REKLAMA

Katastrofa w Czarnobylu pogrzebała polską elektrownię jądrową. Oto wstydliwa historia Żarnowca

Oporny mieszkaniec wsi nie chciał opuścić ojcowizny, na terenie której miała zostać zrealizowana największa inwestycja PRL-u, przepowiadał, że i tak nic z tej budowy nie wyjdzie. Podobnie mówili miejscowi biskupi, którzy przestrzegali, że opatrzność nad projektem nie czuwa. I choć było to tylko ludzkie gadanie, to z perspektywy czasu można pomyśleć, że pierwsza polska niedoszła elektrownia jądrowa była przeklęta. I w końcu zakopał ją wybuch w Czarnobylu, niesprawiedliwie kojarzony później z rodzimym ambitnym projektem.

26.04.2023 03.45
elektrownia jądrowa
REKLAMA

Pracujący w Żarnowcu inżynierowie nie obawiali się powtórki z 26 kwietnia 1986 roku w Czarnobylu. Na ewentualne pytania, czy i nam grozi podobny scenariusz, odpowiadali ze spokojem. Doskonale wiedzieli, że budowana polska elektrownia jądrowa to zupełnie inny projekt niż ten w ówczesnym ZSRR. Wiedzieli, że tworzyli coś dużo bezpieczniejszego i po prostu lepszego aniżeli sowieckie rozwiązania. Z szykowanych symulacji wynikało, że gdyby w Żarnowcu popełniono te same błędy co w Czarnobylu, to tragedii by nie doszło. Po prostu reaktor sam by się zatrzymał i wyłączył.

REKLAMA

Naukowcy wiedzieli swoje, ale feralne zdarzenia z końcówki kwietnia 1986 roku jednak pozwoliły złapać wiatr w żagle tworzącym się ekologicznym środowiskom. W wielu miastach w Polsce przeprowadzano protesty sprzeciwiające się trwającej już budowie elektrowni jądrowej w Żarnowcu. Szczególnie na Pomorzu, gdzie stanąć miała elektrownia, po latach nabrały na znaczeniu i dołożyły swoją cegiełkę do ostatecznej decyzji o zaniechaniu kosztownej inwestycji. Katastrofa w Czarnobylu może nie była decydującym czynnikiem, ale po wybuchu można było posłużyć się argumentem dotyczącym ewentualnego zagrożenia.

Być może gdyby prace ruszyły wcześniej i byłoby po prostu za późno, by powiedzieć "stop"? Pierwsi swoje elektrownie zdążyli postawić Czechosłowacy, Węgrzy i Bułgarzy. Nas powstrzymywali Rosjanie, którzy ponoć poczuli się urażeni, że nasi naukowcy nie docenili ich rozwiązania i nie chcieli kupić ich reaktora.

- Uważaliśmy, że bezpieczeństwo musi zostać podniesione, zanim zaczniemy budować elektrownię u nas. (..) Polacy mówili, że nim zaczną budować, chcą mieć po prostu lepszy reaktor (…) Rosjanie chcieli pokazać całemu światu, jak wspaniała jest radziecka myśl techniczna. Ale nam się ona wcale nie podobała – mówił w książce " Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej" prof. Andrzej Strupczewski, który do dziś pracuje w Instytucie Badań Jądrowych.

Nie było więc wyjścia: albo rosyjska technologia, albo żadna

Dopiero po latach doszło do porozumienia, że do Polski trafi bezpieczniejszy reaktor, podobny do tego, który powędrował do Finlandii. Przeszkód politycznych wcześniej było jednak więcej. Jak w swojej fascynującej książce pisze Piotr Wróblewski, elektrowni jądrowej obawiali się górnicy. Przeciw budowie mieli być ministrowie przemysłu ciężkiego oraz ministrowie górnictwa i energetyki. Partyjno-rządowe lobby śląskie przez lata blokowało rozpoczęcie budowy Elektrowni Jądrowej Żarnowiec. Wszystko zmieniło się po stanie wojennym. Towarzysze przeciwni budowie zostali aresztowani bądź internowani, a generał Jaruzelski dał się swoim doradcom przekonać, że Polsce potrzeba nowych źródeł energii. Tyle że podjęcie decyzji o budowie po stanie wojennym miało się później odbijać czkawką.

Zanim nad elektrownią – a raczej jej szkieletem – zawisły czarne chmury, PRL na poważnie traktował swoją największą i najważniejszą inwestycję. W budowę urządzeń dla Elektrowni Jądrowej Żarnowiec
zaangażowana była niemal cała Polska. Z zagranicy ściągano tylko to, co konieczne.

Krajowych producentów było około siedemdziesięciu. Inspektorzy jądrówki dotarli do każdego. Przeszkolili kadrę, sprawdzali jakość hal produkcyjnych, ale także wprowadzali poprawki do maszyn – pisze Wróblewski.

Poprzeczka była zawieszono wysoko. Aż za wysoko. Najniższy poziom jakości każdego z elementów elektrowni jądrowej miał być co najmniej tak wysoki, jak w najlepszych elektrowniach konwencjonalnych. Polski przemysł nie był na to jeszcze gotowy. A przede wszystkim nie zawsze chętny, bo szybciej i łatwiej było produkować na eksport.

Ambitne plany nie wystarczyły

Z książki Piotra Wróblewskiego wynika, że Żarnowiec trochę pozostawiono samemu sobie. Kraj zaczął pogrążać się w kryzysie, gospodarka chyliła się ku upadkowi i tak potężna inwestycja po prostu nie miała być z czego realizowana. Z każdym rokiem, a później nawet miesiącem cięto budżet. Kluczowe jest jednak to, że nie znalazł się nikt, kto mógłby tupnąć nogą i wcześniej zareagować na powstające opóźnienia.

 class="wp-image-3573938"
fot. Maksym Boldashev

- Gdyby komuś w rządzie zależało na szybszej budowie, to pozmieniałby wyższą kadrę na ludzi, którzy zaczęliby wszystkiego pilnować. Nie leciały głowy. Nikogo nie ukarano, żadnej firmie pieniędzy nie zabrano. Ktoś powinien powiedzieć do dyrektora odpowiedzialnego za całą budowę: „Nie zostało wykonane? To szukaj sobie innej roboty”. Nie ma przebacz. Są terminy, są plany i są oczekiwania – mówił Wróblewskiemu inżynier Andrzej Janus, pracujący w Żarnowcu.

Jeszcze inni oskarżali lokalne partyjne władze, które wolały zajmować się przemysłem związanym z morzem. Padały nawet poważne zarzuty, że władze wojewódzkie sabotowały kwestie związane z zaopatrzeniem. Budowniczy z elektrowni traktowani byli "niczym natręci".

 class="wp-image-3573941"
fot. Maksym Boldashev

Polityka i problemy chwiejącego się systemu były więc decydujące, ale i wydarzenia z Czarnobyla odcisnęły swoje piętno. Pismo "Słowo Powszechne" zauważało:

Po obu stronach głos zabierali fachowcy, ale i szarlatani; każdy chciał upiec swoją pieczeń, jednakże czarnobylski syndrom zdziałał więcej, niźli rozsądne i nierozsądne głosy. Co prawda  walczyły racje techniczne, ekonomiczne i społeczne, ale już od początku wiadomo było, że nikt w tej walce nie odniesie zwycięstwa. Wszyscy będą w jakiś sposób przegrani – pisał anonimowy autor komentarza.

Słowa te były niemalże prorocze. Już wtedy komentator zauważał, że ekolodzy nic nie wskórali, bo sąsiadujące z nami kraje i tak mają reaktory. Państwo przegrało, bo wydało pieniądze na marne. 2 grudnia 1989, już rząd Tadeusza Mazowieckiego, podjął decyzję o wstrzymaniu budowy, a rok później zdecydowano się postawić niedokończoną inwestycję w stan likwidacji. Elektrownia w nowym systemie stała się niezwykle gorącym kartoflem. Była zbyt droga, a nastroje społeczne nie sugerowały, że ktoś stanie za nią w obronie. Wręcz przeciwnie – wciąż świeże było wspomnienie po Czarnobylu i fakt, że elektrownia to "dziecko" stanu wojennego, na dodatek obciążone sowieckimi błędami i przestarzałą technologią. Zarzuty nie były trafione, bo nawet gdy już zachodni eksperci oceniali jakość wykonanych prac, choć mieli swoje zastrzeżenia, to mimo wszystko pozytywnie opiniowali inwestycję.

Pozostał wstyd

Dalsze dzieje elektrowni to też typowo polska historia, związana z okresem transformacyjnym. Resztki Żarnowca zostały sprywatyzowane i jak łatwo się domyślić – za bezcen. Sprzęt sprzedawano za kilka razy mniej niż je kupowano.

- Wstyd, że za największą inwestycję i największą stratę nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Bo albo komuna podjęła złą decyzję o budowie, albo następcy złą decyzję o likwidacji. Nie może być inaczej. A tam przecież poszły miliardy na budowę, których nie odzyskano. Aż trudno sobie to wyobrazić – mówił w książce o Żarnowcu Henryk Torbicki były dyrektor Elektrowni Jądrowej Żarnowiec.

REKLAMA
 class="wp-image-3573944"
fot. Maksym Boldashev

Elektrownia Jądrowa Żarnowiec: wielkie plany, problemy z realizacją, ekologiczno-naukowe spory, a w końcu pozbycie się cennych rzeczy za niewielkie pieniądze. Niestety, dziś możemy tylko gdybać, co by się stało, gdyby elektrownię udało się dokończyć lub gdyby nie doszło do wybuchu w Czarnobylu. Niewykluczone, że pod względem transformacji energetycznej bylibyśmy w zupełnie innym miejscu niż teraz. Najbardziej w całej tej opowieści szkoda ludzi, bo Żarnowiec to historia niezwykle zdolnych inżynierowych, którzy poświęcili swoją naukową karierę na szkolenie się do pracy przy reaktorze, a na końcu zostali z niczym.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA