Korzystałem tydzień z Huawei Mate 50 Pro i przypomniałem sobie o największej wadzie iPhone’a 14 Pro
iPhone 14 Pro to porządny telefon, nie da się mu tego odmówić. Krótka, choć miła przygoda z najnowszym cackiem od Huaweia przypomniała mi jednak, jak bardzo Apple jest zacofany w jednej kwestii. Z punktu widzenia użytkownika urządzenia mobilnego, niemalże kluczowej.
Kilka miesięcy temu z czystej ciekawości wyjąłem z szuflady prehistoryczny już telefon Lumia 1520, by powspominać stare czasy. Gdy go używałem, był świetny. Taki rodzaj telefonu niegdyś określano mianem fabletu, by podkreślić wówczas rzadki duży rozmiar wyświetlacza. I, siłą rzeczy, akumulatora. Miłe uczucie nostalgii zaburzyła konieczność podłączenia telefonu do ładowarki. Przyzwyczajony do nowoczesnych telefonów z frustracją czekałem długie godziny na naładowanie ogniwa do pełna.
Takie zderzenia z odległą przeszłością są bardzo odświeżające. Przypominają, w jak szybkim tempie rozwija się nowoczesna elektronika. Rzeczy, które dziś są dla niemal każdego oczywiste, raptem dekadę temu dostępne były tylko w najdroższych, zaawansowanych urządzeniach. Albo wręcz nie zostały wynalezione.
Przywołuję to wspomnienie, bo niedawno znowu się poczułem jak z tą Lumią wspomnianą powyżej. Problem tylko polega na tym, że owa frustracja dotyczyła nowoczesnego, cieszącego się (zasłużenie) dobrą opinią telefonu. Używanie iPhone’a 14 Pro po przyzwyczajeniu się do Huawei Mate 50 Pro to jak kubeł zimnej wody. Takiej gęstej. Chodzi o marnowanie czasu z powerbankiem czy ładowarką.
Szybkie ładowanie w Huawei Mate 50 Pro. To dużo ważniejsze niż bzdury i dodatki.
O atrakcyjności danego telefonu decyduje wiele elementów. Są to forma, wyświetlacz, porządny aparat, sprawny chipset, dopracowane oprogramowanie i wiele, wiele więcej. Wszystkie te cechy łączy jednak jeden, wspólny mianownik: są guzik warte, jeśli w telefonie zabraknie energii.
iPhone’a akurat trudno ganić za czas pracy na baterii. Jednak jak każdy telefon, w końcu owej energii zabraknie. Osoby przyzwyczajone do nawet niedrogich telefonów innych producentów będą prawdopodobnie zdziwione jak wiele czasu trzeba, by podładować lub naładować drogiego i rzekomo supernowoczesnego iPhone’a 14 Pro. Oczywiście po dokupieniu ładowarki, bo w pudełku z telefonem klient jej nie znajdzie.
iPhone 14 nadal wykorzystuje ładowanie z mocą 20 W. W przypadku modelu iPhone 14 Pro z ogniwem o pojemności 3200 mAh po 30 minutach ogniwo nie osiągnie nawet 50 proc. naładowania. Mówimy tu przy tym o ładowaniu przewodowym. W przypadku bezprzewodowego jest ro raptem 15 W przez ładowarki MagSafe i 7,5 W przez ładowarki Qi.
Tymczasem właśnie skończyłem używać pożyczonego Huaweia Mate 50 Pro. Telefon wyposażony jest w znacznie pojemniejsze ogniwo (4700 mAh). Mimo tego obsługuje ono przewodowo ładowanie z mocą 66 W przez ładowarkę SuperCharge (dostarczona w pudełku z telefonem) oraz bezprzewodowo z mocą 50 W (choć tylko przez ładowarki SuperCharge, sprzedawane osobno). Różnica jest kolosalna. Raptem kilka minut na ładowarce i telefon już jest gotowy do kilku godzin pracy. Odczekanie 20 minut to już 60 proc. naładowania, z powodzeniem wystarczy na użytkowanie od rana do wieczora. Po nieco ponad pół godziny (konkretnie 38 minut) smartfon jest naładowany
To upokarzające dla iPhone’a. Zresztą Mate 50 Pro może nawet stanowić pomoc dla znajomych, z którymi użytkownik takiego telefonu Huaweia się akurat spotyka. Urządzenie obsługuje bowiem bezprzewodowe ładowanie zwrotne, również w standardzie Qi. Może więc podładować biednego iPhone’a, gdy mu zabraknie energii, a nikt nie ma pod ręką powerbanka czy przewodu.
Apple, obudź się. Konkurencja cię wyprzedza.
iPhone 14 Pro ładuje się bardzo powoli, a przy ładowarkach bezprzewodowych w tempie niemal niezauważalnym. W praktyce oznacza to częste sięganie po powerbanka. Na przykład gdy zapomnimy naładować telefonu przed wyjściem z domu. Wybaczcie, ale to już nie te czasy, by na co dzień z telefonu dyndał wielki i ciężki klocek w formie zewnętrznego ogniwa. Apple, czas na pobudkę i wzięcie przykładu z konkurencji.