Zrobiłem maraton ze starszymi grami. Kiedyś było lepiej
Jak ja nienawidzę, jak jakiś stary dziad ględzi, że ta dzisiejsza młodzież to nic nie rozumie, bo kiedyś to było lepiej. Dlatego zdecydowałem zrobić sobie przerwę od gamingowych nowości. I nie, tu nie chodzi tylko o tak zwany boomeryzm. Coś mi z gier uleciało i nie chodzi o nostalgię.
Mimo nieuchronnie zbliżającej się czterdziestki na karku, gry wideo pozostają jedną z moich ulubionych form rozrywki. Nie jestem przy tym w tym szczególnie oryginalny, bo branża ta ma się świetnie i od dawien dawna jest już częścią mainstreamu. Zaczynałem od konsoli Pegasus (podróbka Nintendo Entertainment System), ale taki prawdziwy początek z grami bym u siebie rozpoznał po przejściu na IBM PC z systemem MS-DOS i rok 1993.
2024 r., a ja dalej uwielbiam odpalić mojego Xboxa. Zmieniło się głównie to, że porzuciłem granie na PC niemal wyłącznie na rzecz konsoli. Oraz to, że narzekam na brak czasu na granie, którego za młodu miałem pod dostatkiem. Coraz częściej jednak znajdowałem się w dość dziwnej sytuacji. Mam czas na granie, a przede wszystkim ochotę. Odpalam konsolę. Na ekranie kafelki z wieloma grami, niektóre są bardzo popularne i wysoko oceniane. Jest różnorodnie, mam wybór. I… nie chce mi się.
O co chodzi?
Przez długi czas myślałem, że po prostu zdziadziałem. Że gry wideo kojarzą mi się z beztroską młodości, bo ja już z nich wyrosłem. Aż mnie na coś naszło
Na sięgnięcie do klasyki gier. Nie takiej z 16-bitowego DOS-a, o którym wspomniałem wyżej. Na tworzenie na moim PC emulatora i pozyskiwanie tych starych tytułów brakuje mi czasu. Xbox na szczęście ma świetny mechanizm zgodności wstecznej, pozwalając na odpalanie gier ze starych konsol, jak gdyby były pisane na bieżącą generację. Xbox Series X nawet na życzenie nieco wygładza grafikę i dodaje generowany przez SI tryb HDR. Mam na myśli klasykę w formie generacji Xbox 360. Gracze pamiętający jeszcze Commodore’a 64: wybaczcie.
Czytaj też:
Na początek odpaliłem starsze, ale nie takie stare odsłony Call od Duty. Gry Advanced Warfare i Infinite Warfare poszły na pierwszy plan, bo byłem ciekawy czemu nowe odsłony tej serii mnie tak irytują. Czyżbym wyrósł z tej formy rozrywki w formie tępej strzelaniny z widowiskowymi eksplozjami? Otóż nie. Nagle się okazało, że fabuła w grze komputerowej może mieć jednak sens i wciągać (żadna to oscarowa opowieść, ale historia w nowych grach często nie ma wręcz logicznego sensu), że poziomy mogą być wciągające, pełne zwrotów akcji i niespodzianek, a nie tylko wysokobudżetowych idiotycznych cutscenek.
Na drugi ogień poszło Enslaved: Odyssey to the West. Gra swego czasu przełomowa z uwagi na zaangażowanie w nią Andy’ego Serkisa celem zarejestrowania sesji motion capture na wcześniej niespotykaną skalę i precyzję. Była jednak krytykowana za to, że jest krótka i że ma wtórne elementy gameplayu. Bardzo jestem ciekaw jakie zebrałaby oceny, gdyby wyszła dzisiaj. Bo owszem, zarzuty były względem niej całkiem zasadne, podobała mi się wówczas mimo swoich problemów. A dziś? Enslaved zachwyca oryginalnością, różnorodnością i długością. Oczywiście na tle nowoczesnych gier klasy AAA.
Trzecią gra był Max Payne 3. Tu można mieć kilka zarzutów w formie przesadzonej liczby efektów wizualnych na ekranie od czego można doznać oczopląsu czy nieco przydługich scenek filmowych (choć narracja i fabuła gry akurat są na bardzo wysokim poziomie nie tylko w kontekście gier wideo). Sama choreografia strzelanin, to jak prowadzona jest akcja, jak starannie gracz jest prowadzony przez kolejne przygody… w nowoczesnych grach o taki poziom bardzo trudno.
Odnoszę wrażenie, że jednym z problemów nowoczesnych gier jest moda. Nie żadne mikrotransakcje czy inne DLC
A trwa moda na otwarte, wielkie światy, w których wybory gracza muszą mieć znaczenie, a gracz musi mieć dużą dozę swobody. Nietrudno zrozumieć czar tych cech, wszak wchodzi o to, by wczuć się w daną wirtualną przygodę i wsiąknąć w kreowany przez grę świat. Tyle że nie zawsze to jest potrzebne i nie służy każdej grze. Seria Assassin’s Creed to seria gier, w których samo zwiedzanie świata jest ogromną przyjemnością z uwagi na jakość grafiki i dopracowanie szczegółów. Problem w tym, że to pusty świat, w którym do roboty są wyłącznie powtarzalne czynności. Bo cały budżet poszedł w jego kreowanie.
To nie tak, że dziś nie ma w co grać. Dość mocno ekscytuję się premiera Star Wars Outlaws, które, o ironio, jest bardzo otwartą grą. Zawsze prędzej czy później w końcu pojawia się gra klasy AAA, która trafia w mój gust. W międzyczasie nietrudno znaleźć fajną grę klasy indie czy odświeżyć sobie pamięć za sprawą jakiegoś remake’u czy remastera. Problem w tym, że gier klasy AAA na konsole Xbox i PlayStation wychodzi bardzo mało. Po tylu latach powinniśmy mieć setki hitów, jak w poprzednich generacjach konsol, a mamy ich w najlepszym razie dziesiątki.
Może pora spojrzeć na starsze gry i zwrócić uwagę, że żadna z nich nie potrzebowała otwartego świata, by zapewniać dużej ilości frajdy? Budowanie ogromnych światów kosztuje czas i pieniądze, a te są wartościami skończonymi. Wolałbym malutki, przeznaczony wyłącznie na wykoncypowaną przez autorów przygodę świat. Ale za to tak angażujący, jak w Gears of War 2 czy w Crysisie czy w innej hitowej grze tamtych czasów.
Jestem przekonany, że nie ja jeden.
*Zdjęcie otwierające: vfhnb12, Shutterstock