REKLAMA

Fragment Nowego Jorku w Łodzi. Ten apartamentowiec zachwyca na Instagramie. I tylko tam

Po co nam nowoczesna architektura - żeby pokazać, że możemy żyć lepiej, czy żeby zachwycała w mediach społecznościowych? Zobaczyłem ten drugi przykład i dziwi mnie, że niektórym to wystarczy.

lodz
REKLAMA

New Iron widać już z dalszej odległości. Skręcając z ulicy Piotrkowskiej łatwo zauważyć charakterystyczny przeszklony „słup”. Szczupły, opływowy budynek zbudowany dosłownie na rozwidleniu ulic wyróżnia się kształtem i budzi skojarzenie z nowojorskimi wąskimi kamienicami.

REKLAMA

Im bliżej podchodzimy, tym bardziej czar pryska

Apartamentowiec oficjalnie otwarto już kilka tygodni temu, ale ciągle bałem się zobaczyć go na żywo. Przyznaję, kiedy widziałem wizualizacje, wierzyłem w ten projekt. Podkręcone kolory na zapowiadających inwestycję grafikach sprawiały, że budynek miał nieco steampunkowy charakter. Wyglądał jak futurystyczny pociąg, którzy nagle zatrzymał się w centrum miasta. Albo jak statek.

Kiedy już stoi się pod skończonym budynkiem dalej można mieć takie skojarzenia. Tyle że wyobraźnia musi pracować z pełną mocą. Trzeba sobie dopowiadać, oszukiwać samego siebie. „No może faktycznie jest jak pociąg albo statek”. Zabawne, że widząc arcydzieła polskiego modernizmu łatwiej o te porównania niż w przypadku nowej budowli, która miała czarować unikalnym kształtem.

Spojrzałem na zdjęcia, które zrobiłem pod budynkiem, i nic mi się nie zgadzało. W rzeczywistości elewacja wcale nie wygląda tak efektownie jak na smartfonowej fotografii. Sprawia wrażenie dość zwykłej, aż chce się powiedzieć, że taniej. Plastikowej. Nic nadzwyczajnego, wygląda jak w każdym podobnym do siebie nowym deweloperskim bloku, jakich jest w Polsce niestety mnóstwo.

A potem patrzę na fotografię i… tak, prawie mogę się stwierdzić, że rzeczywiście jest ładnie. Algorytmy podkręcają światło, żelazko – jak nazywany jest apartamentowiec – wydaje się być w ruchu, ciągnie ze sobą stare kamienice. Wygląda to na swój sposób imponująco, a na pewno intrygująco.

Widząc różnicę miałem wrażenie, że to architektura pod Instagrama. Przesuwając palcem po ekranie masz zobaczyć, pomyśleć „niezłe”, być może dać serduszko, a potem smyrać wyświetlacz dalej.

Tylko czy właśnie tego powinniśmy wymagać od nowych budynków – by były popularne w social mediach?

Już wcześniej dotarły do mnie podobne, efektowne zdjęcia budynku, które w mediach społecznościowych budziły zachwyt. Na obrazku wszystko się zgadza. Jest efektownie, jest coś nowego.

Jeszcze zanim został oddany do użytku przechodziłem obok budowy i już wtedy trudno było mi sobie wyobrazić, że cel z wizualizacji zostanie osiągnięty. Na żywo obawy się potwierdziły. Tego rozczarowania na zdjęciach nie widać. Jasne, nawet na tych fotkach nie jest to dzieło sztuki, ale fotografia nie zostawia poczucia niespełnionej obietnicy, jakie pojawia się, gdy widać New Iron na żywo. No dobrze, może wygląda nieco inaczej niż wszystko do tej pory (choć też nie oszukujmy się – wąskie budynki na rozwidleniu to nie żadne odkrycie Ameryki), ale co poza tym?

Ogródek przed wejściem wygląda ubogo. Nie trzeba się jednak było starać, bo kto miałby obok niego przechodzić. Zwykli łodzianie raczej zrezygnują z trasy idąc tym skrawkiem chodnika. New Iron, jeżeli nie chce się do niego wejść, trzeba omijać. To budynek, na który można patrzeć, ale lepiej trzymać się od niego z daleka – jest zbyt mało miejsca.

Dawniej w miejscu budynku był parking, więc też nie było chodnika, ale za to można było przejść między samochodami. Trochę przykre, że wraz z nową inwestycją nie pomyślano, że dobrze byłoby dotrzeć do niej z dwóch stron. Jasne, to wąska ulica, ale przynajmniej na nowym budynku skorzystaliby wszyscy. Cóż, amerykański biurowiec, to i amerykańskie podejście – pieszy się nie liczy.

Dla kogo powinna być nowoczesna, współczesna architektura?

Lokalne media informowały, że w New Iron sprzedano najdroższy w Łodzi apartament. Cieszy się inwestor, zapewne cieszą się też nowi właściciele. Jednak niektórzy przekonują, że korzyści będzie więcej, a New Iron ma ponoć szansę być nową wizytówką Łodzi. W takim razie co ta architektura chce powiedzieć i przekazać?

W książce „Kształt zieleni”  Lance Hosey zauważał, że „jeden ekscytujący budynek może nakręcić całą gospodarkę”.

Przed powstaniem Muzeum Guggenheima w Bilbao w 1997 roku to hiszpańskie miasto było skromnym i, prawdę mówiąc, mało pociągającym ośrodkiem przemysłowym. A przez następną dekadę odwiedziło je dziewięć milionów turystów, z których, jak donosiło CNN, ponad osiemdziesiąt procent twierdzi, że wybrali się tu specjalnie dla tej jednej atrakcji. „Financial Times” oszacował, że w ciągu pierwszych trzech lat muzeum miało pięćset milionów euro obrotu i zapłaciło sto milionów euro podatków. Tak zwany efekt Bilbao nie dotyczy tylko Bilbao. Gdy wzniesiono ikoniczny budynek biblioteki Seattle Public Library, trzykrotnie zwiększyła się liczba jej użytkowników, a zyski okolicznych firm wzrosły o pięćdziesiąt procent. Jeden z kupców powiedział lokalnej gazecie: „Jest trochę tak, jakbyśmy pod drugiej stronie ulicy mieli Disneyland”.

Nie sądzę, aby udało się podobny efekt osiągnąć w tym przypadku. Ba, turyści dalej będą pewnie woleli odwiedzić Księży Młyn, aby zobaczyć, jak dawniej mieszkali łódzcy robotnicy w charakterystycznych famułach, niż zainteresować się, co do zaoferowania ma współczesne mieszkalnictwo. To na swój sposób przykre, że większe wrażenie do dziś robi XIX w. osiedle dla robotników – albo XX w. osiedle im. Józefa Montwiłła-Mireckiego, które do teraz zachwyca układem – a nie to, jak powinniśmy mieszkać w przyszłości. Dzieje się tak z prostego powodu: obecnie satysfakcjonującej odpowiedzi nie znajdziemy. Lepiej szukać jej więc w dawnych pomysłach.

REKLAMA

W wywiadach przedstawiciele inwestora szumnie zapowiadali, że budynek „wyznacza nowe standardy wśród łódzkich inwestycji”. Sęk w tym, że w żaden sposób nie odpowiada na wyzwania, z jakimi w najbliższych latach miasta będą musiały się zmierzyć w związku z katastrofą klimatyczną. Nie ma tutaj zieleni, nie ma nowatorskich proekologicznych rozwiązań. Na stronie czytamy jedynie o ekologicznym oświetleniu LED, ładowarce do aut elektrycznych i... centralnej klimatyzacji. A co ze spojrzeniem w przyszłość? Prawdziwym wyznaczaniu kierunków?

Nie jestem aż takim utopistą, aby liczyć na to, że każdy deweloper będzie chciał być innowacyjny i prawdziwie postępowy. Wymagać musimy jednak więcej od siebie i nie cieszyć się z byle czego, szukając nowego symbolu w czymś, co niczego ze sobą nie wnosi.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA