REKLAMA

Twardziel, choć niezbyt inteligentny. Spędziłem kilka dni z zegarkiem G–Shock GBD–H1000 i mówię, jak jest

Przekazuje powiadomienia z telefonu, wskazuje lokalizację, zlicza przebyty dystans i spalone kalorie, a w razie potrzeby można nim ogłuszyć niedźwiedzia. Ach, byłbym zapomniał – mierzy też czas. Taki jest Casio G–Shock GBD–H1000, z którym spędziłem ostatnie dni.

Casio G–Shock GBD–H1000 – 5 dni z pierwszym smartwatchem G–Shocka
REKLAMA
REKLAMA

Legendarny producent niezniszczalnych zegarków postanowił wpłynąć na nieznane sobie wody i wydać na świat pierwszy – zdawałoby się – pełnoprawny smartwatch. Inteligentny zegarek dla grupy docelowej, która dotychczas wzbraniała się przed tego typu tworami, głównie ze względu na brak należytej wytrzymałości.

Spędziłem z zegarkiem Casio G–Shock GBD–H1000 tylko 5 dni. To za mało, by napisać pełną recenzję. To za mało, by jednoznacznie napisać „kupujcie” lub „nie kupujcie”. To jednak dostatecznie dużo czasu, by poznać podstawowe możliwości tego niezwykłego zegarka i wyrobić sobie o nim solidną opinię.

To nie smartwatch. To G–Shock.

 class="wp-image-1164355"

Na początku muszę przyznać się do błędu i przeprosić. W tekstach zapowiadających premierę GBD–H1000 nazywałem ów zegarek smartwatchem. Po 5 dniach mogę z całą stanowczością stwierdzić, że… nie do końca zasługuje on na to miano.

To w pierwszej kolejności G–Shock. Potem zegarek sportowy (czy raczej „sportowawy”). Dopiero na końcu listy jego cech można podać pewne inteligentne funkcje, które wyróżniają go na tle innych zegarków marki. W żadnym wypadku nie można jednak napisać, by G–Shock GBD–H1000 był smartwatchem.

 class="wp-image-1164358"

Czym zatem jest Casio G–Shock GBD–H1000?

Przede wszystkim, jakkolwiek to brzmi, jest G–Shockiem. Praktycznie niezniszczalnym, outdoorowym zegarkiem, gotowym na każde wyzwanie.

Nie bez powodu japońska marka zyskała renomę zegarków do zastosowań ekstremalnych i czuć to również w jej nowym czasomierzu. Cała konstrukcja jest zamknięta w odpornej na dosłownie wszystko obudowie z tworzywa.

 class="wp-image-1164382"

Przez pięć dni zdążyłem ten zegarek ubłocić, ubrudzić, utopić w słonej i słodkiej wodzie, zakopać w suchym i mokrym piachu, a nawet nieopatrznie przyłożyć nim w drzewo podczas biegu przez las.

 class="wp-image-1164370"

Nie zrobiło to na GBD–H1000 najmniejszego wrażenia. Wygląda i działa jak nowy. Zarówno tworzywo, jak i mineralne szkiełko pokrywające tarczę wyszły ze wszystkich prób nie tyle nawet bez szwanku, co tak, jakby te próby się nigdy nie odbyły.

 class="wp-image-1164373"

Nowy G–Shock jest też najbardziej zaawansowanym czasomierzem w ofercie firmy, choć wcale nie jest najdroższym. Ma jednak bezwzględnie najwięcej funkcji, wyprzedzając w tym względzie nawet najbardziej zaawansowane zegarki z serii Master of G.

Lista ciągnie się i ciągnie. W zegarku znajdziemy takie funkcje, jak:

– GPS
– Ładowanie solarne
– Barometr
– Termometr
– Wysokościomierz
– Cyfrowy Kompas
– Zegar światowy
– Kalendarz
– Timer
– Stoper
– Alarmy
– Pomiar kalorii
– Pomiar tętna
– Alarm poziomu pulsu
– Akcelerometr
– Krokomierz
– Powiadomienia z telefonu
– Wodoszczelność do 200 m

Niezwykła wytrzymałość i mnogość funkcji okupiona jest pokaźnymi gabarytami, nawet jak na G–Shocki.

 class="wp-image-1164337"

G–Shock GBD–H1000 ma kopertę o szerokości 55 x 63 mm i grubości 20,4 mm. Waży 101 g, co zdecydowanie idzie odczuć na nadgarstku.

I choć może nowy G–Shock wyglądał na moim szczupłym nadgarstku dość kuriozalnie, tak – mówiąc po białostocku – dla mnie się podobał. Ten zegarek ma w sobie niezaprzeczalny, toporny urok.

 class="wp-image-1164400"

Muszę przyznać, że obawiałem się rozmiarów tego zegarka i bez cienia zażenowania nazywałem go kołpakiem wśród smartwatchy. W praktyce jednak GBD–H1000 okazał się zaskakująco wygodny.

Spora w tym zasługa wykonanego z żywicy paska, który jest profilowany w miejscu łączenia z kopertą, dzięki czemu doskonale przylega do nadgarstka. Nosiłem ten zegarek na co dzień, zarówno podczas spacerów z psem jak i podczas zakupów czy pracy przy komputerze. Zdejmując go po 16 godzinach nie miałem poczucia ulgi, nie odczuwałem, bym ściągał z siebie jakiś ciężar.

 class="wp-image-1164352"

Na ogromną pochwałę zasługują też przyciski na kopercie. Są solidne, wyraźnie wyczuwalne, a obsługa interfejsu przy ich pomocy jest naprawdę prosta. Nawigacja odbywa się głównie poprzez trzy przyciski po lewej stronie. Po prawej znajdziemy dedykowany przycisk podświetlenia ekranu i przycisk cofania.

 class="wp-image-1164349"

Miłym akcentem jest obecność klasycznego pikania, obecnego w G–Shockach od początku istnienia marki. Dźwięk można oczywiście wyłączyć, ale to jak kupić sportowy samochód i zagłuszać warkot silnika. No bez sensu.

 class="wp-image-1164376"

Obiektywną przeszkodą nie do przeskoczenia w niektórych sytuacjach jest jedynie grubość koperty. O ile bez problemu chowałem zegarek pod mankietem kurtki „codziennej”, tak nie było szans, by schować go pod mankietem wodoodpornego softshella. Na szczęście GBD–H1000 jest tak wytrzymałym zegarkiem, że można go zwyczajnie nałożyć na mankiet, choć wtedy oczywiście tracimy odczyt pulsometru.

 class="wp-image-1164391"

A skoro o pulsometrze mowa…

G–Shock GBD–H1000 jest zegarkiem sportowym. Tak jakby.

GBD–H1000 nie jest pierwszym zegarkiem marki z GPS–em, istnieje w końcu model Rangeman. Jest jednak pierwszym zegarkiem z pulsometrem, GPS–em i dedykowanym trybem sportowym.

Pomiar aktywności uruchamiamy wielkim przyciskiem RUN po lewej stronie koperty. Pierwsze wciśnięcie inicjuje łączność satelitarną. Drugie rozpoczyna monitorowanie aktywności.

 class="wp-image-1164397"

Osobiście nie jestem biegaczem, ale sprawdziłem jakość GPS–u i pulsometra podczas szybkiego spaceru. Odczyt GPS był bez zarzutu, aczkolwiek w terenie zabudowanym potrzebował on bardzo dużo czasu, by znaleźć lokalizację – minęły przeszło 2 minuty od rozpoczęcia spaceru, nim zakończył szukanie. W terenie otwartym czy w lesie ten problem nie występował.

 class="wp-image-1164379"

Bardzo dobrze spisuje się również pulsometr i krokomierz. Porównując dane z GBD–H1000 z danymi z FitBita Charge 4 mogę uznać je za w pełni wiarygodne.

Na ogromną pochwałę zasługuje też wyświetlacz zegarka. Nie zdobędzie on nagrody w konkursie piękności ani statuetki za design interfejsu, ale za to jest najbardziej czytelnym cyfrowym wyświetlaczem, z jakim się do tej pory zetknąłem. Przynajmniej za dnia. Nocą podświetla go jedynie słabe, niebieskie światło pojedynczej diody – tu widzę pole do poprawy.

Szalenie przydatna okazała się funkcja automatycznego pauzowania aktywności, gdy np. czekamy na zielone światło na pasach. Zegarek momentalnie zatrzymuje pomiary i wznawia je, gdy ruszymy.

Zapisane aktywności przekazywane są do aplikacji Move, która co prawda wygląda, jakby projektował ją 15–latek, ale od strony wizualizacji danych prezentuje się naprawdę nieźle.

 class="wp-image-1164574"

G–Shock do analizy pomiarów wykorzystuje algorytmy renomowanej firmy Firstbeat. Z danych w aplikacji dowiemy się jakie jest nasze VO2max, jakie było natężenie treningu, jego efekt, ile spaliliśmy kalorii i ile czasu będziemy potrzebowali na regenerację. Algorytmy Firstbeat ułożą dla nas również plan treningowy, dostosowując treningi zależnie od interesującego nas celu.

 class="wp-image-1164562"

Problem polega na tym, że G–Shock GBD–H1000 potrafi mierzyć tylko jeden typ aktywności.

Przycisk RUN naprawdę oznacza „bieg”. GBD–H1000 nie rozróżni spaceru od jazdy na rowerze. A już próba zmierzenia nim treningu siłowego to prawdziwa katastrofa.

Zegarek nawet nie wyłącza GPS–u podczas takiego treningu, więc zapis w aplikacji pokazuje wielobarwną plamę na niewielkim obszarze. Co więcej, jeśli nie wyłączymy funkcji automatycznej pauzy pomiarów, to bedą się one non–stop zatrzymywać i wznawiać podczas ćwiczeń w bezruchu.

Najgorsze jest jednak to, iż GBD–H1000 zlicza spalone kalorie bazując na przebytym dystansie, a nie odczytach pulsometru.

Można więc przez godzinę ostro ćwiczyć na siłowni, a wg G–Shocka spalimy tyle kalorii, co podczas godziny leżenia na kanapie.

Ufam, że z czasem w oprogramowaniu tego zegarka pojawią się nowe tryby treningowe, bo póki co – delikatnie rzecz ujmując – Garmin to to nie jest. I z pewnością nikt, kto szuka zegarka sportowego z prawdziwego zdarzenia, nawet nie spojrzy na nowego G–Shocka.

G–Shock GBD–H1000 to twardziel. Ale niezbyt inteligentny.

 class="wp-image-1164403"

Nie dziwię się, że producent sam nie nazywa tego zegarka smartwatchrem, choć mógłby – bo przecież łączy się ze smartfonem, przekazuje powiadomienia, ma jakieś tam funkcje smart.

W praktyce jednak G–Shock GBD–H1000 nie potrafi nawet ułamka tego, co potrafi najuboższy inteligentny zegarek.

Aplikacje? A co to?

Sterowanie muzyką? Zapomnij.

Płatności? Weź ze sobą portfel.

Nawet przekazywanie powiadomień na ten zegarek jest frustrujące i skrajnie niedopracowane. Gdy przychodzi powiadomienie, nie możemy go od razu rozwinąć i odczytać. Musimy przeklikać się przez interfejs i wejść w menu powiadomień, by dowiedzieć się czegoś więcej. Nie możemy też w żaden sposób na powiadomienia zareagować. Wibracje są przy tym strasznie słabe i nie ma możliwości regulacji ich natężenia. Bardzo łatwo przegapić powiadomienie przychodzące na ten zegarek, a już kompletnym kuriozum jest powiadomienie o połączeniu przychodzącym: każdy inny zegarek wibruje cały czas, aż odbierzemy lub odrzucimy połączenie. GBD–H1000 wibruje raz, po czym powiadomienie znika. A ty się człowieku domyśl, co to było.

 class="wp-image-1164394"

Każdy element interfejsu, który służy obsłudze funkcji „inteligentnych”, zdradza, iż tego typu konstrukcje to dla G–Shocka terra incognita. Podejrzewam, że gdyby nie wymogi certyfikacji, zegarek nie miałby nawet trybu samolotowego. Nie znajdziemy w nim też tak podstawowej rzeczy, jak przywracania do ustawień fabrycznych czy wymazywania wszystkich danych. Aby wymazać historię powiadomień i treningów, musimy wejść indywidualnie w każde menu z osobna i usunąć je ręcznie.

Marny smartwatch, fenomenalny G–Shock.

 class="wp-image-1164388"

Gdybym miał ocenić GBD–H1000 jako zegarek sportowy czy jako smartwatch, przyznałbym mu najniższe możliwe noty i nakazał omijać szerokim łukiem.

A jednak tego nie zrobię, bo te funkcje są tylko dodatkami. Dodatkami do fe–no–me–nal–ne–go G–Shocka.

Widać, że Casio dalej gra w grę stopniowego przyzwyczajania swoich wiernych fanów do nowoczesności. Zaczęło się niewinnie, od pierwszych tanich zegarków z wbudowanym krokomierzem. Teraz G–Shock pokazuje swoim fanom potencjał, jaki tkwi w inteligentnych zegarkach i jednocześnie udowadnia, że smartwatch nie musi być filigranowy.

I to jest świetne posunięcie. G–Shock GBD–H1000 bez wątpienia przekona do siebie fanów serii, bo jest to po prostu fantastyczny G–Shock.

 class="wp-image-1164367"

Jest dokładnie tak wytrzymały, jak oczekują tego konsumenci od zegarka tej marki. Ma wszystkie funkcje, które znajdziemy w topowych zegarkach Master of G, a kosztuje mniej od większości z nich. Jedyne „ale”, jakie mogą mieć fani, to czas pracy.

W trybie zegarka z włączonym przekazywaniem powiadomień G–Shock GBD–H1000 ma pracować 12 miesięcy, czerpiąc energię wyłącznie ze słońca. Tego, z wiadomych przyczyn, nie mogłem sprawdzić.

Z włączonym pulsometrem czas ten spada jednak do 66 godzin nieprzerwanego użycia. Wliczając czas, gdy zegarek przechodził w tryb uśpienia, udało mi się wycisnąć z niego ledwie 4 dni pracy.

W trybie sportowym zegarek może pracować przez 14 godzin, a potem trzeba go naładować przez port na deklu zegarka. Ładowanie do pełna trwa około 2,5 godziny.

 class="wp-image-1164337"

Cieszy jednak, że – w przeciwieństwie do każdego innego smartzegarka – G–Shock GBD–H1000 nie stanie się po 2–3 latach elektrośmieciem.

Nawet jeśli przestaniemy korzystać z jego funkcji sportowych czy łączności ze smartfonem, będzie on mógł służyć tak, jak każdy inny G–Shock – do wyprawy w każdy teren, niezależnie od warunków, gotowy na wszystko.

 class="wp-image-1164406"

Z wielkim bólem spakowałem go z powrotem do pudełka, by odesłać dystrybutorowi, firmie Zibi, której dziękuję za udostępnienie egzemplarza testowego.

Od dawna czaiłem się na zakup G–Shocka. W zakładkach na pierwszym miejscu trzymam Mudmastera GWG–1000, który kosztuje niemal dokładnie tyle samo, co nowy GBD–H1000: około 2200 zł.

REKLAMA

I przyznam szczerze, że gdybym dziś miał wybrać między jednym a drugim, miałbym naprawdę niewiele argumentów, by wybrać Mudmastera. G–Shock GBD–H1000 potrafi od niego znacznie więcej.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj Spider's Web w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA