REKLAMA

Lisy, dziki, sowy. Już nie wiem, czy mieszkam w mieście czy na wsi, wszystko się pomieszało

Będzie rzeka wyciągnięta spod ziemi, a już teraz są drzewa i beton, lisy wyjadające jedzenie ze śmietników czy dziki przejmujące parki i osiedla. Sam już nie wiem, gdzie mieszkam.

Lisy, dziki, sowy. Już nie wiem, czy mieszkam w mieście czy na wsi, wszystko się pomieszało
REKLAMA

Niedługo w Łodzi odkryta zostanie rzeka, która od 100 lat płynie pod ziemią. Projekt zapowiada się ciekawie, bo jest symboliczny – kiedy ciek był na powierzchni dał życie miastu napędzając fabryki – i w pewien sposób odpowiada na potrzebę zwrócenia się ku przyrodzie.

REKLAMA

Eksperci tonują jednak nastroje. W rozmowie z łódzką „Wyborczą” ekohydrolożka dr Kinga Krauze zauważa, że rzeka to coś więcej niż tylko płynąca woda.

Rzeka to w istocie ogromny obszar składający się zarówno z koryta i doliny, jak i zlewni. Nad samą rzeką powinna znajdować się strefa bez zabudowy o szerokości co najmniej 100 metrów, a być może nawet szersza w zależności od szerokości doliny. Każda ingerencja w dolinę drastycznie zakłóca funkcjonowanie rzeki. Najwyższy czas, żebyśmy powiedzieli stanowcze "nie" betonowaniu dolin rzecznych i przekształcaniu ich w przestrzenie czysto rekreacyjne.

- apeluje naukowczyni.

Wiele okolicznych rzek przez większą część roku nie płynie. Wysycha. Próba ich uratowania jest bardzo często wręcz niemożliwa, bo tereny zostały zabudowane. Zielone obszary oddano deweloperom. Sporo złego robią też duże miejskie inwestycje, które np. zaburzyły przepływ wód gruntowych.

- Inwestycje będą tylko synonimem upadku i degradacji przestrzeni, a przyszłe pokolenia, aby uporać się z naszą krótkowzrocznością, będą musiały wydać ogromne pieniądze na infrastrukturę zbierającą wodę, oczyszczającą powietrze - dodaje dr Krauze.

Nawet o istniejących rzekach trudno mówić dziś, że są naturalne

Mówienie o naturze staje się coraz trudniejsze, jeśli w ogóle jeszcze możliwe. Weźmy podziemną rzekę, którą chce się uratować. Wieki temu zrobiono z niej użytek, wykorzystano i zabrudzono, by później brutalnie i równie szybko ją pochować. A teraz planuje się ją odkopać i otoczyć małą architekturą. Jej stan zależny jest od człowieka, że bardziej się nie da. Wyobrażam sobie, że kiedy już projekt zostanie zrealizowany, usiądę na brzegu, być może nawet usłyszę szum i pomyślę, że jest przyjemnie i miło. Naturalnie, jak powinno być? Sęk w tym, że wręcz przeciwnie.

Filozof Aleksander Zbrzezny zastanawiał się, co naturalnego jest w zachowaniu wrony, która zrzuca orzechy pod koła jadących samochodów. Takich przykładów jest więcej. Świecące się miasta i wsie sprawiają, że zmieniają się trasy wędrówek i zwyczaje żywieniowe mnóstwa organizmów. Zdaniem Marka Dobrzenieckiego „liczne przykłady ludzkiej ingerencji w środowisko są ilustracją nieistnienia natury albo przynajmniej końca jej samodzielnego istnienia”.

Niedawno w centrum miasta znowu spotkałem lisa. Kręci się po mojej okolicy od dawna. Zimą na podwórku zostawia ślady w śniegu, więc jego obecność była bardziej widoczna. Parę razy widziałem jak spacerował za płotem. Być może dalej to robi, ale trudno znaleźć ślady jego aktywności. Aż w końcu wieczorem najpierw przemierzał przez wielkie blokowisko, prawie na pasach przeszedł przez ulicę, by pójść w stronę galerii handlowej.

Kilka dni później natknąłem się na niego wychodząc z parku ogarniętego ciemnością – ciągle nie wiem, czy to awaria, czy może celowe działanie, aby natura chwilowo miała spokój. Oczywiście nie mam pewności czy było to samo zwierzę, ale zacząłem się zastanawiać co jest dla niego dziś bardziej naturalne: buszowanie po śmietnikach i wyjadanie ludzkich resztek czy pusty, dość ciemny jak na miejskie warunki park. Skłaniam się ku opcji, że to pytanie pozbawione jest sensu, bo nie da się już mówić o naturalności natury w jej dawnym znaczeniu.

W tym samym parku w środku dnia biegała sarna. Też spotkałem ją kolejny raz. Przechadzała się pod płotem, pan po drugiej stronie nagrywał jej spacer. Niedaleko biegały psy, ludzie spacerowali. Przedziwny widok. Zwierzę, które raczej stroni od ludzkiej obecności, siłą rzeczy musi w niej funkcjonować. I jakoś sobie radzi.

Ornitolodzy już zauważają, że kosy żyjące w mieście różnią od tych leśnych. Zachowują się zupełnie inaczej: wcześniej śpiewają, wcześniej przystępują do rozrodu. Powoli zaczyna się mówić nawet o dwóch ekotypach kosów – kosach miejskich i leśnych – tłumaczyła w rozmowie ze Spider’s Web Karolina Skorb z Działu Przyrody Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu.

Tylko to miasto też jest dziwne. To nie-miasto

Moi znajomi mieszkający niedaleko punktu, w którym miasto przechodzi w przedmieścia. Mówią, że wieczorami nie da się już wychodzić spokojnie na spacer z psem. W parkowych zaroślach mogą być dziki, ich widok na osiedlu może nikogo już nie dziwi, ale ciągle niepokoi. W końcu nie wiadomo, jak zareagują zwierzęta. Oglądając zdjęcia z łódzkich rowerowych wypraw niemal nie ma dnia, aby ktoś nie spotkał ich na swojej drodze. I to nawet w okolicach bardzo ruchliwych dróg.

Przez otwarte okno do mieszkania wpadła mi modliszka. Jeszcze do niedawna spotykana na południu Europy, w Polsce co najwyżej w południowych rejonach. Dziś są już w centrum, a przyczyniają się do tego zmiany klimatu. Jest coraz cieplej i zanikają mroźne zimy. Ale nie tylko sprawia, że modliszkom w miastach jest dobrze.

Miasta, jako tzw. wyspy ciepła, przyciągają ciepłolubne gatunki. Stąd coraz więcej obserwacji modliszek pochodzi właśnie z obszarów zurbanizowanych. To właśnie w miastach coraz częściej zieleń pielęgnowana jest ekstensywnie, tzn. mało intensywnie. Pozostawiane łąki kwietne, czy rzadko koszone strefy sprzyjają bioróżnorodności i paradoksalnie powodują, że niektóre gatunki na terenie miast znajdują bardzo korzystne warunki do życia. Dlatego tak ważne jest, aby zielona infrastruktura miast sprzyjała rodzimym gatunkom zwierząt i roślin 

- wyjaśniali badacze z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

W moim nie-mieście lubię miejsca zderzeń dawnej natury z miejską przestrzenią. Drzewa wyrastające z dachów starych domów. Krzewy porastające opuszczone fabryki. Kwiat na płocie. Takie widoki kojarzą nam się ze światami post-apo. Pozostała garstka ludzkości, więc natura bierze co swoje.

Tyle że dziś nigdzie nie poszliśmy, wręcz przeciwnie, a natura i tak się rozpycha, przedziwnie dostosowuje, przekształca się. Nie umiem patrzeć na drzewo wystające ze starego, drewnianego domu pamiętającego fabrykanckie czasy jak na drzewo w lesie czy parku. Ten obraz to moja definicja nie-miasta.

REKLAMA

A nie-miasto jest nie-miastem, bo tę naturę naśladuje. Zachwycałem się niedawno planowanym wieżowcem, w przecięciu którego znajdzie się taras z dużymi drzewami. Jakby się nad tym zastanowić to właśnie rozwinięcie tej przypadkowej idei. Nienaturalnej, polegającej na tym, że rośliny porastają rzeczy w dziwnych miejscach. Niedługo doczekamy się zielonych wieżowców, z zielonymi dachami i innymi ekologicznymi dodatkami. To będzie nowa natura. Nie-natura w nie-mieście.

Na swój sposób obserwowanie tego jest fascynujące. Rzecz jasna mając z tyłu głowy, że katastrofa jest tragedią i doprowadziła do wymarcia wielu gatunków w krótkim czasie, bezpowrotnie przekształcając krajobraz. Ale jednak na zgliszczach tworzą się nowe rzeczy. Inne. „W naturze mamy ciągły ruch” – śpiewał Lech Janerka. Czyli i w tym chaosie są rzeczy stałe.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA