REKLAMA

Głośny transfer i jeszcze głośniejszy upadek. Byli wśród najlepszych, dziś słuch o nich zaginął

Pentagram rozpadł się z hukiem, który wstrząsnął polską branżą, choć nic nie zapowiadało ciągnącej się miesiącami telenoweli. Młody zespół stojący za PGS-em aspirował do budowy wielkiego biznesu. Niestety w momencie próby rozsypał się jak domek z kart.

05.03.2023 12.41
Głośny transfer i jeszcze głośniejszy upadek. Byli wśród najlepszych, dziś głos o nich zaginął
REKLAMA

Przeczytaj też:

REKLAMA

Na początku 2007 roku nic nie zwiastowało jeszcze burzy, która miała nadejść. Wobec zwycięstw Złotej Piątki PGS został przyjęty do G8, czyli grupy ośmiu najlepszych organizacji e-sportowych na świecie, która miała dbać o zrównoważony rozwój sceny.

– W europejskim e-sporcie pojawiły się duże pieniądze, ale środowisko wciąż było bardzo kruche. Jeden kryzys mógł zdusić jego rozwój w zarodku – opisuje Kuba. Przewidywania miały się okazać prorocze, choć do kryzysu finansowego został jeszcze rok eldorado.

Żaden z członków G8 nie chciał dopuścić do rozwarstwienia sceny, czyli podziału na ogromne zespoły płacące graczom dziesiątki tysięcy dolarów pensji i nieliczące się organizacje z amatorami.

– Chcieliśmy, aby pensje w miarę możliwości były do siebie zbliżone, aby nie było tak, że jedna organizacja płaci swoim zawodnikom 30 tys. dol., a druga tylko 1000 – tłumaczy Kuba. – Choć z zewnątrz wygląda to na zmowę cenową, to w sercu mieliśmy tylko dobro e-sportu. Inaczej pompowalibyśmy bańkę, która prędzej czy później wybuchłaby, zmiatając nas wszystkich do marketingowego kosza. Profesjonalizację e-sportu umożliwili przecież reklamodawcy, którzy w czasach finansowych zawirowań mogliby rezygnować z eksperymentalnych metod promocji – dodaje Joe Black.

Uśrednienie pensji mogło w istocie opłacić się samym graczom. G8 chciało bowiem uniknąć sytuacji, kiedy po upadku jednej organizacji nie byłoby podmiotu, który mógłby zająć się graczami pozostawionymi na lodzie.

Aby grupa osiągnęła swój cel, wszyscy musieli grać według uzgodnionych reguł. Tyle w teorii. Kiedy MeetYourMakers udało się pozyskać sponsora wnoszącego do budżetu około 1 mln euro rocznie, stało się jasne, że Duńczycy wkrótce wprowadzą transferowe zamieszanie.

Ich możliwości finansowe odstawały o rząd wielkości od wszystkich innych sygnatariuszy G8.

MYM nie chciał grać pod dyktando biedniejszych drużyn i wystąpił z grupy. Dysponując praktycznie nieograniczonymi środkami, zaczął podkupywać najlepszych graczy konkurencji. Mistrzowi Warcrafta, Moonowi, zaproponował 10 tys. euro miesięcznej pensji, czyniąc go najbogatszym e-sportowcem. Wkrótce na celowniku krezusów znalazła się Złota Piątka.

– Byliśmy na to przygotowani. MYM miał najwięcej pieniędzy, a my mieliśmy najlepszych zawodników – wspomina Kuba. – Graliśmy w otwarte karty. Znaliśmy ofertę Duńczyków, więc ją wyrównaliśmy – dodaje.

Wtedy jednak pojawiły się komplikacje pozafinansowe. PGS wysłał Złotą Piątkę na niefortunne, przymusowe wakacje w Stanach Zjednoczonych bez możliwości treningu i zakwaterowania.

Jak na każdy wyjazd chłopaki dostali firmową kartę kredytową do opłacenia pobytu w hotelu. Karta jak na złość nie chciała „przejść” na recepcji, choć wcześniej działała na lotnisku – tłumaczy Darky. Nie mogąc skontaktować się z polską centralą, Złota Piątka pokryła należność z własnych środków. – Dzieliło nas kilka godzin. Kiedy oni denerwowali się, że zostawiliśmy ich na pastwę losu, my spaliśmy. Krzywda im się jednak nie stała, bo z rana od razu zapewniliśmy ich, że zwrócimy całość opłaty za pokoje – podkreśla Darky.

Gracze wydali już jednak wyrok.

„Zrobili coś, czego tutaj się nikt nie spodziewał – nie chcieli się spotkać, by dostać podwyżki lub nowe kontrakty. Chciałem załatwić ten problem i mimo butnej postawy zawodników rozwiązać sprawę na ich korzyść. Aby wszystko z kontraktami załatwić przez Internet, gracze mieli podpisać i przysłać umowy poufności. Nigdy tego nie zrobili. W tym momencie dochodzi do sytuacji, gdzie pracodawca chce dać podwyżkę pracownikowi, a ten nie chce jej przyjąć, a publicznie zarzuca pracodawcy jej brak”, mówił Darky.

Bierność Złotej Piątki tłumaczyć może druga oferta ze strony MYM-u, która jeszcze bardziej podbiła stawkę. Sprzeczka przeniosła się do Internetu.

– Spirala nakręcającej się niechęci do PGS-u powodowała, że niewiele trzeba było, aby odebrać coś negatywnie. – Darky wyjaśnia naturę internetowych kłótni z graczami.

Grobowa atmosfera wokół drużyny sprawiła, że z e-sportu zrezygnował ryan, który z całym bałaganem zostawił Marcina, jako głównodowodzącego, i resztę składu managerskiego.

– ryan był zniesmaczony gwiazdorzeniem Złotej Piątki. Nie na to pracowaliśmy przez tyle lat, nie po to budowaliśmy tę firmę. Chciał natychmiast spróbować czegoś innego – dodaje Darky, który został namaszczony jego następcą.

Marcin stał się gościem od brudnej roboty, który na swoje barki wziął uporanie się z odejściem gwiazd CS-a. Gracze byli już bowiem „zamówieni” na wydarzenia e-sportowe i akcje ze sponsorami, które trzeba było odkręcić.

– Chcieli wszystko załatwić jednym telefonem, ale przez lata nasza współpraca była zbyt bliska i skomplikowana, aby to się powiodło. Irytowali się i zachowywali bardzo nieprofesjonalnie – wspomina Marcin.

PGS przestał widzieć korzyści z posiadania drużyny, która nie chciała współpracować

Przejście pod nową banderę z perspektywy graczy było łatwym procesem, inaczej dla Kuby i Marcina, którzy musieli wyprowadzać PGS z ognia medialnej krytyki. Scena była zgodna. Odejście Złotej Piątki miało położyć się cieniem na jego działalności, a nawet ją zakończyć.

– Pentagram był naszym dzieckiem, czymś więcej niż biznesem. Był całym życiem, którego nie porzucilibyśmy za wyższą pensję – mówi Kuba. Zaczęli walczyć.

PGS nie był na szczęście kolosem o glinianych nogach.

– Pierwszy kwartał 2008 roku, zaraz po odejściu Złotej Piątki, był najlepszy pod względem finansowym w całej historii firmy – chwali się Darky, który postawił na rozwój w kierunku agencji marketingowej z graczami. Był pionierem influencer marketingu. – Jeśli firma chciała przyciągnąć ludzi na swoje wydarzenie, nasi gracze byli do usług – mówi Marcin.

Cały czas wspierał ich w karierze e-sportowej, ale stawiał twarde warunki dotyczące wykorzystania wizerunku. Współpracował z producentami i dystrybutorami gier. Zawodnicy PGS-u brali nawet udział w ich projektowaniu, przekazując uwagi na temat wersji beta, które miały pomóc w tworzeniu jak najlepszych dyscyplin e-sportowych.

– To była niesamowita szkoła życia. Wszyscy mieliśmy po 21–22 lata i mimo braku doświadczenia wchodziliśmy w świat wielkiego biznesu. Niestety nie ustrzegliśmy się błędów – wspomina ze smutkiem Darky.

Największym problemem organizacji nie było jednak odejście Złotej Piątki. Podkop pod fundamenty PGS-u zaczął się już w 2006 roku, kiedy wobec inwestycji Multimedia Vision pojawiła się konieczność nadania nieformalnej organizacji osobowości prawnej. Jej budowniczowie: ryan, Darky i Marcin „rr” Kowalski (jako content manager) planowali spółkę i podzielenie się udziałami.

– Pieniądze były na dalszym planie. Nie liczyło się, że nie śpimy i robimy nadgodziny, za które nikt nam nie płaci, o ile na końcu odniesiemy sukces – podkreśla Darky, który darzył ryana bezgranicznym zaufaniem. Zgodził się, więc aby objął on 51 proc. udziałów w firmie. – Zawierzyłem mu, że mnie nie wykorzysta – dodaje Darky. Pozostałe 49 proc. dostało Multimedia Vision w zamian za wejście z walizką pieniędzy.

Półtorej roku później ryan zawiesił myszkę i klawiaturę na kołku, a Multimedia Vision przejęło jego udziały. MMV ze sponsora stało się niekwestionowanym właścicielem. – Byliśmy dzieciakami, które nie chciały zawracać sobie głowy finansami, strukturami i prawem, więc zostaliśmy skarceni. Ani się obudziliśmy, a oddaliśmy PGS w ręce partnera… bez żadnej gratyfikacji pieniężnej – wspomina ze smutkiem Kuba.

Niestety nieszczęścia lubią chodzić parami… a nawet trójkami

Dla MMV e-sport był tylko inwestycją, z której chciano wycisnąć jak najwięcej pieniędzy. Po pierwszym kwartale 2008 roku jak grom z jasnego nieba uderzyła wiadomość o restrukturyzacji. PGS miał się połączyć z drugą e-sportową organizacją z portfolio inwestora – Wildą D-Link. Oficjalnie od maja 2008 roku nowa organizacja nazywała się D-Link PGS. D-Link, producent infrastruktury sieciowej, błyszczał w nazwie, ale pod spodem fuzja nie przebiegała tak gładko.

– Fuzja to złe słowo – ucina Joe Black. – Byliśmy od nich nieporównywalnie więksi i bardziej doświadczeni, a mimo to już po kilku tygodniach ludzie z Wildy nadawali rytm nowej organizacji. Zaczęły się dziać rzeczy, za które musiałem się wstydzić – dodaje Kuba.

Jednym z nich miało być logo nowo powstałego zespołu – ninja z kataną, które miało oddawać odwagę graczy. Było to tak dalekie od dotychczasowej identyfikacji wizualnej PGS-u, jak to tylko możliwe.

– Rwałem włosy z głowy, bo w połowie 2008 roku obudziliśmy się bez wpływu na projekt, który zbudowaliśmy od zera; bez prawa własności i jeszcze z zupełnie nowymi osobami, które nie czuły e-sportu – z żalem stwierdza Kuba. Do Darky’ego od razu dołączyły trzy nowe osoby do pomocy przy sekcjach gamingowych. Okazały się jednak dodatkowym balastem. – Obowiązków było od groma, a ja musiałem jeszcze po nich sprzątać – opisuje Darky. Pojawił się korporacyjny klimat, szwankował przepływ informacji, a zarządzanie zespołami stawało się coraz trudniejsze. – Nie mogłem utrzymać wcześniejszej jakości zarządzania, bo współpracownicy raczej irytowali, niż pomagali. Zaczęły się dziać przykre rzeczy, wyrzucono Kubę, a na tych PGS-owców, którzy zostali, starano się znaleźć haka – dodaje Darky.

Multimedia Vision połączyło dwie organizacje, ale ich suma okazała się mniejsza, niż wynikałoby to z potencjału składników

Darky też nie wytrzymał długo w nowej firmie.

– Przestałem poznawać miejsce, które stworzyłem i gdzie przeżyłem tyle wspaniałych momntów – wyznaje Marcin.

Razem z Kubą byli społecznikami. Potrafili jechać na drugi koniec Polski, aby poprowadzić prelekcję o e-sporcie dla kilku osób, choć nie dostawali za to pieniędzy. Organizowali turnieje, sędziowali i utrzymywali strony internetowe – nie dla zarobku, a dla rozwoju sceny, z której się wywodzili.

– Pieniądze były na dalszym horyzoncie. Nic nie liczyło się tak bardzo, jak sukces sportowy – podkreśla Darky.

Początki profesjonalnego gamingu wymagały całkowitego poświęcenia – często bez żadnej gratyfikacji. E-sport płacił fejmem, czyli sławą, która inspirowała kolejne roczniki działaczy. Ziarno zasiane przez Marcina i Kubę miało po kilku latach wykiełkować wśród nowych polskich organizacji, ale już nie pod banderą PGS. Ten pozbywał się kolejnych dywizji aż w końcu, w 2010 roku, zupełnie zakończył swoją działalność. Najgłośniejsza polska marka odeszła w niepamięć po cichu.

Grała pierwsze skrzypce w rytm strzałów Złotej Piątki odnoszącej sukcesy, ale kiedy błysk fleszy ustał, a wspomnienia o europejskich triumfach wyblakły, wyłączyła swoją domenę i zwolniła graczy.

– Dziś nieco mi wstyd za wszystko, co wydarzyło się wokół D-Link PGS-u

- mówi Kuba.

Wkrótce społeczność zaczęła wytykać chłopakom, że katapultowali się z tonącego okrętu, że bez PGS-u, który na swoich barkach ciągnęła Złota Piątka, nic już nie znaczą. Doznali ujmy na honorze, która dojrzewała przez kilka miesięcy, aż w końcu podjęli decyzję, że warto jeszcze raz podjąć e-sportową rękawicę i zbudować coś od zera.

Pełne wzlotów i upadków były też losy Neo, Taza, Luqa, Kubena i Lorda, którzy na początku 2008 roku przywdziali barwy MeetYourMakers. Wkrótce miało się bowiem okazać, że kłopoty to nie tylko polska specjalność.

Właśnie o tym przeczytacie w kolejnym odcinku cyklu.

REKLAMA

Materiał pochodzi ze zbioru reportaży  Karola Kopańki „Polski e-sport”.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA