Dzień dobry, nazywam się Łukasz i od 10 lat nie kupiłem gry w pudełku
I szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie jeszcze kiedykolwiek wkładać płyty do napędu czy kartridża do obudowy. Gry cyfrowe rozpieściły mnie na dobre.
Ok, ok, dopuściłem się we wstępie delikatnego zaokrąglenia, bo technicznie rzecz biorąc, minęło nieco ponad 9 lat, odkąd ostatni raz kupiłem fizyczną kopię gry. Pamiętam to jak dziś – była to kolekcja The Elder Scrolls: Anthology, którą kupiłem wyłącznie ze względu na dołączoną książeczkę z artworkami i plakaty, które swoją drogą do dziś wiszą nad moim biurkiem.
Przez całe życie gram na pececie, więc może przyszło mi to łatwiej, niż przychodzi posiadaczom konsol; nie zmienia to jednak faktu, że od blisko dekady ani nie kupiłem fizycznej kopii gry, ani nie włożyłem płyty z grą do napędu. Przez ten czas uzbierałem pokaźną kolekcję gier rozsianą między kilkoma cyfrowymi sklepami i nie wyobrażam już sobie kiedykolwiek wrócić do fizycznych kopii. Mimo że miałoby to sporo plusów. Już tłumaczę.
Gry pudełkowe czy cyfrowe? Wybierz te pierwsze, jeśli chcesz zaoszczędzić
Z taką narracją spotykam się ze strony moich redakcyjnych kolegów za każdym razem, gdy wspominam, że kupiłbym konsolę, ale ceny gier są absurdalne. I nie mówcie mi, że nie są; nie istnieje ekonomiczne, racjonalne uzasadnienie, dla którego kopia nowej gry kosztuje na konsolach nowej generacji grubo ponad 300 zł, a pięcioletnie gry Nintendo nadal są sprzedawane w takich cenach, jak w dniu premiery. Nawet starsze pozycje są droższe, wolniej tracą na wartości, a jak już trafiają na wyprzedaż, to i tak zwykle trzeba za nie zapłacić więcej niż zapłacilibyśmy za tę samą grę na PC.
Rozmawiam o tym dość często, bo ceny gier to jedyne, co powstrzymuje mnie przed zakupem konsoli. I zawsze, gdy podnoszę ten temat, słyszę jedno - kup pudełko. Bo grę w pudełku można przejść i odsprzedać, odzyskując znakomitą większość wydanych pieniędzy, które potem można zainwestować w kolejną grę, i kolejną, i tak w kółko. Zwłaszcza Piotr Grabiec namawia mnie do tej metody, ale Piotr Grabiec prawdopodobnie trzyma pod koszulką na łańcuszku zmieniacz czasu; nie umiem inaczej wyjaśnić, jakim cudem jest w stanie pochłaniać takie ilości gier, komiksów i seriali, i jeszcze mieć czas na pracę.
Osobiście uważam, że odsprzedaż pudełek to strata czasu. Od Piotrka usłyszałem z kolei, że stratą czasu jest czekanie na promocje w cyfrze, skoro można tu i teraz kupić pudełko, i grać w to, co się chce, a nie w to, co akurat jest przecenione. Ok, ta logika ma sens. Jest tylko jeden szkopuł – należę do tego gatunku graczy, którym taki modus operandi kompletnie się nie sprawdza.
Gry się nie starzeją. Nie mam parcia na nowości
Głównym powodem, dla którego metoda kupowania pudełek i sprzedawania ich kompletnie do mnie nie przemawia, jest fakt, że… sprawdza się ona najlepiej w przypadku gier kupowanych na premierę i odsprzedawanych tuż po niej, kiedy gra jeszcze trzyma maksimum oryginalnej wartości. Tymczasem ja kupiłem grę na premierę może ze 3 razy w życiu.
Prawdopodobnie jest to zachowanie wyniesione z lat dzieciństwa. Kiedyś, choć trudno w to uwierzyć, gry były jeszcze droższe, także na PC. Kupno nowej gry leżało kompletnie poza zasięgiem nastolatka, a ja, mimo tego, że pracowałem od bardzo młodego wieku, wolałem przeznaczyć pieniądze na inne drogie hobby, jak muzyka i fotografia, niż kupować gry na premierę. Już za młodu nauczyłem się cierpliwości, ale też po prawdzie wcale nie musiałem jakiejś wielkiej cierpliwości wykazywać. W końcu tyle było gier do ogrania za półdarmo! 15 lat temu czasopisma o grach osiągnęły szczyt swojej popularności i do każdego z nich dołączane były na płytach świetne gry, które skutecznie przyćmiewały chęć zagrania w jakąś super-nowość.
Znakomitą większość gier, jakie przeszedłem w latach nastoletnich, kupiłem zresztą za marne 20 zł, dzięki cudownej serii Extra Klasyka Gier Komputerowych. Nazbierałem w ten sposób tak wiele świetnych gier, że kupno nowej gry na premierę wydawało mi się kompletnie irracjonalne. Dlaczego miałbym wydać 150 zł na jedną nowość, skoro mogę za to kupić 7 rewelacyjnych starszych pozycji, a w czasie, który zajmie mi ich ogranie, rzeczona nowość również potanieje do bardziej akceptowalnego poziomu. Podejrzewam zresztą, że takie podejście do tematu zawdzięczam wszechobecnym w wakacyjnej Łebie targom taniej książki. Tak, na książki w dniu premiery też nigdy nie polowałem. Po co, skoro za cenę jednej nowości mogłem wyjść z naręczem książek z bazarku?
Dziś, mimo tego, że finansowo mogę sobie pozwolić na zakup każdej nowości, jaka mi się żywnie podoba, wciąż odczuwam równie silny brak parcia na granie w gry na premierę. Na palcach jednej ręki mogę policzyć produkcje, które do tego stopnia mnie zauroczyły, że musiałem je mieć w sekundzie udostępnienia ich w sklepie. W całym natłoku gier, które są wydawane każdego roku, wskazałbym góra 1-2, które pociągają mnie tak bardzo, że rozważyłbym kupno od ręki. W tym roku będzie to na pewno Hogwart’s Legacy, ale poza tym? Każda z premier może poczekać. A ja w tym czasie na spokojnie „rozprawię się” z tytułami z minionych lat, które przecież wcale nie przestały być świetnymi grami tylko dlatego, że od dnia ich premiery minęło trochę czasu.
Branża gier to dziś najbardziej dochodowa gałąź przemysłu rozrywkowego, więc gier powstaje więcej niż kiedykolwiek, a wydawcy robią wszystko, by nas nakłonić do tego, aby zagrać w nie już teraz, od razu. Dodajmy do tego natłok filmów, seriali, kilka tysięcy nowych książek wydawanych co roku tylko w Polsce i… człowiek nie ma innego wyjścia, jak pogodzić się z faktem, że życia mu nie starczy na przeczytanie wszystkiego, obejrzenie wszystkiego czy zagranie we wszystko. A skoro tak, to po co narzucać na siebie presję grania w nowości, jeśli już do tej pory wydano tysiące fenomenalnych gier, które tylko czekają na odkrycie. Co z tego, że dana gra wyszła dekadę temu? Jeśli uruchomię ją dziś po raz pierwszy, dla mnie będzie to nowość.
Odsprzedaż gier pudełkowych to dla mnie absurd, bo… lubię wracać do gier
Oprócz braku parcia na nowości, różnię się od Piotrka Grabca podejściem w jeszcze jednej, fundamentalnej kwestii. Piotrek kupuje grę, przechodzi raz i odsprzedaje/zapomina. Tymczasem osobiście jestem z tych, którzy uwielbiają wracać do raz ukończonych tytułów - albo po to, by jeszcze raz przeżyć historię, albo po to, by odkryć ją na nowo lub - w przypadku gier takich jak Skyrim czy GTA V – po prostu eksplorować świat i bawić się po swojemu.
Cyfrowe wersje gier umożliwiają mi te powroty zawsze i wszędzie. Jako że zawodowo testuję komputery od blisko 7 lat, chyba bym się zapłakał, musząc instalować gry z płyt, zamiast wygodnie pobierać je jednym kliknięciem. A tak na każdej maszynie mam dostęp do calutkiej biblioteki posiadanych produkcji, nagromadzonych na przestrzeni ostatniej dekady, ze wszystkimi zapisanymi stanami gry. I łapię się na tym, że znacznie częściej wracam do gier, które kiedyś przeszedłem, lub do jakiegoś starocia z biblioteki, który pominąłem, niż kupuję zupełnie nową grę. Gdy kupię konsolę, to się raczej nie zmieni - nadal będę wracał do raz pokonanych produkcji i nadal będę wertował katalog w poszukiwaniu starych perełek, których nie mogłem ograć za młodu.
W tym układzie kupno gry w pudełku z zamiarem późniejszej odsprzedaży kompletnie mija się z celem. Bo jeśli odsprzedam kupioną grę, nie będę mógł do niej szybko wrócić. A jeśli będę chciał wrócić, to pudełko musiałoby zostać u mnie na stałe lub na bardzo długi czas, a wtedy nie tylko nie odzyskałbym pieniędzy za zakup (więc cała logika przedstawiona na początku tekstu bierze w łeb), to jeszcze musiałbym przechowywać na półce fizyczny, zbierający kurz artefakt, czego szczerze nie znoszę.
Toleruję książki w fizycznym formacie, bo są formą odskoczni od ciągłego gapienia się w ekrany. Ale pudełka z grami? Nie, dziękuję, kolekcjonerem nie będę. Nie czuję też potrzeby posiadania, więc nie mam problemu ani z grami w abonamencie, ani z faktem, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym Steam, Epic i inni mogą wyciągnąć wtyczkę; gdy tak się stanie, wtedy będę się tym martwił. Ale nie zagracę domu plastikowymi opakowaniami na przestarzałe nośniki tylko dlatego, że w nieokreślonej przyszłości moje cyfrowe kopie gier mogą przestać działać (spoiler: te fizyczne też mogą).
Pudełka to sposób na tanie granie na konsoli. Ale nie dla mnie
Oczywiście zgadzam się z Piotrkiem i z każdym, kto podsuwa pomysł kupowania i odsprzedawania gier pudełkowych jako sposobu na tanie granie na konsoli. Zwłaszcza w przypadku Nintendo Switcha za tą tezą stoi solidna matematyka. Wiem jednak, że nawet jeśli mógłbym dzięki temu zaoszczędzić trochę pieniędzy, to nie jest to rozwiązanie dla mnie. Za bardzo lubię wracać do raz pokonanych tytułów i za bardzo rozleniwiło mnie kupowanie cyfrowych wersji, żeby bawić się w całe to wystawianie pudełek na sprzedaż.
Czy boli mnie to, że poza abonamentami gry na konsole są bardzo drogie i tanieją znacznie wolniej, niż ich pecetowe odpowiedniki? Oczywiście. Nie boli mnie to jednak na tyle, by nagle w imię oszczędzenia kilku złotych porzucić dekadę przyzwyczajeń i wygody, jaką daje cyfra.