Tak ma wyglądać utopijne miasto amerykańskich miliarderów. Zdziwisz się, jak zwyczajnie
Kolejni miliarderzy chcą naprawić świat, tworząc miasto przyszłości. Jego wygląd znacząco różni się od dawnych futurystycznych wyobrażeń na temat XXI wieku.
Wygląda na to, że nieprzypadkowo polscy studenci zgarnęli nagrodę za swoją wizję osiedla w 2070 r. Nie, żebym miał jakieś zastrzeżenia co do wyboru jury, ale można było być zaskoczonym tym, że przyszłość wygląda tak... zwyczajnie. Współcześnie. Jak coś, co powinno być standardem już teraz.
Takie jest dziś marzenie o przyszłości. Niech będzie spokojnie i normalnie
Tak swoje miasto przyszłości widzą też bogacze z Kalifornii. Od kilku lat zrzeszeni w California Forever skupują ziemię i mają już 50 tys. akrów w hrabstwie Solano. W miejscu, gdzie jest dziś pustynia ma powstać szczęśliwa osada. I teraz najważniejsze - nie ma tam wieżowców, futurystycznych budynków, dziwnych konstrukcji, które wprawiają w ruch rozwiązania, o których my w 2023 jeszcze nie wiemy.
Gdyby nie fakt, że po drodze jeżdżą uśmiechnięte dzieciaki na rowerach, można byłoby pomyśleć, że to obrazy z amerykańskiego miasteczka z lat 50., góra 60. Ale nie – to nie przedmieścia, gdzie każdy ma auto będące symbolem statusu.
Ojcowie założyciele California Forever chcą stawiać na lokalność, spokój, ekologię. Na swojej stronie dzielą się obserwacjami, z których wynika, że spora grupa Amerykanów boi się, że ich dzieci nie będą mieszkać w okolicy, w której się wychowują. I dlatego chcą to zmienić. W ich mieście przyszłości każdy znajdzie dom, pracę i możliwości kariery. Przy tym będzie sielsko, blisko natury. Po pracy będzie można wyskoczyć nad jezioro albo spotkać się w uroczej kawiarni. Zauważcie, że stoliki rozłożone są na ulicach: w mieście przyszłości nie ma miejsca na samochody.
Kto za tym wszystkim stoi?
Założycielem jest Jan Sramek, 36-letni były trader Goldman Sachs. W projekt zaangażowali się Reid Hoffman, współzałożyciel i były CEO portalu LinkedIn, czy Laurene Powell Jobs – wdowa po Stevie Jobsie.
Jest w tym jakiś paradoks, że ludzie ze świata big techów dzisiaj chcą leczyć choroby, które ta branża sama często wywoływała. To dobrze, że sprzątają, skoro sami nabałaganili. Szczególnym przykładem bałaganu było San Francisco:
Małe miasteczka Doliny Krzemowej szybko się zapełniły nie tylko gigantami biznesu cyfrowego, ale też ich pracownikami. W efekcie wszystkie domy w okolicy zaczęły schodzić na pniu. A sąsiedztwo takich sław jak Steve Jobs wywindowało ceny do takiego poziomu, że nawet świetnie opłacanych programistów rzadko stać na mieszkanie w pobliżu swojej pracy. Za niewielki dom o powierzchni 60-80 metrów kw. trzeba zapłacić ponad milion dolarów. Nowa klasa średnia postawiła więc na San Francisco. I tam też doprowadziła do szalonego wzrostu cen.
- pisała Sylwia Czubkowska w reportażu Spider's Web+.
- Wiesz, że w San Francisco prawie nie ma dzieci? Rodziny uciekają, bo poziom szkół jest słabiutki. Brakuje nauczycieli, których nie stać tu na mieszkania. W Dolinie również nie ma pewności, czy rejonowa szkoła będzie dobra, dlatego trzeba albo szukać kosmicznie drogiego domu w lepszej okolicy, albo płacić po 20 tys. dol. za semestr nauki dziecka w prywatnej szkole – opowiadał mieszkający w San Francisco Polak.
Złośliwie można byłoby stwierdzić, że miasteczko budowane przez California Forever jest miasteczkiem sprzed ery big techów czy szerzej: dzikiego kapitalizmu. Ważna ma być społeczność, lokalność czy edukacja, pozwalająca miejscowym uczyć się potrzebnych zawodów, z których później pożytek będzie miała cała okolica. California Forever nie odkrywa Ameryki, wraca do starych pomysłów, które zostały wyparte przez myślenie indywidualistyczne.
Miasto przyszłości odgrzewa idee
To różni podejście California Forever od tego, co zaobserwować możemy w przypadku takich projektów jak The Line. Tam technooptymizm dalej jest w modzie. Szalone, futurystyczne pomysły mają się sprawdzić, bo ich autorzy wierzą, że nie ma rzeczy niemożliwych. Miasto wąskie a długie, liczące 120 km – stać nas, to pobawimy się w taki eksperyment.
W podobne odważne koncepcje bawią się też Japończycy, którzy mają pomysł na miasto na sztucznej wyspie. Zmieści się w nim 10 tys. zwykłych mieszkańców i 30 tys. turystów lub... uchodźców klimatycznych.
Pomysł California Forever jest zgoła odmienny. Oni chcą stawiać zwykłe miasto, na terenach, na których niczego teraz nie ma – jak dawni osadnicy. To dużo mówi o różnych podejściach do wizji przyszłości. Coraz więcej osób zgadza się, że nie ma co bujać w obłokach, bo nic dobrego z tego nie wyszło. Nowoczesność jest fajna, ale źle zinterpretowany postęp zamieni miasta w nieludzkie, betonowe, zanieczyszczone molochy obrośnięte równie niemiłymi do życia przedmieściami z domkami szeregowymi. Trzeba więc cofnąć się do punktu, w którym obrano ten zły kierunek i postąpić inaczej.
Projekty niby różne, ale stawiam, że coś je jednak łączy. Inwestorzy mają piękne hasła na ustach, jednak podejrzewam, że chcieliby, żeby inwestycja się zwróciła. Znalezienie się w tym zielonym, sprawiedliwym i bezpiecznym miejscu zapewne będzie miało swoją cenę. Raczej nieosiągalną choćby dla tych, których wcześniej miasta opanowane przez big techy wypluły.
Chciałbym się mylić, bo szczegółów na temat tego, jak zamieszkać, jeszcze nie ma. Na pewno cieszy fakt, że twórcy podkreślają, że dyskutują z lokalnymi mieszkańcami, aby wpisać się w charakter okolicy, nie robić niczego bez nich. Tylko, wybaczcie, jakoś nie wierzę, że to właśnie miliarderzy z Doliny Krzemowej zapewnią szczęście i dobrobyt wszystkim, bez wyjątku.
Miejsce w utopii musi słono kosztować.
Czytaj więcej na temat ciekawych projektów architektonicznych: