Polskie Tesco ucieka spod topora. A już było bliskie zamknięcia
Ogłaszanie jakiegoś wielkiego triumfu jest z pewnością mocno przedwczesne, można jednak śmiało napisać, że Tesco powoli udaje się opanowywać potężny kryzys spowodowany porażką w konfrontacji z Lidlem i Biedronką. Po latach upokorzeń brytyjska sieć w końcu wychodzi na prostą.
Najstarsi górale nie pamiętają chyba, kiedy ostatni raz Tesco dało radę wypracować w Polsce jakieś zyski. Że to przesada? W handlu detalicznym kilka lat to właściwie cała epoka. Wystarczy spojrzeć, jak szybko zwinął się z naszych ulic tak znany szyld jak Alma. A jego śladem podąża przecież także Piotr i Paweł.
Brytyjczycy od dłuższego czasu mieli w Polsce mocno pod górkę.
A i to w sumie mało powiedziane. W zasadzie Polska była w pewnym momencie jedynym rynkiem, na którym sieć ponosiła straty. Na nic zdawały się plany naprawcze, zamykanie sklepów i zwalnianie pracowników. Kiepskie wyniki Tesco, osłabiane dodatkowo przez zakaz handlu w niedzielę, ciągnęły finansowo w dół cały region Europy Centralnej. Swoje robiło z pewnością również to, że Polacy najzwyczajniej w świecie preferują dzisiaj mniejsze formaty sklepów.
Dość powiedzieć, że w pierwszym półroczu okresu sprawozdawczego 2018/2019 spadek wyniósł 1,5 proc., z czego 1,2 proc. było przypisywane właśnie naszemu krajowi. Te dane zostały opublikowane nieco ponad rok po odejściu z firmy Piotra Korka, który z Tesco związany był od 1994 r. Odejście doświadczonego menedżera już wtedy zostało odebrane przez konkurentów jednoznacznie – sieć zaczyna się z Polski zwijać.
Nerwówki nie wytrzymywała też centrala. Prezes zarządu całej grupy – Dave Lewis raptem kilka miesięcy temu po raz pierwszy przyznał, że rozważa wyjście z naszego rynku.
- Na tym boisku będą się musieli pojawić inni gracze – rzucił lakonicznie w wywiadzie z Reuterem. Od razu pojawiły się spekulacje. Zastanawiano się jednak nie czy i kiedy, ale raczej w jaki sposób. Ze względu na rozmiary sieci (wciąż ok. 350 placówek) najbardziej prawdopodobną strategią wydawało się podzielenie Tesco między pozostałych graczy na rynku. Całościowe przejęcie jednego z nich mogło zostać zakwestionowane przez UOKiK.
Tym, co miało skłonić Lewisa do zmiany zdania, było trwałe odzyskanie rentowności. I Tesco po raz pierwszy od lat zrobiło w tym kierunku duży krok. Wskazują na to wyniki finansowe za cały rok fiskalny 2018/19. Choć sprzedaż tak w Polsce, jak i w całej Europie Wschodniej pikuje, zysk operacyjny w regionie wzrósł rok do roku o 56,3 proc.
Nasz kraj także wyszedł na „niewielki” plus.
Oznacza to, że dały o sobie znać działania restrukturyzacyjne, jakie sieć podjęła w ostatnim czasie. W ciągu roku zamknięto aż 62 nierentowne placówki. Oszczędnie gospodarowano również podwyżkami dla kasjerów. Podczas gdy Lidl czy Biedronka w większych miastach już od dawna płacą w granicach 2,2-2,5 tys. na rękę, Tesco w połowie ubiegłego roku, po negocjacjach ze związkowcami zaoferowało… niecałe 1900 zł.
Na pozytywne wyniki mogły wpłynąć też drobniejsze działania. Tesco ograniczyło np. liczbę zmian cen produktów w ciągu roku, zrezygnowało też ze sprzedaży mniej zyskownych kategorii asortymentu. Dave Lewis bywa nazywany „Drastycznym Davem”. Cóż, być może to rodzaj przywództwa, którego Tesco dzisiaj potrzebuje.
* Zdjęcie: wikipedia.org/praca własna/CC BY-SA 3.0