Recenzja Sony ZV-1 II. To najlepszy aparat kompaktowy do wideo dla początkujących
Czy kupowanie prostego aparatu fotograficznego zamiast smartfona do nagrywania prostych vlogów ma sens? Sprawdziłem to na przykładzie nowego Sony ZV-1 II, czyli nowej wersji aparatu do wideo na początek.
W moje ręce jeszcze przed premierą wpadł Sony ZV-1 II, czyli drugie wcielenie podstawowego aparatu tej marki do nagrywania filmów. To jeden z niewielu aparatów kompaktowych na rynku, który wciąż ma sens. Jest mały, lekki, uniwersalny, i prosty w obsłudze. To dobra propozycja jako aparat na początek swojej przygody z wideo, ale świetnie sprawdzi się także do vlogowania, w czasie podróży, czy wszędzie tam, gdzie liczą się małe rozmiary i niska waga. To ciekawa alternatywa dla drogiego smartfona oraz tanich aparatów z wymienną optyką.
Cały ten materiał wideo to jeden wielki sample: całość nagrałem bowiem w formie vloga testowanym Sony ZV-1 II w ustawieniach standardowych i przy wykorzystaniu wbudowanego mikrofonu.
Najważniejsza nowość to szerszy obiektyw do vlogów.
Pierwszy Sony ZV-1 to tak naprawdę Sony RX100 V z przerobioną pod wideo obudową. Oba aparaty mają tę samą matrycę oraz obiektyw 24-70 mm f/1.8-2.8, tyle że w ZV-1 otrzymał szereg usprawnień i zmian do skuteczniejszego nagrywania wideo.
Sony ZV-1 II wciąż dzieli tę samą matrycę, ale dostał zupełnie nowy obiektyw, lepiej dostosowany do potrzeb współczesnych twórców wideo, vlogerów czy tiktokerów. To zoom o ekwiwalencie ogniskowej 18-50 mm i świetle f/1.8-4. Nowy obiektyw rozwiązuje główny problem poprzednika, czyli nieco zbyt ciasny kąt widzenia do vlogowania.
18 mm to popularna, niemal wzorowa ogniskowa do nagrywania samego siebie, vlogów z ręki, czy ujęć podróżniczych, więc z perspektywy twórców wideo, jest to bardzo dobra zmiana. 24 mm w ZV-1 to nieco mało, a po włączeniu aktywnej stabilizacji i ucięciu kadru (crop), robi się ok. 32 mm. W nowym ZV-1 II, nawet po włączeniu trybu stabilizowania obrazu, dostajemy ok ekw. ok. 24 mm, więc wystarczająco. Trochę szkoda, że jednak nie udało się tu zejść ze 2 mm w dół, ale i tak jest w porządku.
Coś za coś: szerszy kąt oznacza krótszą ogniskową na dłuższym końcu, przy zachowaniu niemal identycznych rozmiarów i wagi całego aparatu. Dokładnie o 20 mm krótszą. Poza tym, mamy tu dużo ciemniejsze szkło sięgające f/4, zamiast f/2.8. Ogniskowa 50 mm spokojnie wystarczy do nagrywania detali, portretów czy przebitek w materiale z podróży. Gorzej ze światłem: f/4 to wciąż sensowny wynik, ale przy nagrywaniu wieczorem, kiedy jest mało światła, może nie wystarczać. Z drugiej strony warto docenić, że mimo wyraźnie szerszego kąta, nie spadła jego jasność f/1.8. Warto też zwrócić uwagę, że na szerokim kącie przy f/1.8, rozmycie tła jest naprawdę ładne.
Sam obiektyw daje ładną plastykę, fajne kolory. W czasie krótkich testów nie zauważyłem też problemów z większymi wadami optycznymi, jak winieta, czy bliki podczas pracy pod światło.
Kilka drobnych ulepszeń w budowie, ale wciąż te same rozmiary i waga
Sony ZV-1 II wygląda niemal identycznie jak jego poprzednik, czy tańszy ZV-1F, zachowując wręcz piórkowe rozmiary 105.5 x 60.0 x 46.7 i wagę 292 g.
Na obudowie wyróżnia się duży, czerwony przycisk do nagrywania, czy przyciski do zmiany trybów i rozmycia/wyraźnego tła (C1). Do tego z tyłu ulokowano obracaną i klikalną tarczę, a dookoła niej, cztery dodatkowe przyciski. Jest też dźwignia sterowania zoomem, przy spuście. To w zasadzie tyle — jak widać, obsługa jest naprawdę prosta i o to tu chodzi.
Z tyłu wyróżnia się 3-calowy, dotykowy, obracany i odchylany ekran LCD. Wystarczy otworzyć ekran, aby aparat się włączył i odwrotnie: po jego zamknięciu, aparat się wyłączą. Świetne uproszczenie. Do tego, kiedy nagrywamy, to na ekranie pojawia się czerwona ramka, a także świeci się czerwona dioda LED z przodu. Trudno nie zauważyć, że materiał jest nagrywany.
Podobnie, jak w innych aparatach z serii ZV, także tu, dostajemy dwa dedykowane przyciski i co za tym idzie, tryby automatyczne. Z tylu znajduje się przycisk do filmowania produktów. To ułatwienie dla osób, które w czasie vlogów prezentują sprzęt. W tym trybie aparat powinien szybko przeostrzyć z twarzy na pokazywany sprzęt i trzymać na nim ostrość tak długo, aż produkt nie zniknie z kadru. U góry jest także przycisk rozmycia tła. Po jego wciśnięciu aparat tak dobiera parametry, aby tło było maksymalnie rozmyte.
Mocnym punktem aparatu jest 3-kapsułowy wbudowany mikrofon z dodawanym w zestawie tzw. martwym kotem, czyli włochatą osłoną przeciwwiatrową. To dokładnie ten sam mikrofon, co w poprzedniku. Nowością jest jednak jego oprogramowanie. W menu możemy ustawić, czy mikrofon zbiera dźwięk z każdej strony, czy kierunkowo z przodu lub z tyłu. Albo automatycznie, wybierając samemu.
Jakość dźwięku jest naprawdę w porządku, jeśli chcemy coś nagrać na szybko, na lekko, lub nie mamy budżetu na dokupienie dodatkowego sprzętu. Zewnętrznego mikrofonu nie zastąpi, ale jak na swoje rozmiary, jest dobrze.
W odróżnieniu od poprzednika, W ZV-1 II dostajemy gniazdko USB-C (zamiast microUSB), którym nie tylko naładujemy aparat, ale też możemy wykorzystać do podłączenia ZV-1 II jako kamerki internetowej z ciągłym zasilaniem (I co Canon — można?). Oprócz tego mamy tu także microHDMI oraz tylko jedno gniazdko minijack do podłączenia mikrofonu. Wielka szkoda, że nie dodano drugiego do odsłuchu. Moim zdaniem to duży minus, który może mocno skomplikować nagrania poza domem. W czasie nagrań nie możemy bowiem sprawdzić, czy np. nie ma problemów z wiatrem. Szkoda, że w zestawie nie ma adaptera USB-C - minijack, który pozwoliłby na podłączenie słuchawek. Dokładnie w taki sposób rozwiązuje to Fujifilm w wielu swoich aparatach. Nie jest to rozwiązanie idealne, ale wystarczająco dobre i z pewnością lepsze niż brak możliwości odsłuchu.
Niektórzy twórcy korzystający z ZV-1, marudzili także na ulokowanie gwintu statywu. Po założeniu aparatu na statyw nie można było wymienić akumulatora. W ZV-1 II, gwint został przesunięty w ku przeciwnej stornie, dzięki czemu, wymiana powinna być bezproblemowa. Drobiazg, a jednak cieszy.
Świetnym ulepszeniem są nowe menu oraz funkcja inteligentne
Wielu potencjalnych użytkowników to osoby, które przesiadają się na ZV-1 II ze smartfona, szukając lepszej jakości, ale tej samej prostoty obsługi. Zazwyczaj nie będą szukać zaawansowanych ustawień, jak zmiana bitrate, czy płaski profili do dalszej koloryzacji. Chcą mieć wszystko pod ręką, a w zasadzie pod palcem, na ekranie dotykowym. Najlepiej maksymalnie uproszczone.
Moim zdaniem Sony ZV-1 II może sprostać tym oczekiwaniom. W dużej mierze to zaleta nowego, prostego w obsłudze menu, pełnej obsługi dotykowej oraz kilku dodatkowym funkcjom znanym z ponad dwa razy droższego Sony ZV-E1.
Zacznijmy od nowego menu, które niemal żywcem zostało przeszczepione z pełnoklatkowego modelu ZV-E1. Mamy tu układ głównego menu znany z nowych aparatów Sony, a do tego, uproszczone zakładki z najważniejszymi parametrami. Menu można obsługiwać dotykowo, a przyciski są do tego dostosowane. Są wystarczająco duże, aby w nie trafić bez problemu. Obsługa jest prosta, ale aparat nieco przycina i nie działa idealnie płynnie, jak nowe korpusy Sony. To rozczarowujące i mnie ten fakt bardzo zniechęca do pracy z ZV-1 II.
Nowością znaną z ZV-E1 jest funkcja vlog kinowy. To automat, w którym aparat zadba, aby nasze nagrania, miały filmowy charakter. Profesjonalne oko zobaczy, że nie wygląda to tak dobrze, jak gdyby samemu pobawić się w określone ustawienia i później postprodukcję, ale dla wielu początkujących osób, to rozwiązanie może być ciekawe. W tym trybie aparat przycina kadr do 2,35:1, tzn. dostawia czarne belki do formatu 16:9, i ustawia klatkaż na 24 kl./s. Do tego mamy do wyboru wygląd oraz nastrój. Odpowiada to zatem w pewnym sensie profilowy kolorystycznemu, oraz nakładanemu na niego LUTowi. Tyle że tu dostajemy już gotowy obrazek.
Do wyboru mamy wiele różnych wyglądów oraz nastrojów, w tym wygląd imitujący tryb Cine — charakterystyczny, kinowy look, który jest dostępny w profesjonalnych aparatach oraz kamerach Sony. Ogólnie nie jestem wielkim fanem takich profili, bo wolę samemu nadać charakter barwowy obrazów. Jednak jak na tego typu „gotowe", profile w ZV-1 II, robią przyzwoite wrażenie.
Gdyby jednak ktoś chciał, to Sony ZV-1 II oferuje także płaskie profile S-Log2, S-Log3, czy HLG. To dobre rozwiązanie dla osób, które wykorzystują aparat jako kamerę B czy C, chce uzyskać maksymalna jakość obrazu i łączyć kadry z ujęciami z innych kamer/aparatów.
W środku bez zmian: 1-calowa matryca i dobra jakość wideo 4K
Z nowości to tyle. W środku mamy identyczny 1-calowy sensor o rozdzielczości 20 Mpix oraz procesor BIONZ X. To matryca sprzed kilku dobrych lat, ale przy odpowiednim wykorzystaniu, wciąż daje naprawdę fajne rezultaty.
Kolory są naturalne, przyjemne, chociaż oczywiście widać różnicę w porównaniu do matryc APS-C czy pełnej klatki. Z drugiej strony, plastyka jest wyraźnie lepsza niż w materiałach ze smartfonów, które oferują mocno „plastikowy" obrazek.
Matryca nie jest stabilizowana: w menu mamy tylko tryb stabilizacji aktywnej, czyli cyfrowej. Skuteczność jest dobra, wystarczająca do nagrywania samego siebie z ręki, ale trzeba się liczyć z cropem x1,09. (przycięciem kadru), co finalnie daje ekwiwalent 24 mm.
Jeśli chodzi o możliwości wideo to są one dokładnie identyczne, jak w ZV-1. Aparat umożliwia nagrywanie wideo 4K do 30 kl./s, zatem możemy zapomnieć o dużym zwolnieniu obrazu w 4K do przebitek. Wideo jest zapisywane w 8 bit / 4:2:0 / Long GOP. Jesi bardzo zależy nam na spowolnieniu, to można sięgnąć po wideo FHD do 120 kl./s.
W dzień, jakość obrazu jest naprawdę dobra i całkowicie wystarczająco do prostych vlogów, szczególnie takich z ręki w podróży, czy nagrań na media społecznościowe. O streamach już nawet nie wspomnę.
Aparat wyróżnia się też skutecznym, szybkim systemem AF opartym na detekcji fazy, który idealnie sprawdza się do takich zastosowań. ZV-1 II wykrywa teraz nie tylko ludzi, ale też zwierzęta.
Sony ZV-1 II to jeden z niewielu aparatów kompaktowych, który ma sens.
Sony ZV-1 II nie jest jakąś rewolucją, ale solidnym odświeżeniem i dostosowaniem aparatu do współczesnych potrzeb odbiorców. Dostajemy tu trochę fajnych nowości, zarówno sprzętowych (nowy, szerszy obiektyw, USB-C) jak i programowych (nowe menu dostosowane do obsługi dotykowej, tryb kinowy vlog, wybór kierunku zbierania dźwięku), ale całość jest zamknięta w takiej samej małej i lekkiej obudowie. Czy za te dodatki, warto dopłacić ponad 1300 zł, względem poprzednika? Myślę, że tak, a 5000 zł to wciąż nieprzesadzona cena, jak na dzisiejsze standard czy kurs dolara. Pamiętajmy, że poprzednik to aparat z 2020 roku, a wtedy ceny były zupełnie inne niż teraz.
Z drugiej strony, jeśli komuś zależy na tańszej opcji, a szerszy obiektyw nie jest koniecznością, wciąż może sięgnąć po Sony ZV-1 (3500 zł), który da bardzo podobny obrazek. Jeszcze tańszą alternatywą jest Sony Z-V1F (2650 zł), czyli uproszczona wersja z obiektywem stałoogniskowy 20 mm F2.0, ale też dużo gorszym AF opartym o detekcję kontrastu.
Co mi się nie podoba w nowym Sony ZV-1 II? Najbardziej przeszkadza mi brak odsłuchu audio. Przy nagraniach poza domem, brak możliwości sprawdzenia na słuchawkach poziomów dźwięku czy wiatru, może zrujnować nie jedno nagranie. Oprócz tego aparat jest dosyć powolny, żeby nie powiedzieć przycinający się. Jeśli projektujemy sprzęt, który ma zachęcić do przejścia ze smartfonów, aparat powinien działać również płynnie, jak nie lepiej, niż smartfon. Nie jest to może wielki minus obiektywnie rzecz biorąc, ale mi osobiście, bardzo przeszkadza.
Sony ZV-1 II może być dobrym wyborem dla osoby, która chce zrobić krok naprzód ponad jakość i możliwości smartfona. Plastyka i audio będą lepsze nawet przy podstawowych ustawieniach, a w zapasie mamy jeszcze wiele możliwości na przyszłość. Do tego, mamy wszystko w jednym, malutki korpusie o wadze piórkowej. Jeśli chcemy zrobić krok do przodu w rozwoju wideo, Sony ZV-1 II może nam w tym pomóc.