Meteoryt minął jej głowę o kilkadziesiąt centymetrów. Skała z kosmosu wpadła do łóżka, gdy kobieta w nim spała
Miliarderzy spędzają lata na tworzeniu swoich rakiet i statków kosmicznych, aby choć na chwilę polecieć w przestrzeń kosmiczną. Ruth Hamilton z Kanady nie musi lecieć w kosmos. To kosmos przyleciał do niej.
Wyobraź sobie środek nocy, śpisz w swoim łóżku. Nagle budzi cię szczekanie twojego psa, wstajesz i słyszysz tępy huk gdzieś na dachu. Chwilę później orientujesz się, że meteoryt przebił twój dach, przebił strop i wylądował na twoim łóżku, kilkadziesiąt centymetrów od miejsca, w którym przed chwilą była twoja głowa. Nieprawdopodobne? Być może. Taką jednak historię opowiedziała mediom mieszkanka niewielkiego, zamieszkanego przez 4000 osób miasteczka Golden w prowincji Kolumbia Brytyjska w Kanadzie.
Ciężko byłoby uwierzyć w taką historię, gdyby nie fakt, że eksperci z Uniwersytetu Zachodniego Ontario potwierdzają, że najprawdopodobniej tak właśnie było. Wszystkie cechy zdarzenia pasują do opisu uderzenia meteorytu. Co więcej, w tym samym czasie, kiedy doszło do zdarzenia wiele osób na terenie prowincji informowało o jasnym bolidzie przecinającym niebo.
Choć codziennie w atmosferę ziemską wchodzi nawet sto ton pyłu i skał kosmicznych to szansa na to, że meteoryt spadnie gdzieś w pobliżu nas jest niewiarygodnie mała. Jakby nie patrzeć, ponad 70 proc. powierzchni Ziemi to morza i oceany. To, co wejdzie w atmosferę ziemską nad lądem w większości spali się w ciągu kilku sekund od wejścia w atmosferę. To, co mimo wszystko przetrwa w części lot przez atmosferę i dotrze na powierzchni Ziemi najprawdopodobniej spadnie na terenie niezamieszkanym przez człowieka. Mogłoby się zatem wydawać, że szansa na zobaczenie faktycznie spadającego meteorytu jest równa zeru.
Ruth Hamilton z Golden już wie, że tak nie jest. Nie jest to jednak pierwszy przypadek tego typu. Pierwszym i bardzo nagłośnionym przypadkiem „bliskiego spotkania człowieka z meteorytem” jest przypadek Ann Hodges z 1954 roku.
Ann Hodges, pierwsze (znane) bliskie spotkanie człowieka z meteorytem
Tak samo jak w przypadku Golden, niemal siedemdziesiąt la temu, 30 listopada 1954 r. mieszkańcy miejscowości Sylacauga w Alabamie zobaczyli na niebie jasny meteor, świetlne zjawisko popularnie nazywane spadającą gwiazdą. Okazało się, że za owo zjawisko odpowiada całkiem sporych rozmiarów skała kosmiczna. Podczas lotu przez atmosferę część skały spłonęła, a część rozpadła się na fragmenty. Jeden z tych fragmentów trafił w dach przypadkowego domu jednorodzinnego. Drugi meteoryt został znaleziony jakiś czas później kilka kilometrów dalej.
Była godzina 14:46. Ann Hodges, główna bohaterka tej opowieści, leżała sobie na kanapie w salonie pod kocem. Listopad, wiadomo, chłodno się zrobiło. Tryb jesieniara włączony. Spokój Hodges zakłócił jednak huk. Kamień uderzył w dach jej domu, przebił strop, uderzył w szafkę z radiem, odbił się i uderzył w jej biodro. Początkowo nikt w pokoju nie wiedział co się stało. Kiedy jednak matka Hodges podbiegła do niej, okazało się, że w biodro uderzył ją kamień, którego jeszcze przed chwilą nie było. Skała miała nieco ponad 4 kilogramy.
Cała historia miała jeszcze wiele dalszych elementów. Wystarczy wspomnieć, że początkowo meteoryt został przejęty przez wojsko, które musiało zbadać czy to na pewno nie fragment jakiegoś wrogiego pocisku, tudzież czy to nie UFO (!). Po długiej batalii sądowej Hodges w końcu go odzyskała, choć w międzyczasie jeszcze musiała zakończyć spór z właścicielką domu (Hodges go wynajmowała), która twierdziła, że skoro spadł na jej dom, to meteoryt należy do niej. Ostatecznie kamień wrócił do osoby, w którą uderzył, jednak do tego czasu Hodges miała go już serdecznie dość, więc oddała go po prostu do Muzeum Uniwersytetu Alabamy.
Pomijając jednak te dwie historie
Warto rzucić okiem na oba zdarzenia z dużo większego dystansu. Bohaterki obu zdarzeń z pewnością skupiły się na tym, że o mało nie zginęły od przypadkowego kamienia, który przyleciał do nich prosto z kosmosu. Warto jednak pomyśleć jak mało prawdopodobne jest to zdarzenie.
Meteoryt, który wylądował na łóżku Ruth Hamilton kilka dni temu ma ok. 4,5 miliarda lat, a więc jest obiektem powstałym wtedy kiedy formował się Układ Słoneczny. Przez 4,5 miliarda lat krążył wokół Słońca w przestrzeni międzyplanetarnej to zbliżając, to oddalając się od planet i księżyców różnych planet. Mógł wejść w ziemską atmosferę 3 miliardy lat temu, kiedy w tej atmosferze nie było nawet za dużo tlenu, mógł też trafić w Ziemię 100 mln lat temu i wylądować na potężnej paproci, która później zostałaby zjedzona przez przechodzącego dinozaura. Mimo tego droga tego obiektu skrzyżowała się z przypadkową błękitną planetą akurat wtedy, kiedy istnieje na niej cywilizacja.
Meteoroid miał tyle szczęścia, że nie dokonał żywota niezauważony i nie spłonął w atmosferze, nie zniknął w toni oceanu, nie wylądował nad terytorium jakiejś puszczy, a wylądował na obszarze zamieszkałym przez istoty rozumne, ba, wylądował w domu jednej z takich istot. Dzięki temu skończy za jakiś czas jako eksponat w jakimś muzeum. To w sumie najlepszy możliwy koniec tej trwającej miliardy lat tułaczki.
A Ruth Hamilton? Tak, najadła się strachu, ale jak już odreaguje, być może poczuje wyjątkowość swojego doświadczenia - jakby nie patrzeć w kosmos poleciało już blisko sześćset osób, kosmos przyleciał jednak tylko do kilku.