REKLAMA

"Ogień, ciśniemy frajerów!" Jak polscy "górnicy CS-a" zostali mistrzami świata

"Byliśmy górnikami, którzy klepali w CS-a po piętnaście godzin dziennie, świątek, piątek czy niedziela". Swoją dedykacją dla e-sportu polski dream-team wywalczył sobie miejsce w historii Counter-Strike'a. Jakie były początki ich międzynarodowej dominacji?

Polski e-sport. Karol Kopańko
REKLAMA

Hayabusa celował wysoko, a obok WCG największą imprezą e-sportu był amerykański CPL. Wraz ze swoimi podopiecznymi udał się więc na eliminacje do hiszpańskiego Bilbao. Busem.

REKLAMA

Przeczytaj też:

– Nie polecieliśmy samolotem jak cywilizowani ludzie. Zamiast tego dwa dni spędziliśmy zamknięci w metalowej puszce - wspomina Zibi. A LUq dodaje: - Nocleg we Francji też mieliśmy niczego sobie. Zatrzymaliśmy się w hotelu naprzeciwko fabryki azbestu.

Trudy podróży nie odbiły się jednak na wyniku. Pentagram awansował do play-offów, a tam po wyrównanym meczu odesłał z kwitkiem jedną z najlepszych ekip na świecie – niemieckie mousesports.

– Wtedy po raz pierwszy świat o nas usłyszał. Wcześniej byliśmy chłopakami do bicia, a tu okazało się, że sami też potrafimy uderzyć – opisuje Zbyszek. Niestety Polacy nie poszli za ciosem i ulegli dwóm francuskim klanom: Against All Authority i MvC. Ćwierćfinał nie dawał im szans na walkę o bilet do Dallas na finały CPL. – Nie zrealizowaliśmy planu, ale wróciliśmy z ważnym zwycięstwem. Wtedy po raz pierwszy zorientowaliśmy się, że europejska czołówka jest w naszym zasięgu – dodaje zibi.

Co się odwlecze, to nie uciecze. Wizy przydały się już za niespełna dwa miesiące. Team Pentagram (nieco zmodyfikowana nazwa) wygrał polskie eliminacje do WCG.

Chłopaki grali już wtedy w zupełnie innej lidze

– Niszczyliśmy konkurencję

– komentuje LUq.

Przeciwnicy byli im w stanie urywać od jednej mapy do dwóch map na rundę, co pokazywało różnicę klas. Nawet byli gracze Arcy czy Spec.Steru, którzy nie załapali się do składu marzeń, nie byli w stanie zbudować alternatywy na polskim rynku. W Pentagramie też nie wszystko szło jak po maśle. Cztery miesiące po fuzji z grania zrezygnował Pitrek, niedługo później odszedł manager Arcy Svisstack. Rolę piątego zajmowali przejściowo Sheen, RedruM, Carlos czy miRRi. To z tym ostatnim w składzie drużyna odniosła swoje pierwsze sukcesy.

Team Pentagram Luq, xts, zibi, neo, carlos, taz.

„W Counter-Strike jest coś takiego, co nazwałbym szalą zwycięstwa. Nie wiem, czy leży to w psychice graczy, czy w czymś innym. Jest albo tak, że nasi przeciwnicy wchodzą w ustawioną przez nas obronę jak w masło, albo my robimy to z nimi. Problemem drużyny było to, że chcieliśmy jak najszybciej dojść do poziomu, w którym to my będziemy barierą nie do przejścia”, mówił o Pentagramie miRRi i dodawał, że „bariera” po raz pierwszy zadziałała na niemieckim turnieju w Lehnitz pod Berlinem.

– Zachód cały czas uważał nas za cheaterów, którzy mają szczęście, więc się nas nie obawiali

- wspomina LUq, który niemiecki turniej pamięta głównie z imprezy poprzedzającej.

Organizatorzy turnieju zaprosili ich na integrację, która pochłonęła młodych zawodników. – Następnego dnia graliśmy na takim kacu, że co chwila zaglądaliśmy do miski – dodaje LUq. Polacy co rundę wciskali pauzę i czym prędzej biegli do łazienki, aby opróżnić zawartość żołądka. Co zadziwiające, szło im wyśmienicie. Granie, nie pauzowanie.

– Reszta też nie miała łatwo. Pamiętam, że Szwedzi prawie spadali z krzeseł

– śmieje się Łukasz.

Polacy chcieli czym prędzej skończyć grę, aby ulżyć zmordowanej głowie, więc zibi zarządził najlepszą w tym wypadku taktykę – rushowanie, czyli wbieganie w grupę przeciwników, które wiąże się jednak z narażeniem siebie i swoich towarzyszy na śmierć. Działało wybornie!

– Taktyka? Jaka taktyka! Rushujemy, to szybciej skończymy. Choć byliśmy skacowani, to wjeżdżaliśmy we wszystkich niemiłosiernie

– wspomina LUq.

– Oprawiliśmy cały turniej, sześć zespołów, no i skończyło się na pierwszym miejscu – dodaje, jakby to było coś najzwyczajniejszego w świecie. W finale na drodze Polaków ponownie stanęło mousesports. Lokalny faworyt nie miał jednak innego wyboru, jak uznać wyższość przyjezdnych ze wschodu.

Niemiecki turniej miał być tylko rozgrzewką.

Wkrótce najlepsze klany z całego świata zjechały do San Francisco, aby sprawdzić, który z nich jest najlepszy na świecie.

Samsung jako sponsor WCG 2004 opłacił bilety i hotel Teamu Pentagram, ale ich pobyt na amerykańskich zawodach był krótszy, niż by się wszystkim marzyło. Polacy odpadli już w grupie, niespodziewanie przegrywając z norweskim Team eXcellence. – Tym razem powiedzenie „do trzech razy sztuka” nie zadziałało. Po raz trzeci polska drużyna kończyła WCG najszybciej, jak tylko mogła – komentuje ze smutkiem LUq.

Nie było jednak czasu na rozpamiętywanie porażek. Już w kilka dni po powrocie do Polski Pentagram jechał na południe – do Pragi, na największy turniej Europy Środkowo-Wschodniej, Invex Euro CyberCup.

Wśród ośmiu zaproszonych klanów znalazła się m.in. utytułowana fińska ekipa Destination Skyline, która na CPL-u dotarła aż do półfinału. Los nie skojarzył jednak Polaków z Finami. Wcześniej rozprawiła się z nimi niemiecka ekipa Advanced Online Losers, którą Pentagram pokonał w finale, tracąc tylko pięć map. Dzięki temu zwycięstwu konto zespołu powiększyło się aż o 10 tys. dolarów, które pozwalały zamknąć rok w dobrych humorach.

Fuzja przebiegła pomyślnie, choć bez fajerwerków

Team Pentagram nie miał sobie równych w Polsce, stanowił znaczącą siłę w regionie, ale sukcesy odnosił wciąż tylko na zawodach rangi Minora, czyli tych najniższych spośród międzynarodowych. E-sportowe turnieje dzieliły się bowiem na trzy klasy: Minory, Majory i Premiery, różniące się poziomem zaproszonych drużyn i pulą nagród. Premierów było tylko kilka w roku, Majory odbywały się przeciętnie co miesiąc, a Minory co tydzień w różnych częściach Europy. Najbardziej cenione były oczywiście zwycięstwa w zawodach rangi Premier, takich jak WCG, WEG (World e-Sports Masters w Korei), ESWC (Electronic Sports World Cup w Paryżu) czy WSVG (World Series of Video Games w Londynie). Najpierw trzeba się jednak było do nich zakwalifikować i właśnie takie zadanie postawił przed sobą Team Pentagram w nadchodzącym sezonie.

– Dopiero zaczynaliśmy rozumieć, jak działają duże turnieje

- zaczyna LUq.

Kafejkowe zmagania polskiej sceny to przecież zupełnie inny poziom niż gra na wielkich turniejach. Także pod kątem presji i oczekiwań. – Kulisy zawodów, to doskonały materiał na książkę, pt. Turniejowy savoir-vivre, czyli jak rozpychać się łokciami – dodaje Łukasz. – Na pierwszych turniejach jesteś lamą, która siada do gry na nieprzygotowanym sprzęcie i nieustawionej grze tylko dlatego, że jakiś gość z obsługi mówi, że zaczynasz za 3 minuty – opisuje zibi.

Taki konformizm to gotowy przepis na przegraną

A organizatorzy nieświadomie zastawiają na graczy mnóstwo sideł. Wystarczy, że domyślnie ustawią akcelerację myszy, czyli przyspieszenie poruszania się celownika i już oszukują pamięć mięśniową zawodników, bo kursor ląduje w zupełnie innym miejscu, niż się go spodziewali.

Neo i zibi na turnieju.

Trudniejsza sprawa to monitory. W kafejkach dominowały bowiem poczciwe CRT-ki, które świetnie nadawały się do dynamicznych gier. Wygrywały częstotliwością odświeżania na poziomie 100 Hz. Konkurencyjne monitory LCD dopiero pod koniec dekady przebiły tę granicę. – Jeśli się nie przyzwyczaisz, to cały czas wydaje ci się, że celownik jest zanurzony w miodzie, tak wolno się porusza – wyjaśnia zibi. Odświeżania wyświetlacza nie dało się zmienić, ale większość rzeczy można było dostosować do własnych preferencji. Trzeba było się tylko wykazać kreatywnością.

To trochę jak granie na czas w piłce nożnej. Mówisz, że musisz iść na minutkę do łazienki przed meczem, a koledzy w tym czasie konfigurują sprzęt

– dodaje Zbyszek.

Pentagram słynął jednak nie tylko z kombinowania, ale również z ekspresji.

– Darcie się wynieśliśmy chyba jeszcze z kafejki Elvisa

– śmieje się LUq.

To właśnie on był najgłośniejszym graczem. Starał się motywować kolegów i deprymować przeciwników. – Wyobraź sobie, że przegrywasz akcję za akcją. Każdy siedzi w słuchawkach w swoim własnym świecie i w ciszy zapada się do środka. Jak ma wtedy wykrzesać iskrę i zaskoczyć przeciwnika? – pyta retorycznie Łukasz. Oglądając dziś zapisy z jego dawnych meczów, bez trudu usłyszeć możemy:

„Ogień, kurwa!” i „Ciśniemy frajerów!”

jak zagrzewał kolegów do walki.

Pentagram chciał „cisnąć” wszystkich bez wyjątku. To wymagało jednak poświęceń.

Byliśmy górnikami, którzy klepali w CS-a po piętnaście godzin dziennie, świątek, piątek czy niedziela – zauważa LUq.

Właśnie dlatego poszukiwania piątego zawodnika na stałe trwały tak długo. Nikt inny nie mógł tak bardzo poświęcić się jednej grze. – Potrafiliśmy odstawić wszystko inne, poza graniem. Na zewnątrz, w wywiadach staraliśmy się pokazywać co innego, że robimy coś poza CS-em, ale prawda była inna. A przeciwko sobie mieliśmy prawie wszystko: rodziców, którzy gonili do lekcji, szkołę, gdzie nauczyciele brali gry za całe zło, i infrastrukturę, która nie pozwalała na komfortowe granie przez sieć – wyjaśnia LUq.

Choć dla największych klanów Polska wciąż była dzikim wschodem, to Pentagramowi udało się namówić na sparingi drugoligowe drużyny.

Opóźnienia w kontakcie z serwerem zabijały jednak sprawiedliwą rywalizację.

Łukasz łączył się z pingiem 100 ms, a Niemcy czy Szwedzi już tylko 30 ms.

Przygotowywaliśmy strategię w kafejce i wszystko nam wychodziło, a kiedy przyszło co do czego, Niemcy strzelali do nas jak do kaczek na strzelnicy

– mówi zibi.

Piątka zastanawiała się, czy problem leży w ich umiejętnościach, czy to taktyka jest do kitu. Żadna z tych opcji nie nastrajała pozytywnie na przyszłość, choć w istocie hartowała zawodników, którzy radzić mogli sobie w najtrudniejszych warunkach. – Przyjeżdżamy na LAN-a. Opóźnienia prawie zerowe i okazuje się, że nagle wszystkie taktyki nam wychodzą, bo Niemcy nie mają przewagi lepszego łącza i grają wolniej – dodaje zibi. Wysokie pingi zahartowały Polaków. Podobnie jak niektóre wyjazdy zagraniczne.

Na początku 2005 roku pentagramowa piątka wybrała się na jeden z największych skandynawskich LAN-ów – Optihack do Göteborga.

– Byliśmy tak zajęci treningami, że dopiero w samolocie zorientowaliśmy się, że nikt nie wiedział o żadnym hotelu, gdzie mieliśmy się zatrzymać

– mówi Zbyszek.

Team Pentagram po roku istnienia miał już kilku managerów, którzy zajmowali się logistyką wyjazdów. Tym razem coś jednak zawiodło. – Na miejscu przekonaliśmy się, że wszyscy mają karimatę i śpiwór – dodaje Zibi. Zestaw do spania miał ze sobą każdy uczestnik Optihacka oprócz Polaków. Kilkudniowe finały polegały bowiem na graniu przez cały dzień i spaniu np. pod biurkiem lub w innych wyznaczonych salach. Jak piątka nastolatków poradziła sobie z takim wyzwaniem?

– Na początku nie mieliśmy wielkiego wyboru. Zaczęliśmy grać i tak zleciało piętnaście godzin – zaczyna zibi. Kiedy oczy kleiły im się ze zmęczenia, poszli do „sypialni”. – Położyłem się…. na podłodze, ale po 5 minutach poczułem, że w temperaturze –20°C odmarza mi bark. Nie było mowy o spaniu – kończy zibi.

Wtedy razem z LUqiem zobaczyli, że część karimat jeszcze czeka na swoich właścicieli, więc postanowili zostać ich lokatorami. Czy wreszcie nastała pora błogiego odpoczynku po trudach rywalizacji na najwyższym poziomie? Nic bardziej mylnego.

– Po kilku chwilach obudziły nas latarki świecące w oczy i okrzyki: „Polacy zabrali nam karimaty!”

– śmieje się LUq.

– Czułem się wtedy jak stereotypowy Polak za granicą w latach 90., którego mają za biednego złodzieja. A my chcieliśmy się tylko chwilę przespać – dodaje. Paradoksalnie taki stereotyp czasami pomagał. W czasie internetowego treningu Bhl z jednego z najbardziej znanych klanów w Norwegii zaczął wyzywać Polaków od cheaterów po przegranym meczu. Nasi rodacy nie pozostali na to bierni. – Zażartowaliśmy, że na LAN-ie wbijemy mu nóż w plecy. Później w Göteborgu grzecznie do nas podszedł i przeprosił za swoje zachowania – mówi LUq.

– Oczywiście to były tylko żarty, mieliśmy do siebie dużo dystansu i staliśmy się dobrymi przyjaciółmi

– dodaje.

Polacy byli jeszcze ciekawostką na międzynarodowej scenie CS-a, ale wkrótce miało się to zmienić.

Nadchodziły mistrzostwa Starego Kontynentu – Samsung European Championship (SEC), które zorganizowano w niemieckim Hanowerze w czasie jednych z największych targów elektroniki – Cebit. Dzięki temu przez halę zawodów przewijało się mnóstwo osób, które w e-sporcie były totalnie zielone. Dla wielu spośród blisko pół miliona odwiedzających był to pierwszy kontakt z CS-em. Niejako przy okazji zawody relacjonowały również media, które w pierwszej kolejności zainteresowane były możliwościami telefonii internetowej (VoIP), a na SEC-a wpadły przypadkowo.

– Pamiętam pierwsze profesjonalne wywiady do telewizji i dzikie tłumy, który przewijały się za naszymi plecami w czasie gry

– wspomina Zbyszek.

Dla Pentagramu nie było to jednak nic nowego. Lata praktyki w ścisku i gwarze internetowych kafejek uodporniły ich na trudne warunki hal wystawowych. Dodatkowo dopingowali ich Polacy, którzy licznie stawili się na targi. – Drużyny były głównie narodowościowe, więc choć nie graliśmy pod nazwą „Polska”, to mieliśmy ze sobą biało-czerwoną flagę – dodaje zibi.

Warunki gry na dużych turniejach.

Los już w drugiej rundzie sparował Pentagram z faworyzowanymi Duńczykami z SK Gaming, którzy byli pod wrażeniem taktycznego przygotowania Polaków. – Na każdą mapę mieliśmy przynajmniej siedemdziesiąt taktyk. I to oddzielnie dla antyterrorystów i terrorystów – podkreśla zibi. Mecz zakończył się niespodziewaną porażką SK Gaming 16 : 8. – Wygrana z najlepszą drużyną świata sprawiła, że uwierzyliśmy w siebie i zaczęliśmy się jeszcze bardziej nakręcać i dopingować – mówi LUq. Zwycięski pochód Polaków trwał aż do finału, gdzie na ich drodze ponownie stanęli Duńczycy z SK Gaming, ale udało im się urwać tylko trzy rundy więcej niż wcześniej.

Team Pentagram stał się czarnym koniem turnieju. Gdyby były to mistrzostwa Europy w piłce nożnej, to podobnego kalibru niespodzianką byłoby pokonanie przez naszą reprezentację Niemców w finale. Pierwszy wielki triumf Polaków stał się faktem. – Euforia, wielka radość i wspólne świętowanie. Choć każdy z nas był z trochę innej bajki, to wspólny cel nas cementował i zapominaliśmy o kłótniach na treningach – Wisienką na torcie był zaś czek na 15 tys. euro i wejście do pierwszej ligi europejskich drużyn. W historii Pentagramu otwierał się zupełnie nowy okres, o którym dzieciaki chodzące do kafejek mogły jeszcze kilka lat temu tylko pomarzyć. Zaczynali od „dokładania do interesu” i nigdy nie myśleli o tym, że na grach będą w stanie zarabiać. Rozwijali pasję, która po latach wyrzeczeń zaczynała przynosić pieniądze.

Rodzącą się potęgę zauważyli Koreańczycy, którzy Mistrzów Europy zaprosili do Seulu na jedyny w swoim rodzaju turniej.

W World e-Sports Masters 2005 (WEG) brało udział tylko dwanaście zespołów, a pula nagród do podziału sięgnęła blisko 95 tys. dol. Nie to było jednak najważniejsze. Turniej rozpisano na cały miesiąc, mecze transmitowano w MTV, a zespoły zakwaterowano w profesjonalnych gaminghousach. Team Pentagram wkroczył do świata e-sportu przez duże „e”. – Przez cały tydzień mogliśmy trenować, ile wlezie, na weekend jechaliśmy do studia telewizyjnego i graliśmy mecze – zaczyna zibi. W pierwszej rundzie Pentagram trafił do grupy ze skandynawsko-brytyjską potęgą 4Kings i kanadyjskim Evil Geniuses. W pierwszym meczu nie miał za wiele do gadania, ale w drugim role się odwróciły. Jedno zwycięstwo wystarczyło do przejścia dalej.

– Wtedy zobaczyliśmy najlepszą stronę e-sportu. Ludzi z całego świata, takich jak my, i nowe, egzotyczne miejsce. Doświadczenie mieszkania w Korei, nawet przez miesiąc, było bezcenne – dodaje zibi.

Niestety nie zakończyło się dopisaniem kolejnego trofeum do kolekcji. W drugiej rundzie Polacy trafili do grupy śmierci. Od Pentagramu lepsi okazali się Szwedzi z Begrip Gaming, Finowie z astralis i Norwegowie z Team Catch. Choć zibi i spółka przegrali wszystkie mecze, to każdy kończył się emocjonującą końcówką. – Koreański sen się skończył, ale bardzo nas scementował wokół CS-a. W końcu mieliśmy wszystko, aby mierzyć się z najlepszymi. Nie przeszkadzały nam pingi czy gorszy sprzęt – zauważa LUq.

Już wkrótce Pentagram miał zakosztować Azji po raz kolejny. W polskim finale WCG po zaskakująco wyrównanym meczu pokonał klan Daj Boże Rozum (nazwa inspirowana kultowym tekstem z serialu Pitbull), w którym występowali motyw, dRK, Scyth, Merdoc oraz wschodzące gwiazdy: kuben i lord. Po San Francisco turniej miał zaś zawitać po drugiej stronie Pacyfiku – w Singapurze. Był tylko jeden kruczek. O ile eliminacje prowadzone były w sukcesywnie rozwijanym Counter-Strike’u 1.6, to finały zaplanowano w nowej części – Counter-Strike: Source, która swoją nazwę wzięła od nowego silnika Valve.

Dla niewprawnego oka obie gry były praktycznie identyczne, poza odświeżoną szatą graficzną Source’a. Profesjonaliści mieli jednak do niego szereg zastrzeżeń. Przede wszystkim był wolniejszy niż swój przodek. Nie chodziło tylko o poruszanie się po mapie, ale np. o granaty, które były większe i wybuchały z opóźnieniem, przez co łatwiej było ich uniknąć. Programiści wzmocnili także ściany. W CS-ie 1.6 pociski dziurawiły je jak ser szwajcarski, dzięki czemu przeciwnik stojący po drugiej ścianie mógł paść łupem gracza, o ile ten dobrze wsłuchał się w jego kroki. Source nie dawał tej możliwości – ściany były pancerne.

Lepsza grafika przyniosła zaś gęstszy dym, więc jeden smoke (granat dymny) zwykle wystarczał do oślepienia przeciwnika. Wygląd nie był jednak priorytetem dla sceny. Ktoś, kto zainwestował już kilka lat treningów w CS-a, nie chciał wypływać na nieznane wody odmienionej dyscypliny. Na WCG naciskał jednak wydawca, co skończyło się najdziwniejszym turniejem CS-a w historii. Do Singapuru pojechały bowiem najlepsze drużyny CS-a 1.6, które najczęściej nie miały z Sourcem za wiele wspólnego.

– Dwa tygodnie przed turniejem skrzyknęliśmy się z najlepszymi klanami Source’a w Polsce i zaczęliśmy trenować, ale to była na tyle inna gra, że szło nam przeciętnie – wspomina Zbyszek.

Pentagram wyszedł z grupy bez straty meczu, ale już w pierwszej rundzie play-offów trafił na późniejszych zwycięzców, czyli amerykański Team3D i przedwcześnie zakończył udział w turnieju. Polacy wracali do kraju w grobowych nastrojach. Dream team po raz kolejny świetnie zaczął rok, ale na największej imprezie spisał się poniżej oczekiwań. Przyczyn niepowodzeń zaczęto szukać wewnątrz organizacji. Na celownik trafił zibi.

– zibi stracił swój zapał do gry, często spóźniał się na treningi, a czasem po prostu je opuszczał, poza tym nie grał tak dobrze jak wcześniej. A my czuliśmy potrzebę zmiany – opisuje Taz.

Narady dotyczące przyszłości zespołu nie należały do rzadkości. W końcu Pentagram szukał optymalnego składu od samego początku, testując dziesiątki zawodników. Tym razem podniesiono temat przyszłości zibiego w drużynie. Choć tworzył ją od samego początku i dowodził w czasie gry, nie był nieusuwalny. Zwłaszcza że na CS-a ze względów prywatnych mógł poświęcać coraz mniej czasu. Decyzję przekazał mu najlepszy przyjaciel. – Choć to wszystko działo się poza mną, to postanowiłem zadzwonić do Zbyszka z informacją – wspomina LUq. Zibi zapytał go tylko o jedną rzecz – czy ma zamiar dalej grać z Pentagramem. Łukasz odpowiedział, że CS to jego pasja.

Zibi odłożył telefon. Pentagram stracił zawodnika, a LUq przyjaciela.

REKLAMA

Materiał pochodzi ze zbioru reportaży  Karola Kopańki „Polski e-sport”.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA