Powiedzieli elektrycznym hulajnogom "nie" i dobrze na tym wyszli. Teraz chcą je całkiem wyrzucić
Paryż wypowiedział zdecydowaną wojnę elektrycznym hulajnogom na wynajem. To od mieszkańców zależeć będzie ich obecność w mieście, która już teraz jednak ogranicza się w sumie do minimum. To nie rezygnacja z nowoczesności, a ratowanie systemu, który doskonale działa. Bo nie opiera się na samochodach.
W dzień narodowego strajku droga wzdłuż Sekwany, tuż przy Luwrze, była wyjątkowo zakorkowana. Autobusy wyjechały masowo po godzinach bez kursowania, mosty i niektóre pobliskie uliczki były zablokowane, a ruchem kierowała policja, co wprowadzało dodatkowe spowolnienie. Tylko rowerzyści czuli się w miarę pewnie, przejeżdżając centymetry przed zderzakami. Jeden nic nie robił sobie z podenerwowania kierowców: po prostu wyciągnął rękę, jakby miała ewentualnie odepchnąć zbliżające się auto i przejechał wszerz, skracając sobie drogę przez środek skrzyżowania. W końcu to on jest u siebie – ulica należy do rowerów, to samochody są gośćmi.
Perspektywa turysty pewnie jest myląca, ale mam wrażenie, że zobaczyłem miasto, w którym samochody przegrały. Sygnalizacja świetlna jest umowna. Piesi przechodzą na czerwonym nawet wtedy, kiedy auto wydaje się dość blisko. Rowerzyści jeżdżą w cały świat (chaotycznie - przyp.red.), zręcznie manewrując pomiędzy samochodami, a na ruchliwych skrzyżowaniach czy rondach zajmując sobie miejsce gdzie im wygodnie, wręcz wymuszając, jakbyśmy to powiedzieli, pierwszeństwo.
Jakimś cudem to wszystko działa, a powody sukcesu są moim zdaniem dwa. Pierwszy: samochody jeżdżą wolno. Już w 2021 ograniczenie prędkości do 30 km/h obowiązywało na 60 proc. ulic, a dwa lata temu zdecydowano się rozszerzyć na kolejne rejony.
Drugi: Paryż to miasto, które powiedziało hulajnogom elektrycznym "nie"
Już teraz na chodnikach jest ich zaskakująco mało. Niewykluczone, że nie będzie ich w ogóle. W kwietniu odbyć ma się referendum na temat całkowitego zakazu tych urządzeń na wynajem. Co ciekawe, będzie to pierwsze lokalne referendum od 2003 roku, co najlepiej pokazuje, jakim błędem musiało być pojawienie się hulajnóg w mieście.
Operatorzy hulajnóg starają się przygotować użytkowników do głosowania i jeszcze do niedawna, gdy wypożyczało się pojazd, pojawiał się komunikat zachęcający do oddania głosu "za" ich pozostawieniem. Taka forma mobilizacji skazana jest na niepowodzenie, bo w Paryżu raptem trzy firmy obsługują wypożyczanie sprzętu. W 2019 było ich jeszcze... dwanaście.
Dominującym alternatywnym środkiem transportu jest rower. Paryżanie jeżdżą elektrykami, składakami, szosami, rowerami cargo. Firmy, które w Polsce kojarzą nam się z hulajnogami, próbują odgryźć kawałek tego olbrzymiego tortu właśnie e-bike'ami, ale i tak stanowią mniejszość. Większość pojazdów do wypożyczenia na ulicach to te publiczne.
Rajem dla rowerzystów wydaje się Holandia, ale w Paryżu też mają nieźle. Wiele dróg ma wydzieloną bardzo szeroką przestrzeń dla jednośladów. Samochody jeżdżą wolno, więc rowerzyści czują się bezpiecznie. Z polskiej perspektywy: może nawet za bardzo, bo przyzwyczajony do tego, jak traktuje się rowerzystów u nas, wielokrotnie uznawałem, że ci w Paryżu jeżdżą jak samobójcy i lada moment skończy się to źle. To tylko wrażenie, bo przez lata dominacji rowerów zmalał odsetek wypadków na jednego rowerzystę. Kierowcy są już przyzwyczajeni, a że jadą wolno, mogą zdążyć zareagować.
Im dłużej obserwowałem ruch uliczny w Paryżu, tym bardziej miałem wrażenie, że sukces tkwi w odstawieniu elektrycznych hulajnóg. W sobotnie, ciepłe przedpołudnie próbowaliśmy przejść przez niewielką ulicę. Nie dało się, bo co chwila zza zakrętu wyłaniały się kolejne rowery, zajmujące całą szerokość. Gdyby jednak dołożyć do tego hulajnogi, widok z imponującego stałby się już irytujący, tym bardziej, że hulajnogi jeździłby zapewne nieco szybciej.
To nie tak, że ich nie ma. Ludzie jeżdżą, ale na własnych. I wtedy też częściej mają na sobie kaski. Ci, którzy korzystają z dostępnych do wypożyczenia, popełniają te same irytujące błędy co użytkownicy w Polsce: zostawiają je gdzie popadnie (choć narażają się na kary) czy poruszają się na jednej w kilka osób. Ale ponieważ hulajnóg jest zaskakująco mało, liczba incydentów też nie wydaje się duża.
Nikt za nimi tęsknić nie musi, bo poruszanie się po Paryżu jest wygodne i bez tego pojazdu
Rowery miejskie są łatwo dostępne i tanie, metro na każdym kroku, nawet autobusami jeździ się dość przyjemnie. Najciekawsze jest jednak to, że hulajnogi nie miały w tym szalonym podejściu do poruszania się po mieście szans się sprawdzić. Udało się wypracować działającą formułę, choć dla turysty wydaje się ona wręcz ekstremum.
Pewnie gdy hulajnóg przez krótki czas było więcej, nagle okazało się, że jeżdżących na drogach jest za dużo i dopiero teraz zaczyna się robić niebezpiecznie, a idealny system się sypie. Stawiając na rowery, można było przez lata doprowadzić do ich asymilacji i mimo wszystko bezkonfliktowej obecności najpierw obok samochodów, a w niedalekiej przyszłości: pewnie zamiast.
Ale hulajnogi? Ze swoją prędkością, niewielkim rozmiarem i ewentualnym nagromadzeniem w krótkim czasie? Tego byłoby za wiele. Stąd nadchodzące referendum, motywowane właśnie licznymi skargami mieszkańców.
Niestety, żadne polskie miasto nie będzie jak Paryż
Dziwnym trafem staliśmy się fanami płatności bezgotówkowej. Jesteśmy liderami pod względem nowoczesnych transakcji, a takich rozwiązań jak BLIK mogą nam zazdrościć na zachodzie. Podobno popularność takiej formy płacenia była spowodowana tym, że wygodna zmiana nadeszła nagle. Inne kraje miały np. karty kredytowe czy czeki, więc to odejście od gotówki jest ślamazarne, bo dzieli się na etapy. Nie wiem, na ile to prawda, ale ma to sens.
Podobny proces zachodzi w podejściu do transportu: wcześniej nie było niczego innego niż auta i niestety zaniedbywany transport publiczny. Hulajnogi mogły zdominować polskie miasta, bo jakby nie patrzeć, startowały z tego samego pułapu co rowery. Tak, rowery były u nas od zawsze, ale jednak infrastruktura rowerowa ciągle jest w powijakach, a codzienne poruszanie się po mieście nadal jest wyczynem i wyzwaniem. Jesteśmy na początku tej drogi. Co tu dużo pisać, wystarczy przypomnieć absurdy, które co jakiś czas opisuje Piotr Barycki. W Polsce życie rowerzystom zbyt często się utrudnia, a nie ułatwia.
Nowa, szczególnie popandemiczna popularność rowerów zbiegła się z boomem na hulajnogi na wynajem, które nagle wyrosły jak grzyby po deszczu. Nie miał nas kto przed nimi obronić, bo nie widzieliśmy innego świata. U nas bardzo często hulajnoga nie jest wyborem, a koniecznością: bo roweru miejskiego przez miesiące nie ma (a jak jest, to nie działa, jak w Łodzi), zaś tramwaje i autobusy jeżdżą rzadko. Coś za coś: wypełniają lukę, ale tworzą zagrożenie i bałagan.
Oczywiście możemy z nimi walczyć i ograniczać ich wpływ. Na przykład tworząc specjalne parkingi, gdzie pojazdy będą pozostawiane. Tylko wystarczy przypomnieć sobie, jak to wygląda choćby w Krakowie, gdzie hulajnogi stoją dosłownie w dziesiątkach i po prostu zagradzają sporą część ulic i chodników.
Brutalna prawda jest taka, że trudno wyobrazić mi sobie moje miasto, Łódź, bez hulajnóg. Są utrapieniem, ale bez nich poruszanie byłoby jeszcze gorsze. I to niestety smutna konstatacja, bo Paryż pokazał, że współczesne, nowoczesne i ekologiczne miasto nie potrzebuje aż takiej liczby akurat tych jednośladów.
Zdjęcie główne: gabriel12 / Shutterstock.com