REKLAMA

Epic Games kupuje Bandcampa. Zaraz, ale... po co? Nic z tej transakcji nie rozumiem

To może być najbardziej zaskakująca transakcja całego roku. Gigant z branży gier kupuje czarnego konia rynku muzycznego. Muzyczna platforma zyska zastrzyk gotówki i popularności, ale właśnie to martwi fanów – w tym mnie.

Epic Games kupuje Bandcampa. Zaraz, ale... po co? Nic z tej transakcji nie rozumiem
REKLAMA

Teoretycznie nic w tej transakcji się nie klei. Owszem, Bandcamp to ważna platforma, którą uwielbiam. Miesięcznie wydawane są na niej miliony dolarów. Jeśli jednak porównamy ją z innymi serwisami streamingowymi to... porównania nie ma. Bandcamp gra w innej lidze, stawia na inne wartości.

REKLAMA

Główną jest niezależność. Stawki są najlepsze dla artystów – prowizja wynosi ok. 15 proc., a w tzw. badncampowe piątki, organizowane raz w miesiącu, cała kasa leci do kieszeni wydawców i artystów. Bandcamp to dla mnie przede wszystkim ludzie, bezpośredni kontakt z wytwórnią czy muzykiem, który sam pakuję kasetę, idzie na pocztę i wysyła ją ze słonecznej Walencji do mniej słonecznej Łodzi.

Widać to szczególnie w czasie okrutnej wojny. Artyści udostępniają swoje płyty, przygotowują składanki, wszystko po to, aby przekazać środki na organizacje wspomagające żołnierzy i cywilów.

Nie mówiąc już o tym, że to przede wszystkim źródło muzyki z całego świata, z przeróżnych gatunków. Jeśli myślicie, że na Spotify czy innych streamingach jest wszystko, to po prostu nie znacie Bandcampa – bo tam jest jeszcze więcej. Choć raczej tych mniejszych, nieznanych, których trzeba sobie samemu wyłuskać. Albo zdać się na polecenia innych.

Z drugiej strony mamy Epic Games – cyfrowego giganta

Epic Games ostatnio bardziej niż z gier – choć pamiętamy o Gears of War czy oczywiście Fortnite – kojarzony może być za sprawą Epic Games Store. To nowy rywal dla Steama. Epic Games obrzuca twórców pieniędzmi, aby ich gry były za darmo na platformie albo dostępne wyłącznie u nich. Trudno powiedzieć, żeby Epic Games przerwało dominację Steam, ale niewątpliwie mocno podgryza dotychczasowego lidera.

Dodajmy do tego konflikt z Apple, a zobaczymy, że Epic Games gra w zupełnie innej lidze niż Bandcamp. Wykupiony serwis może poczuć się jak malutki zespolik grający w piwnicach Seattle, który nagle podpisuje kontrakt z wielką wytwórnią i trafia do Los Angeles, stojąc na czerwonym dywanie obok wielkich sław.

I na tym właśnie polega problem.

Bandcamp zajął swoją niszę. Powoli się rozwijał, zdobywał fanów, ale raczej nie na tyle, by odgrywać istotną rolę na rynku streamingowym. Mnie to odpowiadało. Na Bandcampie kupuję kasety, winyle, płyty, mam bezpośredni kontakt z artystami, cieszę się tą skromną - w porównaniu do innych muzycznych serwisów - formą.

Oczywiście w oficjalnych komunikatach Bandcamp podkreśla, że wykupienie firmy przez giganta nie zmieni ich filozofii. Oczywiście, że mało kto w to wierzy. W końcu rzadko kiedy gigant przejmuje małą firmę po to, aby pozwolić jej funkcjonować na starych zasadach. Raczej liczy na to, że będzie można zrobić z niej jeszcze jedną maszynkę do zarabiania pieniędzy. I tego wielu się obawia.

Problemem jest też to, do kogo należy Epic Games

Właścicielem części akcji jest chiński potentat Tencent. Czyli jedna z 10 największych technologicznych firm świata, która wygoniła z TOP 10 Metę, a więc Facebooka.

Jak pisał Łukasz, mówimy o chińskiej mega-korporacji, która "od lat, po cichutku, zapuszcza swoje macki coraz głębiej do świata zachodniej popkultury, inwestując ogromne kwoty w popkulturę, a szczególnie w gry wideo, które są dziś najbardziej wartościową gałęzią przemysłu rozrywkowego. A Tencent wyrasta w niej na giganta".

Tencent bowiem, jako firma podlegająca kontroli Komunistycznej Partii Chin, jest realizatorem jej planów, polegających na a) zatrzymaniu westernizacji Chin i b) propagowaniu chińskich wartości i kultury poza granicami Państwa Środka. To nie teoria, to oficjalny przykaz, jaki Tencent otrzymał najpierw w marcu 2018 r., gdy Xi Jinping rozpoczął walkę z postępującym uwielbieniem dla zachodniej popkultury w Chinach i który jeszcze bardziej rozszerzyła dyrektywa z ubiegłego roku, która de facto stanowi rozpoczęcie kreacji idealnego, cyfrowego społeczeństwa, a Tencent – jako jeden z największych gigantów cyfrowych – jest częścią tej kreacji.

I właśnie do tej rodziny trafia malutki, niezależny Bandcamp

Trochę się to kłóci, prawda? Żeby było ciekawiej, Tencent ma też udziały w Spotify. A więc tak naprawdę firma już zagarnęła dla siebie spory kawałek muzycznego tortu. Nie bez kozery spory - Tencent Music ma 700 mln użytkowników miesięcznie.

Po co więc takiemu molochowi taka płotka jak Bandcamp? Jedyna odpowiedź, która w tej chwili mi się nasuwa, to "kto bogatemu zabroni". Epic Games kupuje Bandcampa, bo może. Być może faktycznie nie chodzi o rewolucję, zmianę polityki, a jedynie o sam fakt posiadania. Lepiej, żebyśmy my to mieli, a nie konkurencja.

Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, że Epic Games robi to samo z Bandcampem, co ze swoim cyfrowym sklepem z grami. The Beatles? Proszę bardzo, kupujemy na wyłączność. Nowa płyta Artura Rojka? Tylko u nas. Choć przecież jest to możliwe – Epic już współpracował z Radiohead, więc czemu by nie zgarnąć jakiegoś giganta muzyki alternatywnej?

Niewykluczone, że to po prostu świat, w jakim żyjemy

Większy zjada mniejszego. A raczej – zagarnia. Bo jak słusznie zauważył na Twitterze dziennikarz muzyczny Bartek Chaciński, gorzej by było, gdyby Bandcamp trafił pod skrzydła Spotify czy Apple Music. Wówczas jasne stałoby się, że musi zostać zgładzony.

Teraz takiej konieczności nie ma. Ba, Bandcamp może zacząć się porządnie rozwijać. Dziś jest to serwis specyficzny, dla mimo wszystko wąskiego grona odbiorców. Dopiero od niedawna można pobierać utwory w aplikacji albo robić playlisty. Próżno szukać też Bandcampa w Smart TV czy nawet cyfrowych radiach, a przecież Spotify, Tidal czy Apple Music z takiej współpracy skrzętnie korzystają.

To olbrzymia przewaga – taka usługa jak Spotify Connect sprawia, że klikam na komputerze, a muzyka leci z radia. Na Bandcampie najpierw muszę połączyć się z telefonu do wieży przez Bluetooth, by dopiero potem puszczać muzykę. Średnio wygodne.

W oświadczeniu czytamy o możliwości tłoczenia płyt winylowych przez Bandcamp, co brzmi bardzo ciekawie. Dziś to bowiem olbrzymi problem, bo rynek zajęły największe wytwórnie, przez co mniejsi nie mogą się dopchać, bo najpierw trzeba wytłoczyć setki milionów płyt Adele.

Otwarcie się na nowe możliwości, unowocześnienie platformy, a przy tym zachowanie polityki stawiającej na pierwszym miejscu – to pozwala wierzyć, że Bandcamp skorzysta na kupnie przez Epic Games.

REKLAMA

Trudno jednak zapomnieć o finansowych powiązaniach

Szczególnie w kontekście ostatniej afery ze Spotify. Teraz te dwie platformy, teoretycznie rywalizujące ze sobą, w praktyce należą do tej samej grupy zarządzanej przez molocha. Dla nas, maluczkich, wierzących, że można istnieć i działać niezależnie, z boku, ale mimo wszystko dalej się rozwijać, powoduje to troskę o nasze fajne, bezpieczne miejsce, jakim był Bandcamp.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA