Jeden robot do odkurzania i mopowania to kiepski pomysł. Lepiej kupić dedykowany sprzęt
Być może powinienem się tego wstydzić, ale swoje mieszkanie odkurzam raz na tydzień, a niekiedy nawet raz na dwa tygodnie. Nie muszę robić tego częściej, bo mam robota sprzątającego. Sprzęt ten okazał się na tyle pomocny, że zainteresowałem się też robotami sprzątającymi na mokro.
Przez ostatnie lata korzystałem z dziesiątek sprzętów do sprzątania domu. Większość z nich to kolejne generacje robotów odkurzających, czyli automatycznych odkurzaczy takich jak Roomba. Przez ostatnie lata urządzenia te bardzo się zmieniły i zyskały wiele ciekawych funkcji, takich jak harmonogram pracy, tworzenie mapy mieszkania i rozpoznawanie konkretnych pomieszczeń, a nawet opróżnianie pojemnika na brud po każdym sprzątaniu.
Jednak część robotów (zwłaszcza tych o chińskim rodowodzie) ma jeszcze jedną funkcję, a jest nią sprzątanie na mokro. By skorzystać z tej możliwości konieczna jest wymiana zbiornika na brud na zbiornik na wodę, do którego przymocowana jest sporych rozmiarów szmatka z mikrofibry. Woda wycieka na szmatkę, ta staje się wilgotna, a robot jeżdżąc po mieszkaniu zamiast sprzątać mieszkanie na sucho, robi to na mokro. Brzmi prosto i skutecznie, prawda?
Jest tylko jeden problem: ta funkcja nie działa tak, jak powinna.
Robot zamiast faktycznie mopować, po prostu rozciera brud na podłodze. Dodatkowo tego typu sprzęty najczęściej nie mają specjalnego trybu sprzątania na mokro ani czujników rozpoznających rodzaj powierzchni, po której się poruszają. Oznacza to, że robot z mokrą szmatą po prostu wjeżdża na dywany, co jest sporym problemem. O ile posiadacze niskiej wykładziny po prostu zauważą, że jest ona mokra, to w wysokich dywanach robot może się zakopać i stopniowo wypuszczać zawartość pojemnika na wodę przez kilka godzin, co może prowadzić do uszkodzenia dywanu lub podłogi.
Mop musi być oddzielnym urządzeniem.
Z tych powodów sam nie jestem fanem tego rozwiązania. Gdybym miał zdecydować się na robota mopującego, prawdopodobnie wybrałbym oddzielne urządzenie. Należy jednak pamiętać, że tego typu sprzętów jest jak na lekarstwo, a w polskich sklepach znajdziecie głównie dwa modele iRobota, z czego warto zwrócić uwagę na Braavę jet 250 oraz Braavę jet m6. Pierwszy z nich to prosty robot kosztujący mniej niż 1000 zł, którego pracą można zarządzać za pomocą aplikacji. Drugi z kolei to bardziej zaawansowany i bardziej kosztowny sprzęt, który dodatkowo ma funkcję mapowania powierzchni i potrafi porozumiewać się z robotami odkurzającymi Roomba: i7, i7+ oraz s9+. Wygląda to tak, że po zakończeniu sprzątania Roomba informuje o tym Braavę, a ta zaczyna wtedy sprzątanie na mokro. Proste rozwiązanie, które zrobiło na mnie niemałe wrażenie.
Oba roboty mają jednak kilka rozwiązań, które szczególnie mi się podobają. Pierwszy z nich to budowa. Robot mopujący jest prostokątny, więc sprząta też w rogach, których okrągła nakładka robota hybrydowego nie jest w stanie wyczyścić. Dodatkowo będzie poruszał się wyłącznie po płaskich powierzchniach, a minimalne wzniesienie zatrzyma go. To, co w klasycznym robocie odkurzającym byłoby ogromną wadą, w robocie mopującym jest zaletą. Dodatkowo Braava najpierw sprawdza przestrzeń przed sobą, czy nie ma na niej żadnych obiektów, następnie dozuje wiązkę wody na powierzchnię, a dopiero potem po niej przejeżdża.
Użytkownik może też wybrać, czy woli korzystać ze szmatki wielorazowego użytku, którą może uprać w pralce, czy z jednorazowych wkładów nasączonych detergentem. Koszt tych ostatnich to około 35-50 zł za dziesięciopak, co jest kosztem akceptowalnym, bo mopa nie włączam codziennie, ale raz, czasami dwa razy w tygodniu.
W tym przypadku wolę sprzęty jednozadaniowe.
Kupując robota służącego tylko do sprzątania na sucho mam pewność, że został on zaprojektowany głównie w tym celu. Tutaj ponownie posłużę się przykładem iRobota, który jest pionierem całej branży. Nie spotkałem innego robota, który jest wyposażony między innymi w dwie szczotki zupełnie zmieniające filozofię sprzątania. Obie szczotki poruszają się przeciwstawnie do siebie, dzięki czemu jedna narusza zabrudzenia, a druga je zbiera. W modelach z gumowymi szczotkami dochodzi do tego mniejsza szczelina między nimi, a tym samym większe ssanie. A sama głowica ze szczotkami jest ruchoma, dzięki czemu utrzymuje kontakt z podłożem nawet przy wjeździe na dywan.
No i właśnie tego typu kreatywnych rozwiązań brakuje mi w wielu azjatyckich robotach sprzątających, które są klepane na jedno kopyto. Mam wrażenie, że Azjaci chcą robić sprzęt tylko dla fanów specyfikacji, bez żadnej finezji. Wrzucają coraz lepsze silniki, nowsze systemy nawigacji, dorzucają dodatkową szczotkę boczną, a całość okraszają dodatkami, które działają w teorii, a nie w praktyce. Jednym z nich jest właśnie sprzątanie na mokro, w którym lepiej sprawdzają się dedykowane sprzęty.