Przesiadłem się z iPhone’a na Samsunga. Oto 5 rzeczy, które mnie zaskoczyło
Po co zmieniać perfekcyjnie dobry i prawie nowy telefon na coś zupełnie innego? Nie mam pojęcia, ale postanowiłem sprawdzić, co się stanie, jeśli wrzucę na jakiś czas mojego iPhone’a do szuflady i zastąpię go najlepszym modelem Samsunga.
Żeby nie było, że pojedynek był nierówny, to telefon, który poszedł w odstawkę, był też tym najlepszym, co Apple może zaproponować. W moim domu - i czasem poza nim - odbył się więc pojedynek iPhone’a 15 Pro Max z Samsungiem Galaxy S24 Ulta. Ale nie taki standardowy, bo takie już wszyscy widzieli i czytali. Postanowiłem raczej sprawdzić, co - jako wieloletniemu użytkownikowi iPhone’a - najbardziej się w przejściu na stronę Samsunga spodoba. I co nie pozwoli mi przestać myśleć o końcu tego eksperymentu.
Co więc najbardziej zaskoczyło mnie na plus i minus?
Ta przesiadka prawie w ogóle nie bolała
I to nawet pomimo tego, że prawie w całości jestem w „ekosystemie”. Większość aplikacji, z których korzystam każdego dnia, i tak synchronizuje się z wykorzystaniem „własnych” chmur, więc chwilowe odcięcie od iClouda i powiązanych usług - może poza brakiem dostępu do bazy haseł - dał mi się we znaki na poziomie niemal zerowym.
Cała reszta systemu to w dużym stopniu po prostu „wieszak” na aplikacje. Bez najmniejszego problemu od razu po przesiadce obrabiałem sobie zdjęcia, edytowałem teksty, przeglądałem internet i social media, sprawdzałem nadchodzące treningi, zarządzałem smart domem i, cóż, wysyłałem do ludzi wiadomości z zielonym tłem.
Jedyne, czego w sumie mi brakowało - i co sprawiło, że iPhone’a całkowicie nie wyłączyłem - były grupy na iMessage, których nie da się przenieść gdzie indziej. Tak, niszowa potrzeba, ale jednak.
Sorry Apple, Samsung robi fajniejsze zdjęcia
Mamy na naszym służbowym komunikatorze kanał dla użytkowników Apple, na którym kiedyś pojawiło się pytanie „jak zrobić tak, żeby mój iPhone robił lepsze zdjęcia”. Po długich pytaniach, których celem było ustalenie, o co temu człowiekowi w ogóle chodzi, padła burząca porządek tego kanału odpowiedź: „no takie, żeby były bardziej jak z Samsunga”. Oczywiście oburzeniu nie było końca, egzorcyzmy zostały odprawione, problem został rozwiązany przez jednogłośne uznanie, że iPhone robi lepsze zdjęcia.
Po spędzeniu dłuższego czasu z S24 Ultra i jeszcze dłuższego z iPhone’em 15 Pro Max muszę jednak z przykrością przyznać, że tak, kolega miał rację. Nie chodzi tutaj jednak o to, że iPhone robi kiepskie zdjęcia, a Samsung robi dobre - różnica tkwi w detalach, które od pewnego czasu denerwują mnie do tego stopnia, że rzadko kiedy sięgam po telefon, żeby uwiecznić jakiś moment. Dużo chętniej... zabieram ze sobą niewielki, kieszonkowy aparat.
Co więc Samsung robi lepiej? Przede wszystkim lepiej - a przynajmniej milej dla mojego oka - radzi sobie z ustawianiem ekspozycji. iPhone ze wszystkiego stara się zrobić środek dnia. Noc? Niech stanie się jasność. Coś jest w cieniu? Dawaj wszystko jasne. Efektem tego jest bardzo często „płaskość” zdjęć, paskudne poświaty i - choć to mocno subiektywne - brak klimatu zdjęcia. Pamiętam, że podczas ostatniej wieczornej wycieczki po Amsterdamie nie zrobiłem ani jednego zdjęcia, na którym nie regulowałbym ręcznie ekspozycji, bo inaczej każde zdjęcie wyglądało, jakbym robił je wczesnym wieczorem - tyle że niebieskim.
S24 Ulta o dziwo nie decyduje się na takie ekstrema. Zamiast tego przeważnie stara się dostarczyć gotowe zdjęcie dużo bardziej zbliżone do tego, co widzimy na żywo. Czasem może jest trochę poniżej granicy idealnej ekspozycji, ale - tak, napiszę to - w dużo bardziej naturalnym wydaniu.
Zresztą nie wiem, czy to kwestia wszechobecnego bombardowania podkręconymi zdjęciami w mediach społecznościowych czy czego, ale ogólnie zdjęcia z S24 Ultra wydają mi się zdecydowanie przyjemniejsze dla oka i takie, jakie powinny być. Sam jestem zdziwiony, ale nic na to nie poradzą - i dalej średnio będzie mi się chciało sięgać po iPhone’a w roli aparatu, chociaż wiem przecież, że zdjęcia z niego są jedne z lepszych w branży.
Po prostu średnio mi się podobają, a teraz to jeszcze mniej.
Ten rysik to wcale nie jest taki zły pomysł
Hasło na temat tego, że rysiki są martwe, jest prawdopodobnie zdecydowanie starsze od całej serii Galaxy (i wcześniej Note), i przez lata byłem przekonany, że tak, to słuszne stwierdzenie. Mam zresztą rysik do iPada i moim głównym zajęciem z nim związanym jest szukanie go po całym domu, jak raz na jakiś czas postanawiam z niego skorzystać. Pomysł na rysik w telefonie - i to w 2024 r. - wydawał mi się więc kompletnie bezsensowny. No właśnie - wydawał.
Przede wszystkim - to jest... coś po prostu fajnego. Innego. Ciekawego. Nowego. W przypadku iPhone’a mógłbym napisać n-ty tekst o tym, jak wydałem 7000 zł i kompletnie nic się nie zmieniło, a nie napisałem go tylko dlatego, że redakcyjna kolejka do napisania takiego tekstu była tak długa, że uznaliśmy, że jeden wystarczy.
W przypadku S24 Ultra ten rysik był czymś, od czego można było zacząć zabawę z telefonem. Coś innego i świeżego. Na wszelki wypadek wstrzymałem się jednak z oceną tego elementu do czasu, aż minie pierwsza ekscytacja, licząc się z tym, że po chwili przestanę sięgać po ten rysik, bo wszystko będzie łatwiej i wygodniej zrobić palcem.
Otóż - nic z tych rzeczy. Z rysika korzystam właściwie każdego dnia, wliczając w to nawet bezrozumne przewijanie internetów, bo po prostu... zasłaniam sobie mniejszą powierzchnię ekranu dłonią. Zabawy z mobilnym Lightroomem i podobnymi aplikacjami wymagającymi większej precyzji również skłaniają mnie do tego, żeby skorzystać z tego magicznego kliknięcia, wysuwającego rysik z obudowy.
Oczywiście nie wyglądam tak, jak pewnie wyglądają ludzie na reklamach Samsunga i nie wyciągam rysika zawsze i wszędzie, rzucając się na robienie np. rysikowych notatek, kiedy łatwiej jest je zapisać z klawiatury ekranowej. Ale i tak częstotliwość sięgania po ten dodatek zaskoczyła nawet mnie.
Nie mam przy tym wątpliwości, że będę w stanie żyć później bez tego rysika. Ale coś czuję, że będę naciskał obudowę iPhone’a w tym miejscu, dziwiąc się, że nic się nie dzieje.
Apple jest w przedszkolu, jeśli chodzi o AI
Ten nagłówek miał brzmieć inaczej, ale pewnie nie przeszedłby przez korektę. Ale dużo lepiej opisywałby to, jak dużo potrafi zmienić „widoczne” AI w telefonie, i jak bardzo nie jest w stanie zaoferować tego na razie Apple.
Przykłady? Chociażby proste i banalne streszczanie artykułów, dostępne po jednym kliknięciu. Tak, nie zawsze działa to idealnie, ale zacząłem stosować taki podgląd często i do krótkich wiadomości, i do dłuższych tekstów - przy czym w tym pierwszym przypadku często zastępuje mi czytanie newsów, które powinny mieć 3 zdania, a mają 13 akapitów, natomiast w trym drugim pozwala mi szybko sprawdzić, czy chcę przeczytać cały artykuł. I tak, bardzo często, jeśli poczuję się zachęcony, zamykam skrócony podgląd i zasiadam do czytania.
O tym, ile razy korzystałem z funkcji „Zakreśl, żeby znaleźć”, nawet nie wspomnę. I możliwe, że tego będzie mi brakować najbardziej po powrocie.
Drobne detale, które potrafią zdenerwować. W iPhonie
I to detale z kategorii „ale przecież tak powinno być, Apple wie lepiej”. Przykłady można mnożyć, ale mnie szczególnie dotknęły dwa.
Pierwszym jest chociażby sposób reakcji na tagi NFC. Testuję obecnie Yale Dot, które jest w teorii wspaniałym rozwiązaniem, bo pozwala otworzyć i zamknąć drzwi do domu przez przyłożenie telefonu do „krążka”, który przykleiłem sobie wygodnym miejscu przed domem. Samsung? Po przyłożeniu następuje od razu akcja przekazania zamkowi odpowiedniej informacji. iPhone? Wyskakuje banerek z powiadomieniem, w który muszę kliknąć i dopiero wtedy zacznie się cały proces. Tak, to pewnie dla mojego bezpieczeństwa, ale bez przesady.
Tak samo jest chociażby z głupimi... drzemkami. W Samsungu mogę sobie dopasować jej długość, natomiast w iPhonie nie. Oczywiście to drobnostka, która zapewnie większości osób nie przeszkadza, ale to jedno z tych dziwnych ograniczeń iOS, których wprawdzie z roku na rok jest coraz mniej, ale wciąż potrafią dać się we znaki.
Czy mógłbym się przesiąść na stałe?
Tak, i to właściwie bez bólu. Aczkolwiek gdyby przenieść tę przesiadkę na inną płaszczyznę życia - jakoś nie słyszałem, żeby ktoś płakał, że musiał się przesiąść z klasy E do BMW serii 5. Chyba że było to E61, to wtedy co innego.
Z drugiej strony, pomimo tego, że oba telefony są naprawdę imponująco dobre - co nie dziwi, biorąc pod uwagę ich cenę - oraz imponująco zbliżone pod większością względów, da się między nimi znaleźć drobne, ale rzucające się w oczy różnice. Do tego różnice, których po latach z iPhone’em bym się raczej nie spodziewał - siadając to tego małego eksperymentu nawet nie podejrzewałem, że wśród wniosków znajdzie się to, że bardziej podobają mi się zdjęcia z Samsunga. O tym, że zaprzyjaźnię się z „telefonowym” AI, do którego od samego początku podchodziłem niesamowicie sceptycznie, nawet z kolei nie śniłem.
Jak widać - warto czasem spróbować czegoś innego.