Chcą zamienić abonament RTV na nowy podatek. To się Polakom nie spodoba
Abonament radiowo-telewizyjny należy do rozwiązań, które krytykuje absolutnie każdy, ale jednocześnie żaden polityk nie odważył się go zlikwidować. Powodem ma być troska o jakość mediów publicznych, które dzięki abonamentowi mają mieć pieniądze na swoją działalność. Właśnie trwają prace, w wyniku których abonament zostanie zastąpiony przez jedną roczną opłatę pobieraną razem z podatkiem. Czy to zamach na portfele?
Abonament radiowo-telewizyjny obecnie wynosi 294,90 zł rocznie za użytkowanie odbiornika telewizyjnego i radiowego, a za sam odbiornik radiowy trzeba zapłacić 94 zł. Tajemnicą poliszynela jest to, że wielu z nas go nie płaci, licząc na to, że nikt nigdy nie przyjdzie z kontrolą i nie zechce z nas ściągnąć zaległej kwoty
Dodajmy do tego, że przed wielu laty politycy sami namawiali do niepłacenia abonamentu, miał to być wyraz buntu przeciwko treściom emitowanym w telewizji publicznej. Roczne wpływy z abonamentu to kilkaset mln zł, szacuje się, że w 2023 r. wyniosły około 600 mln zł. Z powodu tego, że Polacy nie płacą zbyt chętnie na utrzymanie telewizji, przed kilkoma latami politycy zdecydowali się na jednorazową rekompensatę z budżetu państwa na media publiczne w wysokości 2 mld zł.
Tak się spodobała, że z jednorazowej stała się coroczna. Nie podoba się to opinii publicznej, więc trzeba było coś zrobić z tym gorącym ziemniakiem. Padł pomysł reformy systemu naliczania i pobierania opłaty. Poznaliśmy jego szczegóły.
Więcej o abonamencie przeczytacie w:
Abonament radiowo-telewizyjny może być podatkiem
Na poniedziałkowej konferencji Jan Dworak, który jest twarzą zmian w finansowaniu telewizji przedstawił założenia nowego projektu. W początkowej fazie media publiczne byłyby wspierane przez budżet państwa i wpływy z nowej opłaty, do której zaraz wrócimy, a po upływie okresu przejściowego całość finansowania odbywałaby się z środków zebranych od Polaków. Jednocześnie media publiczne miałyby zmniejszać liczbę reklam w swoich programach.
Opłata byłaby pobierana na takich samych zasadach jak podatki - dochodowy, CIT czy składki KRUS, a więc byłaby obowiązkowa. Dzięki powszechności jej wysokość miałaby spaść do poziomu około 100 zł rocznie, co wydaje się niewielkim obciążeniem w porównaniu do 294,90 zł, które mamy obecnie. Firmy natomiast płaciłyby wielokrotność opłaty. Nowa danina będzie co roku waloryzowana. Z opłaty byliby zwolnieni bezrobotni, emeryci, a także osoby o niskich dochodach i osoby powyżej 75. roku życia i poniżej 26 roku życia.
W teorii przejście na model finansowany wyłącznie przez wpływy z opłaty pobieranej od Polaków miałby zapewnić niezależność polityczną mediów publicznych. Nie wierzę w to, bo media są zbyt ważne, żeby zostawić je całkowicie bez kontroli, bo jak mówi stara prawda - kto ma media, ten ma władzę. Ile wpływu przyniosłaby nowa opłata?
Według ostrożnych szacunków nawet 3,5 mld zł rocznie. Nowe kompetencje ma zyskać Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, która rozdzielałby środki. 10 proc. zebranych opłat mogłoby trafić do stacji komercyjnych na realizację ważnych kulturowo projektów. I tu jest problem z niezależnością, bo według prawa w skład Rady wchodzi pięciu członków powoływanych: 2 przez Sejm, 1 przez Senat i 2 przez Prezydenta, spośród osób wyróżniających się wiedzą i doświadczeniem w zakresie środków społecznego przekazu. W gruncie rzeczy o wszystkim i tak będą decydować politycy, ale za to finansowanie mediów publicznych odbędzie się po cichu, bez atmosfery skandalu, którą widzieliśmy choćby przy tegorocznym uchwalaniu budżetu. Rosyjskie powiedzenie mówi - ciszej jedziesz, dalej zajedziesz. I ta myśl najwidoczniej przyświeca autorom projektu.