To miał być martwy nośnik. W Polsce sprzedaje się lepiej niż winyle
Dla kolekcjonerów gratką jest przede wszystkim winyl, dla niszy (choć coraz większej) kaseta – i taki układ wydawał się oczywisty. Tymczasem wielki powrót zalicza płyta CD. I ma solidne argumenty.
Pozostaję wiernym słuchaczem i zbieraczem płyt CD od lat, ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Kiedy z okazji 40. urodzin nośnika pisałem o jego aktualnym znaczeniu zwracałem uwagę, że jest i będzie to świetny kolekcjonerski rarytas, ale dla niszy. Królem jest winyl, to jasne, a jeśli chce się mieć coś bardziej gadżeciarskiego to lepiej postawić na kasetę. CD jest zbyt zwykłe – i dlatego ciekawe, ale dla nielicznych.
Pasjonaci i kolekcjonerzy postawili na bardziej atrakcyjne kasety i winyle. Zwolennicy cyfryzacji słuchają na platformach streamingowych. Płyta CD, obiekt westchnień w latach 90., nagle jest dla nikogo. Przygarniam więc te artefakty niedawnej przeszłości. Płyty CD dla wielu były tak ważne, a nie zorganizowano im pogrzebu, nie krzyknięto "umarł król, niech żyje król" jak było to w przypadku odejścia kaset i winyli, których następczynią była właśnie płyta CD. To świetna opowieść: jesteś na topie, a potem wszyscy o tobie zapominają. Nadal cię widują, ale nie budzisz żadnych emocji.
Nieco się pomyliłem, bo CD ma się lepiej niż nieźle
Związek Producentów Audio Video podsumował pierwsze sześć miesięcy 2024 r. Rynek notuje wzrosty, a najpopularniejszą formą sprzedaży muzyki pozostaje streaming. Od stycznia do czerwca wygenerował prawie 313 mln zł przychodu, stanowiąc 79,7 proc. sprzedaży muzyki w Polsce.
Wzrost (o 20,4 proc.) odnotowały płyty winylowe – informuje ZPAV. Co oczywiście nie dziwi, biorąc pod uwagę modę na czarne płyty. Pewną niespodzianką jest to, jak radzą sobie „cedeki”. A radzą sobie świetnie, bo w pierwszym półroczu odnotowały wzrost o 40,1 proc. Wygenerowały przychód na poziomie 48,7 mln zł i odpowiadają za 12,4 proc. rynku. To większa część niż udział winyli (7,3 proc.), które wypracowały 28,8 mln zł przychodu.
Skąd tak duża popularność płyt CD, skoro – jak mogło się wydawać – stanowią najmniej atrakcyjny produkt z punktu widzenia kolekcjonera? Niektórym może wydawać się to przesadzonym stwierdzeniem, ale jednak musimy zgodzić się, że zarówno winyl, jak i kaseta bardziej przyciągają wzrok. Na dodatek oba te nośniki brzmią inaczej. A CD nie ma duszy.
Ale za to jest tani
Albo inaczej: nie aż tak drogi jak winyl.
Ceny płyt winylowych w ostatnich latach znacząco poszły do góry. Obecnie sytuacja nieco się uspokoiła i za ok. 120 zł kupimy nowy album zagranicznego wykonawcy, ale to wciąż spora suma. Tymczasem w przypadku CD cena jest mniej więcej o połowę mniejsza. Jeżeli chce się wesprzeć artystę – a coraz większej liczbie osób na tym zależy – płyta CD jest bardziej opłacalnym wyborem, tym bardziej, jeśli ktoś kupuje więcej albumów w miesiącu.
Na dodatek wydania CD są coraz ładniejsze. Pamiętam czasy, kiedy albumy wypuszczane na CD były znacznie tańsze (19 czy 29 zł), ale pudełko było bardzo delikatne, a książeczka chudziutka. Teraz znowu wydaje się bardziej na bogato i czuć, że płyta CD to nie ubogi kuzyn, a po prostu to samo wydanie co na winylu, ale w wersji mini. To uczciwe podejście.
Do tego dochodzą względy praktyczne. Płyty CD zajmują mniej miejsca.
CD kolekcjonuję z jeszcze jednego powodu
Wydania używane. Łatwiej znaleźć single czy inne wydania, nietypowe reedycje. Mam wrażenie, że takie egzemplarze częściej trafiają na serwisy aukcyjne. Nie są tak atrakcyjne jak winylowe „siódemki” czy kasety, bo w przypadku singli to faktycznie chude pudełko i płyta z trzema piosenkami. Ale dla kogoś, kto chciałby mieć wszystko, co związane z ulubionym artystą, i takie drobiazgi są bardzo cenne. Choćby z tego powodu nie rezygnuję z płyt CD. I chociaż winyl ma priorytet, to w przypadku jego przesadzonej ceny lub nie aż tak wielkiego fanatyzmu (w końcu są płyty, które chce się mieć, ale niekoniecznie za 130 zł) stawiam na CD.