Białe karły mogą być najlepszym miejscem do poszukiwania pozaziemskich cywilizacji
Od długich dziesięcioleci naukowcy nasłuchują nocnego nieba, starając się wychwycić jakiekolwiek sygnały pochodzące od obcych cywilizacji. Szukamy tajemniczych sygnałów radiowych, sfer Dysona otaczających odległe gwiazdy, doszukujemy się śladów życia na Marsie, ale póki co na nic nie udało nam się natrafić.
Wróć! Na dłuższą chwilę uwagę naukowców poszukujących życia pozaziemskiego przykuł tajemniczy sygnał zarejestrowany latem 1977 roku. Radioastronom Jerry Eman, który jako pierwszy go dostrzegł, zaznaczył go na wydruku danych z Big Ear Radio Telescope dopisując „Wow!” Od tego czasu sygnał ten znany był jako „Sygnał Wow!” i wielu naukowców przyznawało, że jego pochodzenie jest naprawdę tajemnicze.
Kilka lat temu jednak okazało się, że jego nadawcą nie była żadna obca cywilizacja, a jedynie komety przelatujące akurat przez obszar nieba, który tej nocy obserwował teleskop. Cały czar prysł. Znów zostaliśmy sami we wszechświecie, bez ani jednego śladu jakiegokolwiek życia poza Ziemią.
Poszukiwań pozaziemskich cywilizacji jednak nikt nie przerwał. Jednym z wielu problemów, przed którymi stoją naukowcy z programów SETI (Search for Extraterrestrial Intelligence) jest podjęcie decyzji co do tego, gdzie właściwie należy szukać sygnałów od obcych cywilizacji.
W najnowszym artykule opublikowanym w serwisie arXiv, Jonh Gertz wspierany przez astronoma i odkrywcę ponad 70 z pierwszych 100 odkrytych egzoplanet, Geoffreya Marcy'ego, sugeruje, że powinniśmy zwrócić większą uwagę na białe karły, pozostałości po gwiazdach takich jak nasze Słońce. Choć na pierwszy rzut oka jest to dość oryginalny pomysł, to nie jest on pozbawiony sensu.
Jeżeli cokolwiek wiemy o występowaniu życia we wszechświecie, to jest to wiedza dotycząca Ziemi.
Wiemy na przykład, że życie może występować na planetach krążących wokół gwiazd klasy G, bo właśnie taką gwiazdą jest Słońce. Poszukując zatem życia, przynajmniej podobnego do naszego, powinniśmy zacząć od przeglądu właśnie takich gwiazd.
Nasza aktualna wiedza o gwiazdach klasy G mówi, że żyją one ok. 8-10 miliardów lat. Pod koniec swojego życia przechodzą kolejno w stadium podolbrzyma, czerwonego olbrzyma, mgławicy planetarnej i w końcu kończą jako białe karły. Słońce, jak na razie przeżyło dopiero niecałe 5 miliardów lat, więc póki co nic z jego strony nie grozi, bowiem jeszcze przez kilka miliardów lat spokojnie będzie spalało wodór w swoim wnętrzu.
Jednak każda cywilizacja mieszkająca na planecie krążącej wokół gwiazdy klasy G, prędzej czy później będzie musiała albo zginąć, albo przenieść się gdzie indziej. Za kilka miliardów lat, kiedy Słońce zacznie przechodzić w stadium czerwonego olbrzyma, jego rozmiary zaczną rosnąć. Nasza gwiazda po kolei pochłonie Merkurego i Wenus, a jej powierzchnia będzie znajdowała się w okolicach obecnej orbity Ziemi.
Jedno jest pewne - na tym etapie już od dawna na Ziemi nie będzie warunków pozwalających na przetrwanie życia.
Jeżeli zatem nasza cywilizacja w jakiejkolwiek formie przetrwa do tego czasu, będzie musiała albo poszukać innego układu planetarnego, albo radzić sobie jakoś na miejscu.
Problem w tym, że według Gertza istnieje spore ryzyko tego, że podróże międzygwiezdne są wyzwaniem zbyt dużym nie tylko dla nas, ale także dla dużo bardziej zaawansowanych cywilizacji. Wszak każda z potencjalnie istniejących będzie musiała się zmierzyć z tymi samym prawami fizyki.
Załóżmy przez chwilę, że Słońce jest dużo starsze niż obecnie i powoli zaczyna przypiekać Ziemię i stoimy przed koniecznością przeniesienia się gdziekolwiek, gdzie przetrwanie gatunku będzie możliwe.
Gdybyśmy byli w stanie zapakować odpowiednio dużą grupę ludzi na statek kosmiczny i wysłać go z prędkością sondy Voyager, jednej z najszybszych sond kiedykolwiek wysłanych z Ziemi, w kierunku powiedzmy Gwiazdy Barnarda, jednej z najbliższych nam gwiazd, to statek ten leciałby tam około 100 000 lat.
Jak zbudować statek, który w próżni przestrzeni kosmicznej przetrwa i wyżywi 4000 pokoleń? Warto tutaj zauważyć, że sonda Voyager ważyła 733 kg, a taki statek...
Jakby nie patrzeć, dużo bardziej realistycznym i niepomiernie łatwiejszym rozwiązaniem byłoby przeniesienie się na Marsa, czy nawet na większe ciała Pasa Planetoid i stworzenie tam warunków pozwalających na przetrwanie. Co więcej, z czasem gdy czerwony olbrzym odrzuci swoje zewnętrzne warstwy, które rozpłyną się po całym układzie planetarnym, tworząc mgławicę planetarną, to w centrum układu pozostanie gorący biały karzeł.
Być może wtedy możliwy stanie się powrót na Ziemię i przystosowanie jej do ponownego zamieszkania. To wszystko niewiarygodnie trudne wyzwania, ale wciąż mogą one być łatwiejsze i bardziej realistyczne niż podróże międzygwiezdne.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt rozważań Gertza. Ewolucja układów planetarnych wskazuje, że planety powstają z dysku protoplanetarnego stosunkowo szybko po uformowaniu się gwiazdy. Jeżeli spojrzymy na Ziemię, to wiemy, że życie może powstać na sprzyjającej mu planecie dość szybko po powstaniu samej planety (warto jednak zauważyć, że od powstania życia do powstania cywilizacji technicznej mogą upłynąć całe miliardy lat).
Jeżeli w innych układach planetarnych owe procesy zachodzą podobnie, to spoglądając w kierunku białych karłów, patrzymy na układy planetarne miliardy lat starsze od naszego. To z kolei może oznaczać, że jeżeli istnieją tam jakieś cywilizacje, to są od nas znacznie bardziej zaawansowane.
Wszystkie powyższe dane skłaniają autora do stwierdzenia, że szukając oznak życia pozaziemskiego powinniśmy uważnie przyglądać się białym karłom, które stanowią 15 proc. wszystkich gwiazd w naszej galaktyce, bo to właśnie wokół nich mogą mieszkać zaawansowane cywilizacje, które uznały, że podróże międzygwiezdne są poza ich zasięgiem i poradziły sobie z ewolucją swojej gwiazdy podróżując wewnątrz swoich układów planetarnych.