Sprawdziłem, czy da się żyć wyłącznie z aplikacjami z Microsoft Store
Tryb S w Windows 10 dla wielu użytkowników będzie nie do przyjęcia. Ale jeszcze większa ich część nie będzie miała z nim żadnego problemu. Microsoft Store dojrzał, choć o kilka lat za późno.
Moje niedawne i niezbyt miłe przygody z Microsoft Store przypadkowo pozwoliły mi zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo nauczyłem się polegać na oficjalnym repozytorium z aplikacjami dla Windows 10. Niemal wszystkie aplikacje, z których korzystam, pochodzą właśnie z tego sklepu. I to nie w okrojonych, porzuconych formach Metro, które zniechęciły użytkowników do sklepu Microsoftu.
Tylko trzy z zainstalowanych na moim komputerze aplikacji pochodzi z zewnętrznych źródeł (ok, to nieco oszukana miara, wyjaśnię niżej). Przy czym tylko jednej faktycznie by mi brakowało, a i tak bym sobie poradził. A dodam, że nie przepadam za pracą w kartach przeglądarki, lubię mieć dedykowane programy do danych czynności.
Nie wierzycie? Czas na dowody.
Zanim zaczniemy, krótko rozprawmy się z truizmami. Po pierwsze, przegląd ten związany jest z moją osobą i moimi potrzebami. Jestem świadom, że cudze potrzeby mogą być inne, a Microsoft Store może nie spełnić oczekiwań wszystkich użytkowników. Po drugie, wiele specjalistycznych i bardzo niszowych programów – do księgowości, programowania, CAD/CAM czy innych zastosowań – prawdopodobnie nie jest dostępnych w Microsoft Store.
Skoro tak, to co właściwie próbuję udowodnić? W zasadzie tylko to, że Microsoft Store przestał być zbiorowiskiem śmieci i niedoróbek, i to już dawno temu. Z całą pewnością wielu z was nie znajdzie tam wszystkiego, czego potrzebuje. Jestem jednak absolutnie przekonany, że również wielu z was nie wie, że wasze ulubione programy są tam w ofercie.
Są one na dodatek serwowane użytkownikowi w wygodny, bezpieczny sposób, który nie naraża naszych komputerów na wywołany niestandardowymi instalatorami bałagan. Bo jak najbardziej warto podmienić aplikacje instalowane ręcznie na te ze Store’a. Dla higieny naszego komputera czy tabletu.
Najpierw zaczniemy od tego, czego mi w Microsoft Store brakuje.
Po pierwsze, są to przeglądarki internetowe. Edge jest niezły, ale w momencie, gdy sieć powoli orientuje się na Chromium jako przeglądarkowy standard, czasem potrzebna jest zgodna z tą platformą przeglądarka. Niestety Chrome’a w Microsoft Store nie uświadczymy. Ani jakiejkolwiek przeglądarki korzystającej z innego silnika niż EdgeHTML.
Po drugie są to aplikacje Adobe Creative Cloud (to a propos wspomnianej wyżej oszukanej miary, policzyłem je jako jeden byt). Co prawda całkiem sprawny i funkcjonalny Adobe Photoshop Elements 2019 jest w ofercie Microsoft Store, ale samo Adobe czeka na wprowadzenie usługi subskrypcji dla firm trzecich, co jeszcze nie nastąpiło. Ten problem więc teoretycznie będzie rozwiązany w przyszłości, ale na razie muszę korzystać – na szczęście z bardzo higienicznego – z instalatora aplikacji Adobe.
Po trzecie, są to dwa programy, które wiem, że mają odpowiedniki w Microsoft Store, ale których nie chciało mi się testować. Używam Calibre do katalogowania e-booków i WinRAR-a do radzenia sobie z archiwami RAR i 7Z. Nie ma ich w sklepie Microsoftu, ale są inne programy z powodzeniem się do tych celów nadające. Wpisuje je tu dla porządku.
Czego używam? Lista aplikacji z Microsoft Store.
Word i Excel są moimi bardzo ważnymi narzędziami pracy, od czasu do czasu przydaje się też mi PowerPoint. Z ogromnym i kompromitującym opóźnieniem, ale aplikacje klienckie Office 365 są już dostępne w Microsoft Store w pełnych, niemobilnych wersjach. Nie korzystam tylko z zapewnianego w ramach usługi opasłego Outlooka: systemowy klient Poczta i Kalendarz w zupełności mi wystarcza. A rewelacyjny OneNote wręcz nie jest już oferowany w innym miejscu niż Microsoft Store.
Do komunikacji w pracy używamy dwóch narzędzi: Slack i Trello. Oba dostępne w Microsoft Store, oba – niestety – koszmarne w wersji dla Windows. Twórcy tych programów zdecydowali się pójść po linii najmniejszego oporu i stworzyli tak zwane electronowe aplikacje, które w zasadzie są przeglądarką Chromium renderującą wersje webowe tych usług. Za każdym razem, gdy otwieram więc Trello czy Slacka, uruchamiam pamięciożerną nową instancję Chromium. Ale są i działają sprawnie, choć rozpychają się w pamięci operacyjnej. No przecież wspominałem, że nie lubię pracy w kartach przeglądarki.
Jeśli chodzi o aplikacje do komunikacji, to niektóre wręcz dostępne są wyłącznie w Microsoft Store. Próżno szukać Facebooka, Twittera, Messengera czy Instagrama w innych niż repozytorium Microsoftu źródłach. Są znośnej jakości (poza miernym Instagramem), ale przede wszystkim zapewniają obsługę systemowych powiadomień. Szczególnie przydatne w przypadku Messengera.
Z Microsoft Store pobrałem też w pełni funkcjonalne Telegrama, Skype’a i WhatsAppa.
Systemowy odtwarzacz muzyki jest okej, ale ten od wideo miewa problemy z obsługą plików kontenerowych – często nie rozpoznaje alternatywnych ścieżek audio czy napisów. Wtedy na pomoc frunie VLC, w okrojonej względem dostępnej na zewnątrz wersji, ale też całkowicie rozwiązujący wspomniany wcześniej problem. Apple Music? iTunes z Microsoft Store jest równie koszmarny jak ten z Apple.com, ale działa. Podobnie jak znacznie lepszy klient Spotify. Z VoD jest tylko nieco gorzej: Netfliksa mam, ale Prime Video czy HBO Go muszę już oglądać w przeglądarce.
Całość uzupełnia seria drobnych narzędzi, których pełnej listy nie ma sensu tu tworzyć. Są to takie programiki jak Disqus do odpisywania wam na komentarze, podręczna lista zadań Microsoft To-Do, klient Ubera, TripAdvisor i tym podobne. Listę aplikacji mógłbym wydłużyć o Evernote’a, Tidala, Affinity Photo, paint.net, InfranView, Allplayera, Deezera, Dropboxa i wiele innych popularnych programów, ale z nich nie korzystam.
Tryb S w Windows 10? Nie byłby to dla mnie problem.
Ograniczający instalację aplikacji z innych źródeł niż Microsoft Store tryb pracy Windows 10 byłby mniej dotkliwy dla większości z nas niż – jak podejrzewam – tej samej większości się wydaje. Specjalistycznych narzędzi co prawda raczej nadal tam nie znajdziemy, ale nie szkodzi - przecież na tych narzędziach prawdopodobnie i tak zarabiamy, więc stać nas na zainwestowanie w droższą licencję na Windows.
Zaraz, zaraz, a skąd nagle ten argument? Cały powyższy wywód miał na celu zachęcenia was do dania szansy Microsoft Store. Ale też może nabrać głębszy sens, kiedy – według plotek – Microsoft wprowadzi na rynek dużo tańszy, lżejszy i bezpieczniejszy OS, który może nawet nie nazywać się Windows. Miałby być on oferowany równolegle względem Windowsa 10 Pro, ale być pozbawionym bagażu starych technologii (co łączy się z zerwaniem zgodności z aplikacjami obecnymi obecnie poza Microsoft Store). Nie wiem jak wyjdzie to u was, ale jeśli chodzi o mnie: jestem w zasadzie gotowy.