REKLAMA

Realistyczny, przerażający i świadczący o kryzysie w Ubisofcie. Watch Dogs Legion – recenzja

Wszystkie składniki są na miejscu. Super oprawa graficzna, bogaty, otwarty, tętniący życiem świat, mnóstwo gadżetów, i mechanik. Artyści i programiści wyraźnie się napracowali. Zabrakło jednak najważniejszego.

09.11.2020 12.05
watch dogs legion recenzja
REKLAMA

Assassin’s Creed, Far Cry i Watch Dogs. Trzy bardzo ważne marki Ubisoftu. I trzy rodzaje gier, które łączy ze sobą ich bardzo ogólny zarys – otwarty świat. W każdej z tych gier jesteśmy rzucani na jakąś ogromną mapę. Możemy zarówno przystąpić do działań mających pchnąć opowieść do przodu, jak i zająć się jakimś pobocznym questem czy też samemu sobie wymyślać zajęcia.

REKLAMA

Przez długie lata Ubisoft – można by pomyśleć – stał się absolutnym mistrzem w kreowaniu tych otwartych wirtualnych światów. I nie inaczej jest w przypadku Watch Dogs Legion. W tej grze samo zwiedzanie to zajęcie przyjemne i angażujące. Jest ciekawie. Jest realistycznie. Świetna oprawa audiowizualna doskonale łączy się z pomysłem na fabułę i uniwersum. Aż chce się stać jego częścią, mimo iż jest ono dość przerażające.

Jednak po otrząśnięciu się z pierwszych zachwytów i skupieniu się na samej grze, zaczynamy dostrzegać kilka problemów. Na tyle wiele, że w pewnym momencie z Watch Dogs Legion spędzałem czas głównie po to, by niczego nie przegapić do tej recenzji. Zamiast emocji, napięcia lub chociaż relaksu zabawa stawała się coraz bardziej nużąca. Co rodzi moje poważne obawy również względem nowego Assassin’s Creeda i Far Cry.

Jedno trzeba przyznać Watch Dogs Legion – napięcie w grze jest zbudowane wzorowo.

Ten dość realistyczny, nieco dystopijny klimat Watch Dogsów od zawsze mi się podobał. Miejsce akcji gry zostało umieszczone w nieodległej przyszłości w Londynie, który ogarnął chaos w wyniku ataków terrorystycznych. W te wrobiona została hakerska grupa DeadSec. Jako jej przedstawiciel musimy oczyścić nasze dobre imię – a nie będzie to takie proste.

Londyn bowiem – ze względów bezpieczeństwa – staje się zamkniętym miastem, gdzie służby porządkowe mają nadzwyczajne uprawnienia. Pomogło to wyeliminować przestępczość i terroryzm niemal do zera. Jak nietrudno się domyślić, rykoszetem wyeliminowano również wszelkie wolności obywatelskie.

 class="wp-image-1490294"

Taki pomysł na grę (choć właściwie to serię gier) wręcz prosi się o jakieś cyberpunkowe sznyty czy przerysowaną komiksową stylistykę. Watch Dogs Legion idzie jednak, na swoje szczęście, jeszcze dalej w stronę wizualnego i koncepcyjnego realizmu. Pierwsze, co z pewnością was uderzy po uruchomieniu samej gry, jest to, jak wiarygodnie przedstawia ona swój świat. Imersja następuje błyskawicznie. Pstryk – i już.

Mam tu na myśli kilka rodzajów realizmu. Po pierwsze – wizualny. Gra nie próbuje szukać własnego artystycznego stylu, co jej wychodzi bardzo na dobre. Nie jest stylizowana jak Saints Row czy Grand Theft Auto. Kto kiedykolwiek odwiedził Londyn w mig zacznie rozpoznawać znajome miejsca. I nie chodzi tu tylko o rozmieszczenie budynków czy coś podobnego rodzaju. Tekstury, kolorystyka, cieniowanie – twórcy Watch Dogs Legion postawili na fotorealizm. Gra nie wygląda jak kadr wyjęty z filmu akcji odpowiednio pokolorowanego i dopieszczonego. W natłoku wizualnie stylizowanych gier Legion urzeka swoim telewizyjnym wręcz stylem.

Po drugie – koncepcyjny. To opowieść z gatunku science-fiction, wypełniona gadżetami z przyszłości, absurdalnymi wydarzeniami i sytuacjami politycznymi, jakie jeszcze w rzeczywistym świecie nie miały miejsca. Nie szkodzi: to gra wideo, a nie symulator życia. Jednak ogólny zarys świata jest bardzo wiarygodny. Zarówno w kwestii banalnych już dziś problemów – jak obdzieranie obywateli z praw i prywatności – jak i fabularnych niuansów, których spoilować wam nie chcę. W każdym razie w kwestii obranego stylu, narracji i budowanego świata Watch Dogs Legion to gra na bardzo wysokim, jeśli nie najwyższym, poziomie. I nadal, mimo bycia już trzecią częścią serii poruszającej tę samą problematykę, skłania od czasu do czasu do refleksji i myślenia.

 class="wp-image-1490297"

Graj jako ktokolwiek. Watch Dogs Legion to pełna dowolność wyboru. Niestety.

W każdej opowieści istotny jest protagonista. Przecież w grze wideo to on jest naszym wirtualnym awatarem. Reprezentuje nas w wirtualnym świecie. Czasem jest to drobiazgowo opisana przez twórców gry postać – z własnym życiorysem, imieniem czy motywacjami. W innych grach to anonimowy bohater, którego historię gracz sam sobie dopisuje w swojej wyobraźni. W Watch Dogs Legion głównego bohatera nie ma. Jest nim organizacja DedSec.

To oznacza, że tym razem nie wcielamy się w rolę Aidena Pierce’a czy Marcusa Hollowaya z poprzednich części. Do Watch Dogs Legion trafił element pseudostrategiczny. Protagonistów rekrutujemy do naszego Legionu. Możemy grać, kim chcemy. Wystarczy komuś pomóc za sprawą generowanej w grze misji, a ten ktoś z wdzięczności jest gotów przystąpić do naszych szeregów. Takie podejście świetnie się sprawdza w grach taktycznych bądź RPG – jak X-Com, Gears Tactics czy Wasteland. W przygodowej grze fabularnej, nawet z sandboxowym sznytem, sprawdza się to dużo gorzej.

 class="wp-image-1490285"

Praktyczna losowość w kwestii protagonisty sprawia, że nijak nie możemy się przywiązać do postaci na ekranie. Jej automatycznie wygenerowana osobowość jest szablonowa i nieprzekonująca. O jej motywacjach nie dowiadujemy się nic. Ot, kolejny model postaci, kolejna skórka i zestaw umiejętności. Zestaw wieloboków i tekstur, który jak zginie – to nic się nie stanie, bo przecież mamy innych rekrutów.

Samo to nie byłoby problemem, gdyby questy były angażujące. Są niestety równie randomowe, co postacie.

Największym problemem – i patrząc na inne atuty gry, również zmarnowanym potencjałem – Watch Dogs Legion jest jego sandboxowość. Mam wrażenie, że twórcy gry nie udźwignęli swoich ambicji i nie zdołali przekuć swojego niesamowicie złożonego pomysłu na grę w coś kompletnego. Watch Dogs Legion powinien być skazany na sukces. Świetna fabuła, drobiazgowo i wyjątkowo starannie przygotowany świat, rewelacyjna oprawa (do tego jeszcze wrócimy) i… nuda. Przynieś, podaj, pozamiataj. I inne zadania z losowego generatora questów.

Wspomniani wyżej losowi protagoniści nie są wielkim problemem, jeżeli sama gra ma wiele do zaoferowania w kwestii jakiejś głębi – czy to pod względem scenariusza, czy też samej mechaniki. Rodzajów misji jest raptem kilka: infiltracja, hakowanie, kradzież informacji. Wszystkie możemy wykonywać na wiele różnych sposobów za sprawą przeróżnych hakerskich gadżetów. Niektóre nawet możemy zakończyć bez pojawieniu się w miejscu akcji – wszak jesteśmy hakerami, możemy przejąć drona i posłużyć się infrastrukturą miasta. I wszystkie są takie same.

 class="wp-image-1490288"

Ktoś mógłby zauważyć, że i tak są bardziej różnorodne niż w kultowym Grand Theft Auto, gdzie w zasadzie dominują strzelaniny a’la cover shooter i pościgi samochodowe. Zgoda – tyle że w tej grze wszystkie lub większość questów są ciekawie oskryptowane. Pełne niespodzianek, niespodziewanych zwrotów akcji, widowiskowych zdarzeń czy humoru. W Watch Dogs Legion dominują schematyczność i nuda. Jest wtórnie i łatwo.

Uwagę w Watch Dogs Legion odwracają piękne widoczki.

Większość czasu w grze spędziłem na konsoli Xbox One X, dodatkowo kilka krótkich chwil w wersji dedykowanej Xbox Series X. Zostałem uprzedzony, że gra w formie przeze mnie testowanej ma przedpremierową formę i czeka jeszcze na finalną łatkę. Mając to na uwadze, nie czepiam się więc, że wielokrotnie Legion się zawieszał, wyrzucając mnie do interfejsu konsoli. Zakładam – choć zagwarantować tego nie mogę – że łatka premierowa usuwa te problemy.

Nie ma jednak nic do poprawy w kwestii tego, jak gra wygląda i działa, nie licząc wspomnianej stabilności. Londyn w Watch Dogs Legion jest absolutnie niesamowity. Architektura, ulice, pojazdy, drony, przechodnie – to miasto żyje. Wygląda fenomenalnie. I nie składa się tylko z siatki głównych ulic i oteksturowanych prostopadłościanów symbolizujących budynki. Każda malutka alejeczka, każdy zaułek – wszystko to zostało przygotowane z imponującą pieczołowitością. Nie ma też problemów z wydajnością: Legion twardo na One X trzyma się swoich 30 kl./s i ani myśli szarpać animacji.

 class="wp-image-1490291"

Na Xbox Series X jest jeszcze lepiej. Co prawda niezmiennie 30 kl./s nas prześladuje zamiast pożądanych 60, jednak i tak prześliczne miasto zyskuje dodatkowy wymiar za sprawą dużo ostrzejszego obrazu, wyższej szczegółowości detali i lepszego oświetlania. W szczególności wrażenie robią refleksy na szybach – dużo bardziej realistyczne na nowszej konsoli. Niby szczegół – ale przecież deszczowy i futurystyczny Londyn wypełniony jest błyszczącymi powierzchniami. Ten szczegół i związana z nim różnica między konsolami stają się względnie istotnie. Największą zmianą w kwestii grania na nowej konsoli są jednak czasy wczytywania: na Xbox One X stanowczo zbyt długie, na Xbox Series X trwające kilkanaście sekund.

Watch Dogs Legion. Pół gry wzorowe, pół gry nudne. Wychodzi… średniak?

Engine gry, jej zarys fabularny, praca artystów, scenografia – wszystko to w Watch Dogs Legion jest na poziomie absolutnie wzorowym. Podobnie zresztą jak w ostatnich Far Cry i Assassin’s Creed. Ubisoft doszedł do perfekcji – zarówno w budowaniu wirtualnych, ciekawych światów, jak i w zapewnianiu im odpowiedniej technologii software’owej, by gry działały dobrze i wyglądały jeszcze lepiej.

Jednak w Watch Dogs Legion widzę też to, co zacząłem dostrzegać w pozostałych wspomnianych przeze mnie seriach Ubisoftu. Assassin’s Creed Odyssey to (jeszcze) świetna gra, ale również nie brakuje w niej questów najnudniejszego sortu, a ona sama jest w zasadzie nową mapą dla Origins. Far Cry New Dawn  nawet nie zdołałem ukończyć – uwielbiam tę serię, a ostatnia część była zbyt dużą kalką poprzedniej, by to było jakkolwiek ciekawe.

REKLAMA

Watch Dogs Legion stał się tym, czego obawiam się w kontekście dużo bardziej przeze mnie lubianej serii Assassin’s Creed. Kotletem odgrzewanym wedle starej receptury przy użyciu najlepszych składników, jakie Ubisoft ma w zanadrzu. Taką grą z fabryki gier. Ze świetną technologią i ogromnym budżetem, co robi świetne pierwsze wrażenie i zdecydowanie przyciąga uwagę. I pustą w środku. Bez ciekawych misji i postaci, taką, w której w kółko wykonujemy te same czynności. To zmarnowany potencjał i groźba szerszych problemów w całej ofercie Ubisoftu. Szkoda.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA