REKLAMA

Concord nie zasłużył na hejt, dobrze się tu strzela - nasze wrażenia

Concord to kolejna ofiara kulturowo-ideologicznej wojny, toczonej zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych i zachodniej Europie. Szkoda, bo przez konflikt umyka pewien drobny, acz znaczący fakt - to naprawdę przyjemna sieciowa strzelanina.

Concord nie zasłużył na hejt, dobrze się tu strzela - nasze wrażenia
REKLAMA

Kolejny dzień, kolejna kulturowo-ideologiczna wojna w świecie gier. Tym razem spór dotyczy sieciowej strzelaniny Concord. Hero shooter w stylu Valoranta i Owerwatcha otrzymał zbiór postaci tak zdominowany przez czarnoskórych, że rozpalił Internet do czerwoności. Concord został wskazany jako kolejne ideologiczne narzędzie w rękach inwestorów DEI, forsujących skrajnie liberalną, skrajnie lewicową agendę, z rozgrywką gdzieś tam w tle, na drugim planie.

REKLAMA

Miałem przyjemność przetestować Concord przed premierą, na konsoli PS5 i muszę napisać: szkoda. Szkoda, że sieciowa strzelanina stała się kolejnym obiektem hejtu/ideologicznym narzędziem (wybierz co wolisz), bo pod tą warstwą kryje się naprawdę przyjemna sieciowa strzelanina. Bawiłem się z nią lepiej niż z Overwatch 2, ale co z tego, skoro 9 na 10 internautów będzie żyć w świadomości, że to niewarty uwagi instrument kulturowego sporu.

Concord faktycznie wygląda jak impreza LGBTQ w dzielnicy Harlem i nie da się tego nie wiedzieć.

Lista grywalnych postaci jest tak zdominowana przez czarnoskóre kobiety, że trudno tego nie odnotować. Trzy wygadane Afroamerykanki, czarnoskóry mężczyzna, Hindus, Azjatka i jeden latynoski mężczyzna. Reszta to kolorowi kosmici. Na tym tle drużyna z Overwatcha, powszechnie uważana za bardzo różnorodną, aż oślepia bielą swoich czempionów. Niemal można odnieść wrażenie, że w Concord albo grasz czarnoskórym, albo kosmitą.

Teraz przechodzimy do fundamentalnego pytania: czy to źle? Czy twórcy nie mieli prawa do takiego zabiegu w swoim dziele? Jako gracz z ponad 30 latami na karku, który potrafi oddzielać fikcję od rzeczywistości, w żadnym razie nie czuję się urażony czy pominięty. Jednocześnie nie mam problemów z dostrzeżeniem, że na tle innych sieciowych strzelanin reprezentacja afroamerykańskiej mniejszości w Concord wystrzeliła w kosmos. Nie jest to coś standardowego, ale czy można to nazwać złą decyzją artystyczną?

Odpowiedź zależy już od nas samych. Cynik napisze, że twórcy Concord stawiają na tanią sensację i darmową reklamę. Inny uzna, że nic się nie stanie, jeśli w jednej grze na dziesiątki innych będzie więcej czarnoskórych niż białych. Jeszcze inny powie, że Concord to kolejny ideologiczny woke produkt wsparty funduszami DEI. Ja z kolei na to: żeby hero shooter zarabiał na skórkach, bohaterowie muszą dać się lubić. Tych w Concord polubić natomiast trudno.

Mój problem jest inny: Concord ma bardzo przyjemny model walki, ale mało kto o tym pisze.

Wszyscy są tak pochłonięci ideologiczną debatą, że trudno wybrzmieć kwestii fundamentalnej: na tle drugiego Overwatcha czy Paladins nadchodzący Concord posiada bardzo satysfakcjonujący model walki, za sprawą którego spędziłem z grą calutki weekend. Twórcy znaleźli bowiem idealny środek ciężkości między użyciem broni palnych (nacisk kładziony w Valorant) oraz użyciem umiejętności (nacisk kładziony w Overwatch).

Ten złoty środek sprawia, że nie przewracam oczami, bo specjalna zdolność jednego z rywali jest tak silna, że odechciewa się zabawy. Ponadto system ostrzału nie jest na tyle bezwzględny, iż błyskawicznie dochodzi na arenie do podziału na lepszych i gorszych. Concord wypośrodkowuje ten aspekt, przez co wymiana ognia jest przyjemna i angażująca, do tego nie przytłacza.

Brak frustracji czy przytłoczenia to w dużej mierze efekt sporej ogólnej wytrzymałości postaci. Przez nią większość fragów to wysiłek drużynowy. Starcia 1v1 nie są tutaj tak częste jak w innych sieciowych strzelaninach. Kluczem do sukcesu jest wspólne prowadzenie ognia, wspartego umiejętnościami specjalnymi. Coś jak pchanie wózka w Overwatch, ale bez pchania. I bez wózka.

Do tego Concord dodaje coś od siebie, a nie tylko powiela znane schematy.

Niezwykle istotny w tej grze jest przycisk uniku. Podczas jego wykonywania nie tylko widzimy na moment postać w trybie TPP, ale także aktywujemy jej umiejętność specjalną. Przykładowo, jeden z czempionów automatycznie przeładowuje wtedy broń, z kolei drugi delikatnie się leczy. Tym zdawałoby się prostym zabiegiem twórcy znacząco podnoszą mobilność rozgrywki, a także sprawiają, że wiele konfrontacji staje się dłuższych i bardziej kontaktowych.

Co świetne, umiejętności unikowych nie posiadają czempioni o archetypie tanka - wielkie gąbki na ołów, z masą wytrzymałości, pełniące rolę powolnych taranów podczas drużynowych starć. Dodatkowo różnicuje to rozgrywkę i sprawia, że tanki częściej robią to, do czego zostały stworzone: metodycznie walczą o każdy kolejny metr areny, posuwając się powoli do przodu, zapewniając ochronę i ogień zaporowy reszcie drużyny.

Niestety, nawet mimo tego ograniczenia, tank z działem Gatlinga oraz kierunkową osłoną wydaje się irracjonalnie potężny. Concord, podobnie jak inne hero shootery, ma istotny problem z balansem trudności, który będzie wymagał wieeelu poprawek i kalibracji. Takie już piękno tego subgatunku.

Mam niepokojące wrażenie, że twórcy Concord wydają się nie do końca rozumieć, dla kogo jest ta gra.

Tworząc hero shooter, zarabia się na dających się lubić, słodkich, kozackich, mrocznych albo ociekających seksem czempion(k)ach. Wiedzą to producenci Valoranta, wiedzą twórcy Overwatcha oraz wydawcy innych gier. Tymczasem ekipa odpowiedzialna za Concord serwuje nam zbieraninę protagonistów na tle której naburmuszeni operatorzy z Rainbow Six Siege to królowie towarzystwa. Mam wrażenie, że w Concord patrzę na cosplayerów z eventu anime, a nie galaktycznych najemników. Herosi nie są ciekawi i widoczne na ekranie zaimki they/them tego nie naprawiają.

Producenci serwują przerywniki fabularne przedstawiające bohaterów a akcji i gwarantuję wam - będą to jedne z najszybciej pomijanych przez was animacji w życiu. Grając w Concord kompletnie nie interesowało mnie kto-jest-kim, chociaż już w przypadku takiego Overwatcha spędziłem zdecydowanie za dużo czasu na fanowskim wiki, czytając historie postaci. W Concord grałem dla fragów, a cała reszta wydawała się zbędną naroślą, forsowaną na siłę, żebym polubił nijakie postaci. Bez powodzenia.

Osobną kwestią jest to, że Concord to produkcja płatna. Z silną darmową konkurencją może to być strzał w stopę.

Będę szczery: wolałem gdy Overwatch był płatny. Nazwijcie mnie elitarystycznym bubkiem, ale mam wrażenie, że bariera cenowa sprawia, iż chamstwa na serwerach jest odczuwalnie mniej, a społeczność wydaje się bardziej pomocna. Po przejściu na model F2P i dopisaniu „2” do tytułu część magii bezpowrotnie uleciała. Podobnie było gdy płatny LOTR Online stał się darmowy - klimat na serwerze został zabity wraz z napływem graczy free2play.

Z tej perspektywy nie przeszkadza mi, że Concord to produkcja płatna, tak samo jak płatne jest np. Rainbow Six Siege. Problem polega na tym, że produkcja Sony posiada bardzo silną, w pełni darmową konkurencję: Valorant, Overwatch 2, Apex Legends - to wszystko tytuły do pobrania bez wydawania ani złotówki, podczas gdy Concord kosztuje 169 zł. I chociaż przyjemnie się w nim strzela, to nie jest to wystarczający argument do wydania ciężko zarobionych pieniędzy. Sam z premierowe Concord zagram chętnie, ale wątpię, by udało mi się przekonać znajomych.

Co dobrze rokuje:

  • Udana mechanika ostrzału, długie starcia, mało sytuacji 1v1
  • Bardzo dobry balans między broniami oraz umiejętnościami
  • Silny podział na tanki oraz DPS
  • Bardziej szczegółowa oprawa graficzna niż w Overwatch/Valorant
  • Bardzo dobrze działa na PS5

Co kiepsko rokuje:

  • Płytcy, odtwórczy herosi których nie da się lubić
  • Płatny model (169 zł) gdy dookoła jest tyle darmowych rywali
  • Sporo technicznych problemów na PC
  • Balans kilku czempionów do szybkiej zmiany
REKLAMA

Mamy więc solidną mechanikę ostrzału, przyjemną dla oka grafikę oraz unikalne elementy nadające rozgrywki głębi. Z drugiej strony Concord to mało ciekawe postaci, kompletnie nieangażująca opowieść i gra z tak silną konkurencją na rynku, że w kilka tygodni od premiery być może nikt już nie będzie o niej pamiętał. Produkcja ewidentnie ma coś dobrego pod spustem, ale areny oraz czempioni muszą zostać dopracowani.

Sama obecność Strażników Galaktyki z chińskiego Temu nie wystarczy.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA