organizacji wyborów. Bo stworzenie poprawnie funkcjonującego systemu wymaga wdrożenia nowej infrastruktury serwerowej i sieciowej, zatrudnienia odpowiednich ludzi, którzy nie tylko je wdrożą, ale i przez kolejne lata będą utrzymywać i modernizować. System używany w najlepszym wypadku raz w roku.
Jakie byłyby rzeczywiste oszczędności w głosowaniu przez Internet? Liczba obwodów wyborczych zależy od decyzji politycznej, więc tych kosztów nie liczymy. Jeśli zdalnie zagłosowałoby 2 proc. uprawnionych (tyle, ile w roku 2023 głosowało poza miejscem zamieszkania), zaoszczędzimy około 300 tys. zł na kosztach druku niepotrzebnych kart wyborczych. A to akurat roczna pensja jednego specjalisty z branży IT
Obywatele to najsłabsze ogniwo każdych wyborów
Aspekt tajności wyborów również nie powinien zostać zamieciony pod dywan. Z jednej strony systemy teleinformatyczne używane do głosowania powinny być zaszyfrowane, tak aby do systemu nie mogła wejść żadna jednostka, by podejrzeć lub - co gorsza - manipulować wynikami. Z drugiej strony PKW musi mieć pewność, że głosują tylko osoby uprawnione do głosowania i robią to tylko raz. O ile możemy wprowadzić najlepsze możliwe zabezpieczenia technologiczne, chroniące infrastrukturę przed cyberatakami, to nie uchronią one procesu wyborczego przed chociażby bystrymi wnukami i dziećmi, które usłyszą: "Maciek, weź mój telefon i zagłosuj mi na...", lecz postąpią wbrew woli najbliższej im osoby. Nie uchronią nas one także przed różnego rodzaju atakami socjotechnicznymi, pokroju głosu w słuchawce o wschodnim akcencie, który sugeruje zagłosowanie na konkretnego kandydata.
I wreszcie najważniejsze - edukacja cyfrowa. Owszem, 87,6 proc. Polaków korzysta z Internetu, ale poniżej 1 proc. z nich rozumie niezbędne pojęcia z zakresu kryptografii, protokołów bezpieczeństwa czy cyfrowego podpisu. Nawet osoby sprawnie korzystające z bankowości online nie są przygotowane do tego, by samodzielnie zweryfikować swój głos. A jeżeli system staje się zrozumiały tylko dla ekspertów, to przestaje być demokratyczny w duchu.
Polska drugą Estonią?
Przy okazji każdej dyskusji głosowania przez internet zawsze pojawia się kwestia, która elektryzuje zwolenników głosowania przez internet: Estonia. To właśnie ten niewielki kraj nad Bałtykiem, liczący niespełna 1,4 miliona mieszkańców, uchodzi za globalny wzorzec cyfrowej demokracji. Od 2005 roku Estończycy mogą głosować online, a w ostatnich wyborach parlamentarnych w 2023 roku ponad połowa głosów trafiła do cyfrowej urny, będąc pierwszą tego typu sytuacją w historii świata.
Estoński system jest zaawansowany technologicznie, oparty na podwójnej warstwie szyfrowania, możliwości wielokrotnego oddania głosu (gdzie faktycznie liczy się tylko ostatni przed zamknięciem wirtualnych urn), a także obowiązkowym elektronicznym systemie identyfikacji obywateli e-ID. Jego wdrażanie odbywało się przy szerokim społecznym konsensusie i towarzyszyły mu działania edukacyjne oraz transparentność procesu, w tym dostęp dla obserwatorów i jawność kodu źródłowego.
Ale to właśnie te elementy - nie sama technologia - są największą różnicą między Estonią a Polską. Estoński model nie powstał z dnia na dzień ani w reakcji na medialną modę na cyfryzację. To efekt dekad budowania zaufania do państwa i jego cyfrowych usług, od administracji po służbę zdrowia.
Swój scepcytyzm wobec kopiowania Estonii bez głębszego wglądu i refleksji wyraża także Krzysztof Izdebski. W jego optyce estoński system nie jest idealny i po dziś dzień mierzy się z kilkoma problemami - w tym choćby kwestiami bezpieczeństwa czy anonimowości.
Estonia jest bardzo specyficzna w tym kontekście i też nie bez powodu jest ciągle podawana za przykład, bo innych za bardzo nie ma. Inne kraje takich jak Belgia czy Szwajcaria testowały takie rozwiązania ale nie zdecydowały się na wprowadzenie ich na pełna skalę. Estonia jest w ogóle państwem bardziej cyfrowym niż Polska i inne kraje, a jedna z motywacji była chęć zaangażowania w sprawy kraju licznej diaspory. Trzeba też zwrócić uwagę, że frekwencja w Estonii utrzymuje się na podobnym poziomie po wprowadzeniu głosowania online więc pytaniem pozostaje dlaczego mamy iść jej drogą? Jaka jest tego wartość dodana?
Tymczasem w Polsce zaufanie obywateli do instytucji publicznych pozostaje zbyt niskie, by mówić o szerszej implementacji internetowego głosowania. Jak wynika z raportu z badań przeprowadzonych przez CBOS i dotyczących zaufania społecznego z kwietnia 2024 roku, Polacy ufają tylko połowie instytucji publicznych. Z kolei inne badania CBOS - wykonane na zlecenie OKO.press - pokazują, że nawet w przypadku osób mieszkających na terenach wręcz proszących się o możliwość głosownia zdalnego (wsie oraz miasta poniżej 20 tys. mieszkańców), prawie połowa badanych nadal poszłaby do najbliższego lokalu wyborczego. Największe zainteresowanie głosowaniem przez internet wykazały osoby mieszkające w miastach powyżej 500 tys. mieszkańców. Podobna zależność widoczna jest także w przypadku wykształcenia: im wyższe, tym większe zaufanie do idei wyborów przez internet. Jednak nadal mówimy o zaufaniu jedynie 66 proc. ankietowanych z wykształceniem wyższym i zaledwie 39 proc. z podstawowym.
Zdaniem Krzysztofa Izdebskiego to właśnie zaufanie jest kluczem do nie tyle efektywnego wdrożenia, co w ogóle możliwości rozpoczęcia rozmów na temat wprowadzenia głosowania przez Internet w Polsce.
Przede wszystkim zaufania. Polski model procesu wyborczego jest dość przejrzysty i można go powszechnie kontrolować. Nawet najlepszy system IT nie może się tym poszczycić, jego kontrolą może być w zasadzie prowadzona wyłącznie przez specjalistów. A w dobie kryzysu zaufania to jeszcze bardziej by go pogłębiło
Papier, długopis i żmudne liczenie głosów do godzin porannych to zło konieczne. A może wręcz dobro?
Głosowanie przez internet brzmi jak wygodna przyszłość: szybkie, nowoczesne, bez kolejek i odrzuconych kart do głosowania, bo ktoś zapomniał przybić pieczątki. Ale demokracja nie działa na zasadzie "kliknij i wyślij".
W polskich realiach, przy niskim zaufaniu do instytucji, ogromnych kosztach wdrożenia i wysokiej podatności na manipulację, cyfryzacja aktu wyborczego byłaby jak budowanie wieżowca na grząskim gruncie. Technologie mogą wspierać procesy demokratyczne, ale nie mogą ich zastąpić - szczególnie tam, gdzie brakuje fundamentów w postaci zaufania społecznego. Estonia nie jest dla nas drogowskazem, lecz przypomnieniem, że cyfrowa demokracja to nie tylko aplikacje i szyfrowanie, ale przede wszystkim wieloletnia praca u podstaw.
Zanim zaczniemy programować system wyborczy, musimy najpierw zaktualizować to, co najtrudniejsze: relację obywatela z państwem.