Najpierw rzuciłem pieniędzmi w stronę monitora, teraz zbieram to, co rozsypałem. Nie przedłużę YouTube Premium
Gdy tylko YouTube ogłosił płatną wersję subskrypcji, znaną wtedy jako YT RED, chciałem za nią płacić. Jestem YouTube-o-holikiem, subskrybuję dziesiątki kanałów, spędzam w tym serwisie kilka godzin dziennie – dla dodatkowych funkcji byłem gotów wydać pieniądze.
Potem jednak YouTube Premium pojawił się w Polsce i miałem przyjemność sprawdzić go jeszcze przed premierą. Od tego momentu minęły już trzy miesiące, darmowy okres próbny usługi zaraz się skończy, a ja… wcale nie mam zamiaru go przedłużać.
Płatny YouTube? Dziękuję, postoję.
Hubert Taler wykonał ostatnio bardzo fajną analizę poszczególnych elementów YouTube Premium wykazując, za co warto płacić, a za co nie. Polecam ten tekst, sam też przy nim rozważałem, czy przedłużać okres próbny, czy nie. W końcu to tylko 24 zł miesięcznie, przesadnie nie zaboli. Tyle że subskrypcji mam już po koreczek, a wiemy, jak jest – tu 24 zł, tam 24 zł i nagle robi się 400 zł miesięcznie.
Sęk w tym, że spośród wszystkich korzyści, które YouTube Premium oferuje za te 24 zł, wartych pieniędzy funkcji są co najwyżej dwie.
Podobnie jak Hubert, uważam, że nie warto płacić za pobieranie filmów offline. Są setki innych rzeczy do roboty, gdy nie mamy dostępu do Internetu. Nie warto też płacić za YouTube Originals, bo nie ma tam czego oglądać, a już na pewno nie warto płacić za YouTube Music, bo to najgorsza usługa strumieniowania muzyki w historii usług strumieniowania muzyki.
O dziwo jednak nie uważam, żeby warto było płacić za odtwarzanie YouTube’a w tle, choć wcześniej wydawało mi się, że będę z tego korzystał. Jeszcze rok temu dałbym się pokroić za taką funkcję, bo wiele kanałów wrzucało ciekawe, długie rozmowy i wywiady wyłącznie w formie wideo, której nie można było odtwarzać po zablokowaniu ekranu. Dziś nie mam już w subskrypcjach ani jednego kanału, na którym tego typu treści nie byłyby dostępne w formie podcastu do odsłuchania.
Czasem przydawało się kontynuowanie odtwarzania w pływającym okienku, kiedy chciałem coś szybko sprawdzić w trakcie oglądania filmu, ale czy jest to funkcja warta 24 zł miesięcznie? Nie sądzę.
Tak naprawdę jedyną funkcją, dla której jeszcze trochę chodzi mi po głowie opłacanie abonamentu na YouTube’a, jest wycięcie z serwisu reklam.
Włączyłem dziś rano testowo YouTube’a na innym koncie, by przypomnieć sobie, jak to było, gdy serwis pokazywał mi reklamy. Przez ostatnie 3 miesiące zdążyłem zapomnieć, jak okropnie przeładowanym reklamowo miejscem stał się serwis wideo od Google’a. Włączam film, a tam na dzień dobry – reklama. Oglądam film – nagle przerwa, reklama. Otwieram stronę główną – w YouTube Premium na szczycie mam polecenia filmów, bez abonamentu: reklamy.
I już nawet nie wspominam o bezkreśnie irytujących banerkach, wyświetlających się nad oglądanym wideo. 24 zł miesięcznie za ich brak to naprawdę niewygórowana kwota.
I naprawdę, płaciłbym z pocałowaniem ręki za brak reklam, gdyby nie jeden szkopuł – YouTube Premium to miecz obosieczny dla twórców.
Jeśli jakiś twórca zarabia w oparciu o reklamy Adsense, nie będą one wyświetlane subskrybentom Premium. Twórca musi przystać na ten warunek, bo w innym wypadku jego filmy w ogóle nie będą pojawiać się przed oczami użytkowników płacących abonament.
Oczywiście twórcy są kompensowani – połowa wartości abonamentu danego użytkownika jest rozdzielana sprawiedliwie między twórców, których dany odbiorca obejrzał. Istnieją jednak uzasadnione wątpliwości, czy twórcy na pewno otrzymają tyle samo od odbiorcy YouTube’a Premium, co od odbiorcy darmowego, któremu wyświetlają się reklamy. W końcu wartość kampanii rozliczana jest nie tylko od obejrzenia reklamy, ale także od kliknięcia w nią. YouTube Premium kompensuje twórców wyłącznie na podstawie odtworzeń.
Niejako w ramach rekompensaty YouTube pozwala kanałom Premium zarabiać więcej na dotacjach w trakcie transmisji Live, ale to marna pociecha. Adsense (oczywiście nie w Polsce) nadal pozostaje drugim – obok współprac komercyjnych – najważniejszym źródłem przychodu dla wielu YouTuberów.
YouTube Premium daje za mało, bym chciał za niego płacić.
Nie zrozummy się źle – gdyby Google dziś ogłosił, że jedynym sposobem na oglądanie zasobów serwisu jest abonament, od razu bym zapłacił. YouTube dodaje mnóstwo realnej wartości do mojego życia; z niego czerpię wiedzę, rozrywkę, to tam w głównej mierze odbywa się moje cyfrowe życie.
A mimo to w obecnej postaci YouTube Premium nie jest dla mnie na tyle atrakcyjną ofertą, bym nie mógł jej odmówić. Nic, co oferuje płatny YouTube, nie należy do kategorii rzeczy niezbędnych, by korzystać z serwisu. Brak odtwarzania w tle? Przeboleję. Reklamy? Przywykłem. YouTube Music? Równie dobrze mógłby nie istnieć. Nic, co jest zawarte w tych 24 zł, nie usprawiedliwia wydania pieniędzy.
I wbrew pozorom to nie jest dobra wiadomość. Bo jeśli jako naprawdę aktywny użytkownik nie czuję potrzeby opłacania YouTube’a Premium, to podejrzewam, że mniej aktywni użytkownicy tym bardziej nie będą czuli potrzeby. A skoro tak, płatny YouTube może nie spełnić oczekiwań Google’a. To z kolei może w konsekwencji doprowadzić do głębszych zmian i kastracji darmowej wersji serwisu z jakichś istotnych funkcji lub zawartości, byle tylko nakłonić nas do płacenia.
A jeśli nawet to się nie powiedzie, to cóż… Google ma rozwiązanie, do którego już niejeden raz się uciekał w takich sytuacjach. WIĘCEJ REKLAM.