Wo Long: Fallen Dynasty: to najlepszy klon Dark Souls. Recenzja
Twórcy znani z wymagającej serii NiOh serwują kolejny tytuł inspirowany Dark Souls. Wo Long: Fallen Dynasty to bez wątpienia najlepsza produkcja tego typu w historii studia Team Ninja.
Nie mogę się oderwać. Wo Long: Fallen Dynasty to najlepsza gra inspirowana serią Dark Souls od zewnętrznego studia, z jaką dotychczas miałem styczność. A było ich wiele, od polskiego Lords of the Fallen, przez futurystyczne The Surge i Scars Above, kończąc na ciekawych eksperymentach pokroju The Remnant.
Wo Long: Fallen Dynasty miota graczem serwując arcytrudnego pierwszego bossa. Potem jest już przyjemny spacerek
Twórcy Dark Souls uwielbiają używać pierwszego (ewentualnie drugiego) bossa jako swoiste sito na graczy. Takie, które oddziela osoby na tyle zdeterminowane by przejść całą grę od takich, które tytuł uruchomiły z ciekawości albo przez przypadek. Dokładnie taką samą strategię przyjęło Team Ninja. Pierwszy boss był okropny. To najtrudniejsza walka całej gry.
Wykuty w ogniach Soulsów, Eldena i Bloodborne'a, nie poddałem się jednak. W końcu ubiłem wrogiego generała, w połowie walki zamieniającego się w wielkie monstrum ze świeżym paskiem życia. Chwilę później odblokowałem serię ułatwień: sieciową rozgrywkę co-op, możliwość przyzywania towarzyszy NPC oraz moc magicznych bestii. Dzięki nim kolejne epizody Wo Longa były jak przyjemny spacerek z kilkoma odcinkami lekkiego truchtu.
Według danych z Xboksa, gdzie gra trafiła do usługi Game Pass, tylko 1 na 3 graczy pokonało pierwszego bossa. Kompletnie mnie to nie dziwi. Jeżeli jednak wymagająca walka odrzuciła was od tej produkcji, apeluję z całego serca: znajdźcie w sobie determinację, by ubić wrogiego generała. Produkcja jest bowiem tego warta. Cudownie się rozwija, daje masę satysfakcji i sprawia, że trudno odejść od ekranu.
Wo Long: Fallen Dynasty to najlepszy klon Dark Souls od zewnętrznego studia
Team Ninja ponownie wraca do czasów antycznej Azji. Weterani gier odpowiedzialni za kultową serię Ninja Gaiden zabierają graczy do Chin, wybierając popularną w grach Epokę Trzech Królestw, zapoczątkowaną powstaniem Żółtych Turbanów. W Wo Long powstanie jest wzniecone przez demonicznego wroga, który rośnie w siłę w miarę kolejnych wojen i przelanej krwi, inspirując bitwy między władcami chińskich domen.
Chociaż opowieść może się wydawać początkowo niezwykle chaotyczna, odmienne kulturowo postaci są niezwykle wyraziste. Dzięki temu, że część z nich możemy przyzwać jako pomocników NPC, w naturalny sposób powstaje więź między bohaterami niezależnymi i graczem. Więź, która potem jest dobrze wykorzystywana narracyjnie, na skutek dramatycznych zwrotów akcji. Teatralna wręcz dramaturgia stanowi ciekawą odskocznię względem Dark Souls, gdzie sceny przerywnikowe zawsze są ograniczane do minimum.
To jednak nie historia i nie narracja sprawia, że Wo Long jest takie świetne. Nawet nie walka, chociaż jest solidna. Fallen Dynasty zdobyło moje serce serią ciekawych, unikalnych rozwiązań wyróżniających tę produkcję na tle pozostałych tytułów souls-like.
Moim ulubionym pomysłem są chorągwie, dodające graczowi i jego pomocnikom morale. To świetna nagroda za wnikliwą eksplorację
Zasada jest prosta: jeśli chcesz, możesz od razu biec na złamanie karku w kierunku bossa. Jeżeli jednak skupisz się na wnikliwej eksploracji otoczenia, zostaniesz za to odpowiednio nagrodzony. W różnych zakątkach lokacji umieszczono bowiem miejsca na wbicie chorągwi. Każda z nich zwiększa poziom morale gracze, od początkowego 0 na nowym terenie do maksymalnie 20. Wrogowie również mają swój wskaźnik morale. Jeśli nasz jest wyższy, zyskujemy pewne przewagi. Jeżeli niższy, ma je przeciwnik.
Świetne jest to, że zdobywając maksymalny poziom morale w danej misji, zyskujemy minimalny lewar nad finalnym bossem tego obszaru. W ten sposób skrupulatna eksploracja jest wynagradzana nie tylko dodatkowym lootem oraz punktami doświadczenia, ale także siłą militarną. Dobrze się to wkomponowuje w klimat bitew z Epoki Trzech Królestw, a jednocześnie jest ukłonem w kierunku graczy takich jak ja, którzy niemal liżą ściany - muszą zajrzeć pod każdy kamień i w każdy ciemny korytarz.
Jestem także wielkim zwolennikiem tego, jak Team Ninja podeszło do tematu kondycji oraz wytrzymałości wojowników
Domyślny model w grach typu Dark Souls jest następujący: każdy zamach, przewrót czy blok kosztuje wytrzymałość, a gdy ta jest na wyczerpaniu, gracz staje się powolny i ociężały. Wo Long modyfikuje te założenia, zamieniając kondycję w energię czi. Traci się ją podczas otrzymywania obrażeń, blokowania i używania ataków specjalnych, ale zyskuje trafiając przeciwnika oraz wykonując idealne kontry.
Ta zdawałoby się niewielka zmiana sprawia, że starcia drastycznie zyskują na dynamice. O ile taki Elden Ring to w dużej mierze taniec polegający na szacowaniu zasięgu broni, w Wo Long starcia są bardziej kontaktowe, z silnym przesunięciem w kierunku parowania oraz kontrataków. Samo parowanie jest znacznie łatwiejsze niż w Dark Souls czy Sekiro, dzięki wyraźnym znacznikom ataku przeciwnika. Dzięki temu nawet mniej doświadczony gracz może się poczuć jak prawdziwy fechmistrz, rozbrajając rywala serią potężnych kontrataków. Jest satysfakcja.
Wo Long: Fallen Dynasty staje się łatwe, przyjemne i uzależniające. Bardzo trudno odejść od ekranu.
Po ubiciu wrogiego generała z pierwszej misji, każdy kolejny boss padał już za pierwszym podejściem. Wyjątki mogę policzyć na palcach jednej ręki, podczas gdy samych misji jest naprawdę sporo. Wo Long to długa gra, która wystarczy na wiele godzin przyjemnej, wcale nie tak wymagającej zabawy. W pewnym momencie gracz staje się prawdziwą maszyną do zabijania, a system kontr sprawia, że nawet wrogowie ze znacznie wyższym morale nie stanowią problemu, o ile zachowamy spokój i koncentrację. Cyferki to tylko tło do umiejętności reagowania.
Niższy poziom trudności niż w Sekiro czy Bloodborne nie jest niczym złym. Uważam, że tworzenie trudnej gry dla samej trudności nie ma nic wspólnego z talentem deweloperskim. I chociaż satysfakcja z ubitego bossa nie jest tak wielka jak w Dark Souls, wygrana konfrontacja wciąż daje masę przyjemności. Żona z rozbawieniem oglądała, jak unoszę rękę w geście zwycięstwa, posyłając kolejnego bossa do piachu.
Największe zalety:
- Najlepsza gra w stylu Dark Souls nie od From Software
- Kapitalny system chorągwi i morale
- Niższy poziom trudności niż w Dark Souls to nie wada
- Przyzywani NPC i relacje z tymi bohaterami
- Dramaturgia godna Przyczajonego Tygrysa, Ukrytego Smoka
- Dużo wertykalnej rozgrywki, zwłaszcza skakanie po dachach
Największe wady:
- Nieprzemyślany system przywoływania innych graczy
- Szkoda, że tyle osób odpada na pierwszej walce z bossem
- Zróżnicowanie przeciwników mogłoby być większe
Zamiast miejscem rozpaczy, Wo Long: Fallen Dynasty stało się moim miejscem komfortu. Odpalałem grę po pracy, w około godzinę - półtora przechodziłem nową misję na świeżo odblokowanym obszarze i tak przez kilkanaście dni. Baaardzo przyjemny rytuał, z dobrze zachowanymi proporcjami wyzwania, satysfakcji oraz trudności. Jeśli podczas zabawy z Sekiro miałeś odczucie "ciekawe, ale za trudne", Fallen Dynasty trafia w złoty środek.
Zrzuty ekranu pochodzą z gry na PS5 działającej w trybie performance