Od kilku dni gramy w Hunt: Showdown na PS4. Niesamowite, że gra przeszła mi obok nosa, bo jest wyjątkowa
Survival horror? Battle royale? Sieciowa strzelanina? Trudno jednoznacznie wskazać, czym jest Hunt: Showdown. Po kilku wieczorach spędzonych z wersją dla PlayStation 4 wiem za to, czym na pewno ten tytuł nie jest: nie mamy do czynienia z kolejną generyczną, nudną produkcją sieciową. Gra wyróżnia się na tak wielu polach, że z chęcią wam to opiszę.
Rok pański 1895, moczary w stanie Luizjana. Razem z dwójką zaufanych łowców idę w kierunku drewnianego kościoła. Prowadzi do niego dobrze wydeptana ścieżka, w poprzek której leży ciężko oddychający koń. Szkapa dostaje kulkę między przekrwione oczy, z pistoletu wyposażonego w tłumik. To jednocześnie akt miłosierdzia dla zwierzęcia, ale również wyraz przezorności dla grupy. Gdybyśmy podeszli bliżej, zwierzę najpewniej zaczęłoby rżeć na całe gardło. Nie chcemy tego. Im mniej hałasu, tym większe szanse, że przeżyjemy.
Hunt: Showdown to sieciowa produkcja PvPvE niepodobna do niczego innego.
Tytuł pojawił się na PC już w 2018 r. Rok później doczekał się testowej wersji dla Xboksa One. Z kolei teraz debiutuje na PlayStation 4. To właśnie premiera na platformie Sony zachęciła mnie i moich znajomych do kupna osobliwej produkcji. Szukaliśmy urozmaicenia od Apex Legends, Call of Duty oraz Battlefielda, a Hunt: Showdown wyróżniał się pomysłem na rozgrywkę. Ten jest jedyny w swoim rodzaju.
Gracz, duet graczy bądź trzyosobowa grupa pojawia się na otwartej, sieciowej mapie w stylu battle royale. Taka arena mieści do 12 graczy jednocześnie. Każdy z nich wciela się w postać łowcy - odważnego (szalonego?) śmiałka polującego w stanie Luizjana. Celem łowów nie są jednak zające, sarny czy bawoły. Pod muszkę trafiają okropieństwa z piekła rodem. Monstra, które jeżą włos na głowie. Żywe trupy, piekielne ogary, nawet szybkie pająki wielkości dorodnych krów.
Wiedzieliśmy, że plac przed kościołem będzie usiany żywymi trupami. Fetor rozkładającego się mięsa czuć było już z daleka. Do tego świątynie wręcz przyciągają wszelkiej maści plugastwa. Jak gdyby piekło chciało zrobić na złość Panu Bogu ukochanemu. Horst celował w łepetyny, metodycznie posyłając zombie do piachu pistoletem z tłumikiem. Ja używałem młota z pobliskiej stajni, rozgniatając czaszki jak arbuzy. Mieliśmy w tym już spore doświadczenie. Benedict pozostał za ogrodzeniem. Jego głośna strzelba mogła teraz wyłącznie narobić problemów.
Potwory stanowią wyzwanie, ale to inni gracze są największych zagrożeniem w Hunt: Showdown.
Celem rozgrywki jest upolowanie bossa - wymagającego przeciwnika rodem z horroru. Następnie podnosimy z jego truchła skarb (znak). Na koniec trzeba dostać się wraz ze skarbem do jednego z kilku punktów ewakuacyjnych. Sytuacja przestaje wyglądać na banalną gdy w grę wchodzą inne drużyny. Po pokonaniu bossa te zaczynają widzieć położenie graczy ze skarbem na mapie. Wystarczy odstrzelić łowców, przejąć skarb i samemu udać się do punktu ewakuacyjnego. Wygrana.
Wrogie drużyny łowców mają to, czego nie mają zombie ani piekielne ogary: inteligencję. Zdolność do strategicznego myślenia, planowania i organizowania pułapek. Wyobraźcie sobie scenariusz w którym zwycięska grupa biegnie na oślep do pobliskiego punktu ewakuacyjnego, a tam już czyhają inni gracze wyposażeni w laski dynamitu, karabiny i strzelby wyborowe. Szukałeś bossa. Walczyłeś z nim. Uciekałeś ze skarbem. Porażka dopadła cię dopiero na mecie. Można się wkurzyć. Albo ucieszyć, w zależności od strony.
Gdy oczyściliśmy plac, postanowiliśmy chwilę odetchnąć. Zza zaryglowanych drzwi kościoła słychać było warkot wielkiej bestii. To z myślą o niej urządzono całe to makabryczne polowanie. Przed nami trudna bitwa, do której musieliśmy się przygotować. Benedict czyścił lufę strzelby, a Horst liczył ampułki z lekarstwem. Wtem powietrze przeciął głośny świst. Horst zwalił się na ziemię, przeklinając i trzymając się za ramię. Strzelec! Miał nas jak na widelcu.
Walka z graczami może przybierać rozmaite formy. Zasadzki, starcia wręcz, masowa wymiana ognia…
Wbrew pozorom gra osadzona w alternatywnej rzeczywistości 1895 r. nie koncentruje się wyłącznie na broni palnej. Giwery rodem z westernu bywają zawodne, powolne i wymagają znacznej wprawy. Zdecydowanie nie mamy do czynienia z M16 czy drugowojennym Thompsonem. Dlatego dosyć szybko odkryłem, że walkę łatwiej wygrać w mniej konwencjonalny sposób. Przy użyciu gadżetów oraz broni białej.
Jeden wielki zamach toporem wystarczy aby pozbawić innego gracza życia. Z wrogimi drużynami można sobie radzić za pomocą koktajli Mołotowa i lasek dynamitu. Warto także korzystać z elementów otoczenia. Hunt: Showdown pozwala rozstawiać łowieckie sidła oraz inne pułapki. Arsenał nie jest może spory, ale nie można mu odmówić zróżnicowania. Każdy znajdzie tutaj coś, co pozwoli mu wykrystalizować własny, unikalny styl rozgrywki.
Rozbiegliśmy się w przeciwne strony. Benedict dał nura w zarośla, gdy ja schowałem się za ścianą kościoła. Powietrze przeciął kolejny świst. Odpowiedział mu głośny wystrzał śrutu. Bestia w środku świątyni okropnie zawodziła, słysząc odgłos strzelaniny. Wtem huki strzelb i karabinów ustały. Było niemal cicho, nie licząc złowrogiego warkotu. Powoli wychyliłem głowę, rozglądając się po placu. Pusto, nie licząc nieruchomych zwłok Horsta. Ani śladu wrogiego łowcy. Ani śladu Benedicta.
Hunt: Showdown jest wyjątkowe pod względem sceny dźwiękowej i wykorzystania otoczenia.
Pierwsze co powiedziałem do znajomych po uruchomieniu gry na ulubionym zestawie słuchawkowym to: - Boże, jaka dobra jakość audio. Jaki kapitalny dźwięk! - twórcy Hunta włożyli masę wysiłku w jakość wirtualnej sceny przestrzennej, bo to właśnie ona stanowi jeden z fundamentów rozgrywki. KAŻDY wystrzał broni bez tłumika jest słyszany na CAŁEJ mapie. Organizując wesołą sieczkę zombie przy użyciu głośnego karabinu zdradzamy swoją pozycję wszystkim pozostałym graczom.
Grając w Hunta wielokrotnie zabijaliśmy wrogie grupy łowców wyłącznie przez to, że te strzelały do zombie, oznajmiając swoją pozycję światu. Świetna scena przestrzenna pozwala określić nie tylko kierunek hałasu, ale również jego odległość. Showdown to tytuł, w którym gra się na ucho częściej niż w jakiejkolwiek innej produkcji sieciowej. Jasne, audio jest niezwykle ważne w CS:GO, PUBG, Modern Warfare czy nawet Overwatchu, ale Hunt wynosi ten aspekt rozgrywki na kompletnie nowy poziom. Nie przesadzam.
Źródeł dźwięku jest z kolei cała masa. Psy w klatkach szczekają gdy wyczują łowców. Konie rżą na nasz widok. Stada kruków skrzeczą i hałaśliwie wznoszą się w powietrze. Do tego kierunek ich lotu nie jest przypadkowy - wskazuje innym graczom skąd nadchodzimy! Bieganie jest przeraźliwie głośne, a chód również łatwo usłyszeć z bliskiej odległości. Do tego dodajmy stąpanie po szkle, otwieranie drzwi, skrzypiące deski, wiszące łańcuchy... Masa sygnałów dźwiękowych, które można wykorzystać na swoją (nie)korzyść.
Przesunąłem się na drugi kraniec kościoła, przylegając plecami do ściany. Delikatnie wychyliłem się zza rogu. Wtedy go zobaczyłem. Wytarte spodnie, szary kapelusz, karabin myśliwski w ręku. Skurwiel chciał mnie zajść od tyłu. Ściągnąłem lampę naftową z parapetu kościelnego okna. Wykonałem zamach i rzuciłem nią w stado kruków, dziobiących truchło obok budynku. Ptaszyska ze skrzekiem wzniosły się w powietrze. W tym samym czasie wybiegłem zza rogu, licząc na odrobinę szczęścia. Stwórca okazał się łaskawy. Łowca mierzył do stada ptaków, dając mi sekundę której potrzebowałem. Wymierzyłem z rewolweru w jego głowę. On przechylił karabin w moim kierunku.
Rozległ się huk.
Hunt: Showdown jest tak przyjemnie inne niż Fortnite, Apex Legends czy PUBG.
To sieciowa strzelanina, w której pośpiech nie jest wskazany. W której liczy się każdy detal: wyposażenie, otoczenie, sposób poruszania się, dźwięk i elementy świata. Jeśli komuś brakowało głębi w Fortnite, tutaj dostanie ją w dwójnasób. Hunt: Showdown to gra niezwykle taktyczna, w której planowanie ma kluczowy wpływ na porażkę lub zwycięstwo. Gra zachęca do zastanowienia i obserwacji. Do tego nie musimy się obawiać, że przeciwnik uwięziony w pułapce nagle wybuduje sobie drewniany fort albo odleci na plecaku odrzutowym.
Wciąga. Wciąga jak cholera. Hunt: Showdown to aktualnie nasza ulubiona gra wieczorowa. Tytuł pozwala rozwinąć zmysł taktyczny nieporównywalnie bardziej niż jakiekolwiek inne battle royale. Produkcja stanowi kapitalną odskocznię od typowych sieciowych produkcji, chociaż niestety trawi ją masa technicznych błędów i ułomności. O tym jednak przeczytacie za kilkadziesiąt godzin, w pełnej recenzji Hunt: Showdown dla PlayStation 4.
Zrzuty ekranu zostały wykonane na PlayStation 4 Pro