Nowe rozdanie wśród kompaktów. Sony ZV–1 to „tani RX100” nie tylko dla vlogerów
Sony ZV–1 to nowy kompakt, który ma duże szanse na rynkowy sukces. Z jednej strony mocno stawia na funkcje wideo, a z drugiej, jest odchudzoną i tańszą wersją modeli RX100. Zapraszam do obszernych pierwszych wrażeń.
Sony ZV–1 właśnie ma swoją premierę, a ja testują go już od około dwóch tygodni. Sony promuje nowy model jako propozycję dla vlogerów. Jest w tym dużo racji, ale osobiście widzę w ZV–1 bardzo ciekawą, tańszą alternatywę dla słynnej serii RX100. Już na wstępie zdradzę, że nowy kompakt Japończyków bardzo przypadł mi do gustu, o wiele bardziej, niż najnowsze iteracje serii RX100.
Sony ZV–1 bazuje na komponentach, które dobrze znamy.
Kiedy bierzemy Sony ZV–1 do ręki, od razu widzimy, że jest to kompakt Japończyków. Obudowa jest malutka i lekka, ale od razu nasuwa skojarzenia z serią RX100. Jest tu jednak sporo różnic.
Zacznijmy od wnętrza, bo to ono definiuje klasę aparatu. Sony ZV–1 jest zbudowany wokół jednocalowej matrycy CMOS Exmor RS (z pamięcią DRAM) o rozdzielczości 20 megapikseli. Niewymienny obiektyw to konstrukcja Zeiss Vario-Sonnar T* o ekwiwalencie ogniskowych 24–70 mm i zmiennym świetle f/1.8 - 2.8.
Są to więc komponenty dobrze znane z serii RX100. Mamy tu najnowocześniejszą matrycę oraz obiektyw, który znamy z modeli Sony RX100 w wersjach od III do V. Nowsze wersje VI i VII mają nowy obiektyw, z szerszym zakresem ogniskowych, ale jednocześnie ze słabszym światłem. Moim zdaniem to zmiana na gorsze, więc z otwartymi ramionami powitałem starą wersję obiektywu 24–70 mm.
Do tego Sony ZV–1 ma najnowszy autofocus ze wszystkimi dobrodziejstwami Sony, w tym ze śledzeniem oka na żywo. Jest tu też dobrze znany akumulator NP-BX1, który nie wróży długiego czasu pracy.
Sony ZV–1 to nowe podejście do obudowy. Jest znajomo, ale pojawiło się sporo nowości.
Obudowa nowego sprzętu na pierwszy rzut oka bardzo przypomina serię RX100, ale po bliższym przyjrzeniu się, zdecydowanie się od niej różni.
Przede wszystkim, mamy tu niewielki grip, który znacznie poprawia pewność chwytu.
Drugą zmianą, której zupełnie nie spodziewałem się po firmie Sony, jest zastosowanie ekranu odchylanego na bok. To ukłon w stronę vlogerów. Ekran można odchylić o 180 stopni i w ten sposób nagrywać lub fotografować samego siebie. To znacznie lepsze rozwiązanie, niż skomplikowany zawias z Sony RX100 VII. Ekran Sony ZV–1 jest dotykowy, ale - jak to u Sony - w ograniczonym zakresie. W domyślnym ustawieniu odchylenie ekranu włącza aparat, co jest bardzo wygodnym rozwiązaniem.
Na obudowie znajduje się też nieco inny niż w RX100 zestaw przycisków, z mocno wyeksponowanym przyciskiem nagrywania.
Przyciski na tylnej ściance są malutkie i mogą sprawiać problemy osobom o grubszych dłoniach.
Sony ZV–1 ma jednak kilka braków na tle nowych modeli RX100. Pierwszym jest brak wizjera. Osobiście nie brakuje mi wizjera w aparacie tej klasy, a wygląda na to, że brak tego elementu pozwolił mocno zbić cenę aparatu. Jest to więc kompromis, z którym łatwo się pogodzić.
Drugim brakiem jest nieobecność dodatkowego pierścienia nastaw wokół obiektywu. Prążkowany pierścień wokół obiektywu ZV–1 to tylko ozdoba.
Sony ZV–1 wprowadza kilka uproszczeń w kwestii obsługi aparatu.
Sony ZV–1 nie wnosi rewolucji w kwestii menu, co oznacza, że mamy tu klęskę urodzaju. Funkcji i ustawień jest - jak to w aparatach Sony - całe zatrzęsienie, a menu nie ułatwia znalezienia odpowiedniej pozycji.
Dlatego ważna jest konfiguracja. Tutaj z pomocą przychodzi menu funkcyjne z 12 edytowalnymi skrótami. Do tego mamy też zakładkę Moje menu, do której można dodać wybrane pozycje.
Najważniejsze będą jednak przyciski. Na obudowie jest pięć konfigurowalnych klawiszy oraz tylko jeden pierścień nastaw.
Sony w modelu ZV–1 zastosowało dwa ciekawe ułatwienia. Pierwszym jest przycisk C1 odpowiadający za rozmywanie tła. Jeżeli mamy włączony jeden z trybów automatycznych, wciśnięcie przycisku C1 sprawia, że tło będzie rozmyte. Ponowne wciśnięcie zapewni ostry drugi plan.
Przycisk po prostu przełącza przysłonę z pozycji maksymalnie otwartej (f/1.8 dla szerokiego kąta) do przymkniętej (ok. f/3,5 - 5,6, w zależności od warunków i ogniskowej). Nie jest to więc cyfrowe rozmycie. To ukłon w stronę mniej zaawansowanych fotografów, ale taka funkcja przydaje się nawet osobom, które wiedzą, co robią. Na malutkim korpusie ręczna zmiana przysłony czasami nie jest precyzyjna, a przycisk sprawia, że szybciej możemy osiągnąć pożądany efekt.
Drugą ciekawostką jest przycisk C2, który odpowiada za kontrolę nad działaniem autofocusu. W domyślnym trybie aparat skupia się na wykrywaniu twarzy i oka, przy czym robi to na tyle skutecznie, że nawet kiedy twarz zostanie czymś przysłonięta, aparat zachowuje ostrość. Po wciśnięciu przycisku C2 autofocus przechodzi w tryb „prezentacji produktu”, dzięki czemu ostrość jest ustawiana na pierwszym planie, np. na przedmiocie pokazywanym do obiektywu.
W kwestii zdjęć nie będziecie rozczarowani.
Jeśli wiecie na co stać nowe aparaty serii RX100, wiecie też, czego można oczekiwać po ZV–1. Jak na jednocalową matrycę, jest bardzo dobrze. Z jednej strony aparat gra w zupełnie innej lidze niż nawet najlepsze smartfony, ale z drugiej, z oczywistych względów nie ma podejścia do aparatów z wymienną optyką.
Jest to po prostu uczciwy kompakt z wysokiej półki, z bardzo dobrą jakością zdjęć. Oczywiście mamy tutaj zapis zdjęć RAW, jak i wszystkie tryby półautomatyczne oraz pełnej tryb manualny.
Sony ZV–1 kładzie bardzo duży nacisk na wideo.
Na poniższym filmie znajdziecie przykładowy, krótki vlog nagrany w 4K na pełnej automatyce, przy wykorzystaniu wbudowanego mikrofonu. Bez żadnej obróbki wideo i audio.
Ten malutki aparat oferuje właściwie wszystkie funkcje wideo znane ze znacznie większych aparatów Sony. Mamy tu nagrywanie w 4K w kodeku XAVCS w 25 kl./s, przy czym można ustawić bitrate 60M lub 100M. Jest też tryb 1080p w 25, 50 lub 100 kl./s, z bitrate’em od 16 do 100M (najwyższy bitrate dla 25 kl./s to 50M).
Do tego mamy zapis Dual Rec (mniejsze wideo podglądowe), a nawet zapis wideo proxy (równoległe przechwytywanie dużo mniejszych plików do montażu, z zachowaniem parametrów oryginalnych plików). Do tego dostajemy tryb HFR z zapisem do 1000 kl./s.
Sony daje też dostęp do profili obrazu, w tym HLG, Cine, czy S-Log, więc obraz z ZV–1 można łatwo wkomponować z materiał z większych aparatów lub kamer.
Do tego wbudowany mikrofon sprawdza się bardzo dobrze, dużo lepiej niż w innych kompaktach.
Do zestawu jest dołączony specjalny puszek (tzw. deadcat), który można wpiąć w gniazdo gorącej stopki i ograniczyć nim szum wiatru. Jest też możliwość podłączenia zewnętrznego mikrofonu poprzez gniazdo 3,5 mm.
W trybie wideo znajdziemy stabilizację Steady Shot, która ma dwa tryby: standardowy i aktywny. Ten drugi jest o wiele skuteczniejszy, obraz przy korzystaniu z niego bardzo ładnie pływa, ale niestety w tym trybie aparat nakłada dość widoczny crop na obrazek. A jeśli jesteśmy przy cropie, to w trybie 4K aparat również stosuje crop względem 1080p, choć tutaj jest on tylko symboliczny.
W trybie 4K nagrywanie jest wyłączane po 5 minutach, ale można je od razu włączyć ponownie. W 1080p limitem długości nagrania jest miejsce na karcie. Do tego Sony ZV–1 dobrze kontroluje poziom ciepła. Przy nagrywaniu w temperaturze pokojowej po około 30 minutach zaczyna wyświetlać monit o wyższej temperaturze, ale nie wpływa to na pracę.
Na standardowych ustawach sprzęt wyłączy nagrywanie po ok. 40–45 minutach z uwagi na poziom ciepła, ale można ustawić wyższą temperaturę wyłączania, a wtedy dobijemy do końca czasu pracy na jednym akumulatorze.
Akumulator nie należy do najdłużej pracujących ogniw.
Niestety Sony ZV–1 bazuje na bardzo przeciętnym akumulatorze NP-BX1, który pozwala na nieco ponad godzinę nagrywania. Trzeba więc przygotować się na dokupienie kilku dodatkowych akumulatorów.
W zestawie nie ma zewnętrznej ładowarki, a aparat ładujemy podłączając go do gniazdka sieciowego.
Sony ZV–1 nie jest aparatem bez wad.
Mała konstrukcja zawsze wiąże się z pewnymi kompromisami. I choć mam wrażenie, że w ZV–1 jest ich dużo mniej niż w serii RX100, to jednak kilka elementów mnie irytuje.
Pierwszą drobną wadą jest umiejscowienie gwintu statywowego. Po pierwsze, nie leży on w osi obiektywu, co może stwarzać problemy przy panoramowaniu. Po drugie, gwint jest umieszczony tuż przy drzwiczkach gniazda akumulatora i karty. To oznacza, że jeśli korzystamy ze statywu, selfiesticka, czy gimbala, jakakolwiek szybkozłączka - nawet najmniejsza z możliwych - zablokuje nam możliwość dostania się do akumulatora i karty.
Drugą istotną wadą jest brak możliwości nakręcenia filtrów na obiektyw. W aparacie dla vlogerów - a więc nastawionym na filmowanie - jest to spora wada. Szczególnie, jeśli chcemy utrzymać kinowy look, na który składa się klatkaż 25 kl./s i migawka 1/50 s. W słoneczny dzień nie da się utrzymać czasu 1/50 s, nawet z wbudowanym, cyfrowym filtrem ND. Przydałaby się możliwość nakręcania fizycznego filtra.
Trzeci - tym razem niewielki - mankament to miejsce ulokowania włącznika aparatu. Kiedy korzystamy z dołączonego do zestawu puszka na mikrofon, przykrywa on włącznik. Nie dość, że nie widzimy przycisku, to znika też dioda informująca np. o tym, że ładujemy aparat.
A jeśli jesteśmy przy ładowaniu, czy naprawdę w Sony ktoś uznał, że w 2020 r. nowoczesny sprzęt powinien być ładowany gniazdem micro USB? Standard USB-C jest w smartfonach od kilku lat, a do tego trafił już do aparatów Sony. Jest obecny chociażby w moim Sony A7 III. Nie rozumiem, dlaczego nowy ZV–1 bazuje na archaicznym micro USB
Ostatnią wadę dodaję nieco na siłę. W pudełku ze sprzętem brakuje mi paska na nadgarstek. Małe smyczki są z reguły dodawane do kompaktów, a w ZV–1 brakuje mi tego elementu do w pełni wygodnej obsługi aparatu.
Podsumowując, Sony ZV–1 to aparat, który poleciłbym właściwie każdemu.
Z jednej strony jest to sprzęt bardzo przyjazny i prosty w obsłudze, oferujący wiele ułatwień i kilka uproszczeń względem starszych modeli serii RX100. Z drugiej strony, to pełnoprawna maszynka do produkcji naprawdę ładnego wideo w 4K, do tego robiąca wysokiej jakości zdjęcia w RAW-ach.
Taki aparat doskonale sprawdzi się jako domowo-wyjazdowy kompakt do rodzinnych zastosowań, ale jednocześnie w rękach zdolnego fotografa lub filmowca wyczaruje bardzo dobrej jakości obrazek. Choć Sony stawia na funkcje wideo, to w kwestii foto ZV–1 również niczego nie brakuje.
Jasne, jest tu kilka braków, jak np. brak gwintu na filtry, czy tylko 5 minut nagrywania w 4K (po czym trzeba ponownie włączyć nagrywanie), ale w takim maluszku są to kompromisy, na które łatwo przymknąć oko.
Tym bardziej w kontekście ceny, która ma wynosić 800 euro, czyli ok. 3500 zł w Polsce. Taka cena w momencie premiery jest bardzo atrakcyjna, zwłaszcza na tle najnowszych modeli RX100, które przebijały już poziom 5500 zł. To wszystko sprawia, że Sony ZV–1 podoba mi się o wiele bardziej od najnowszych iteracji kompaktów RX100.