Mój żart z 2014 r. po 10 latach krąży po internecie jako prawdziwa informacja. Stworzyłem potwora
W ostatnich dniach mogliście natknąć się na informację, że Zbigniew Hołdys skarży się na brak pieniędzy od Spotify, a tymczasem powodem niedostarczenia wynagrodzenia miałby być fakt, że… nikt go nie słucha. Ten artykuł jest bardzo stary. A cała sytuacja została zmyślona. Niestety przeze mnie.
Kiedy 10 lat temu pracowałem w Gadżetomanii, zainspirowani Aszdziennikiem chcieliśmy stworzyć własny satyryczny cykl, w którym absurdalne informacje ze świata technologii brzmiałyby jak prawdopodobne. Tak powstała „Gadżetomamia” – z pozoru wszystko wygląda jak trzeba, ale wystarczy się przyjrzeć, by zobaczyć różnicę. Zmiana jednej literki odkrywała tajemnicę: chodziło o to, aby omamić, wkręcić i zażartować. „Gadżetomamia” była w nagłówku, a stosowne wyjaśnienie było też na końcu artykułu.
Wiem jak to brzmi z dzisiejszej perspektywy
Muszę więc sięgnąć po najgorsze z możliwych tłumaczeń żartów, które źle się zestarzały: to były inne czasy. Oczywiście, że 10 lat temu zdawano sobie sprawę, że w sieci bardzo łatwo o manipulację – w końcu żartowanie z hasła „ktoś o tym napisał w internecie, więc to musi być prawda” jest pewnie znacznie starsze – ale mimo wszystko jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas czeka i w jaką stronę to pójdzie. Sygnały zapewne były, ale byliśmy ślepi i niewinni. Feralny 2016 r. dopiero miał się zdarzyć. Fałszywe informacje kojarzyły się przede wszystkim z zabawnymi wkrętkami Aszdziennika.
Cykl bardzo szybko się zakończył, ale jeden żart okazał się ponadczasowy. To właśnie ten o Zbigniewie Hołdysie i konflikcie ze Spotify. Podstawą dowcipu z 2014 r. był prawdziwy wywiad muzyka z „Rzeczpospolitą”, w którym powiedział, że nie dostał ani grosza za odtworzenie piosenek na streamingowej platformie. W wersji zmyślonej, która miała omamić (i jak się okazuje po 10 latach, zrobiła to aż za dobrze), dopisałem możliwy dalszy ciąg wydarzeń. Spotify tłumaczyło się, że żadna z piosenek Hołdysa nie jest słuchana dłużej niż pięć sekund, więc po prostu nie ma czego wypłacać. Ale przygotuje oficjalną playlistę “kim mógłby zostać Zbigniew Hołdys, gdyby nie piractwo i cyfrowa dystrybucja” i może sytuacja się zmieni.
Dlaczego delikatnie stępione ostrze szydery wymierzone zostało w Hołdysa? W 2014 r. wciąż świeże było wspomnienie protestów przeciwko ACTA. Dokument miał m.in. wesprzeć twórców w ochronie własności intelektualnej, ale sprzeciwiający się zwracali uwagę, że zaostrzenie środków mających chronić własność intelektualną może prowadzić do nadużyć, jest niezgodne z ochroną danych osobowych i może wręcz zaburzyć prawo do wolności wypowiedzi. Dlatego w 2012 r. na polskich ulicach demonstrowano przeciwko wprowadzeniu ACTA. „Za” był za to właśnie Zbigniew Hołdys, któremu nie podobało się, że w sieci jest wszystko za darmo. Muzyk uważał, że internauci tak naprawdę bronią piractwa.
Hołdys stał się więc twarzą hasła „kiedyś to było”, przeciwnikiem nowych rozwiązań - co się zresztą po latach raczej nie zmieniło. Dziś inaczej patrzę na to, jak Spotify podchodzi do problemu wynagradzania artystów, ale w 2014 r. każdy głos sprzeciwu przeciwko takim platformom wydawał mi się zamachem na piękną ideę. Po latach faktycznych problemów z piractwem mieliśmy serwis, który za niewielkie pieniądze daje dostęp do muzyki z całego świata i to jeszcze legalnie. Co może być pójść nie tak?! Cóż, byłem krótkowzroczny i naiwny.
Po latach ktoś odkopał żart i w 2019 r. sam Zbigniew Hołdys na swoim facebookowym profilu udowadniał, że jest słuchany. To najprawdopodobniej była reakcja na wpis profilu Wychowany na Trójcie – innego satyrycznego konta specjalizującego się w nabijaniu się z fanów „prawdziwej muzyki”, która skończyła się 30 lat temu.
To było absurdalne – ktoś, kto podesłał newsa Hołdysowi lub też on sam nie zauważył, że artykuł wrzucony został „dawno temu”, a w nagłówku pojawia się dziwna nazwa „Gadżetomamia”. Oczywiście, że są różne nazwy serwisów, ale naprawdę 10 lat temu wierzyłem, że to „omamia” powinno przykuć uwagę i zmusić do zastanowienia, o co chodzi. Tak się nie stało, co zresztą dobrze tłumaczy powodzenie oszustw na fikcyjnego kuriera czy bank.
Jest 2024 r. i fałszywa informacja znowu powróciła
Pojawiła się na JoeMonsterze. Ktoś nagrał o niej TikToka. Jest też na profilu „Gliwice. Gdzie nie bywać, kogo nie znać”. Zrzut ekranu ma ponad 6,2 tys. reakcji i prawie 2 tys. komentarzy. Autor screena sprytnie wyciął datę publikacji, ale „Gadżetomamii” nie dało się wygumkować. Mimo to wielu bezrefleksyjnie przyjęło treść newsa, atakując w komentarzach Zbigniewa Hołdysa. Nietrudno dojść do wniosku, że informacja jest po prostu pretekstem, by obrazić nielubianego muzyka kojarzonego z konkretnymi poglądami.
O zmyślonym newsie z 2014 r. filmik nagrało konto, które – jak opisuje sam autor – stawia na „głębsze zrozumienie i świadomość wielu spraw, o których często nie usłyszysz w głównym nurcie mediów” i dostarcza „istotne informacje zarówno z kraju, jak i ze świata, skupiając się na tematach, które są często pomijane lub marginalizowane przez mainstreamowe media, a które mają kluczowe znaczenie dla społeczeństwa i świata”.
Niedawno Rafał Gdak pisał, że nie ma dnia, żeby podczas przeglądania treści w internecie nie zadawał sobie prostego pytania: „czy to, co widzę lub czytam jest prawdziwe?”. Problem polega na tym, że wielu sobie tego pytania nie zdaje. Dostrzega fragment treści, która pasuje do jego światopoglądu i puszcza dalej, uznając, że to musi być prawda. Musi, bo dobrze brzmi i się z tym zgadza.
Jakiś czas temu na TikToku pojawiło się nagranie przedstawiające zalany parking w galerii handlowej w Gliwicach. Nałożony filtr sugerował, że woda sięga do kolan. Niewinne narzędzie do wkręcania znajomych doprowadziło do tego, że materiał podbił TikToka. I najwyraźniej filmik wrócił, bo są pod nim świeże komentarze. Wcześniej wiele osób przyznało, że dało się nabrać.
Tyle że w sytuacji, w jakiej znalazła się dziś południowa Polska, takie nagrania dodatkowo mogą wzbudzać niepokój i panikę. Rzecz jasna autor nie miał złych zamiarów, ale to jest problem współczesnego internetu - nigdy nie wiadomo, jak dana treść zostanie przez kogoś wykorzystana.
Z przerażeniem obserwuję, jak niesie się fałszywa informacja sprzed 10 lat
Nikt nie zwrócił uwagę na tytuł, manipulatorzy sprytnie wycięli datę. Niepotrzebne są żadne specjalistyczne narzędzia. A przecież i one są pod ręką, bo za darmo można tworzyć obrazki za pomocą sztucznej inteligencji. Niewiele trzeba, aby zatrudnić SI do robienia propagandy. Każdy nowy telefon będzie wyposażony w funkcje pozwalające m.in. usuwać niechciane obiekty ze zdjęć i dodawać inne. Odkrycie, co jest prawdziwe, a co sztuczne, będzie bardzo trudne.
Najgorsze jest jednak to, że nikt się nad tym nie chce nawet zastanawiać. Mój żartobliwy news sprzed 10 lat jest tego przykładem. Naprawdę niewiele trzeba, żeby stworzyć fałszywą informację. Wystarczy wyciąć coś z kontekstu i gotowe – lawina ruszy. Co gorsza takich dowodów mamy aż nadto. Ktoś na Twitterze zmienia nazwę użytkownika na imię i nazwisko polityka, pisze nieprawdziwą rzecz, a wielu jest gotowa uwierzyć w to, że ktoś tak faktycznie uważa. Niby tyle się mówi o dezinformacji i manipulacji, ale z roku na rok jest coraz gorzej.
Dlatego tak ważne jest to, o czym pisał Rafał: nie bulwersować się i nie dowierzać wszystkiemu, co się widzi. Tylko tyle i aż tyle. Wygodniej jest się nie zastanawiać.