REKLAMA

Jechałem z Taxify i zostawiłem smartfona w samochodzie - relacja z próby odzyskania

Kierowca współpracujący z Taxify prawdopodobnie przywłaszczył sobie mój smartfon, a firma nie zrobiła absolutnie nic, by mi pomóc w tej sytuacji.

uber czy taxify
REKLAMA
REKLAMA

Była noc z soboty na niedzielę. Wracałem ze świątecznego spotkania ze znajomymi, z którego wyszedłem kilka minut przed drugą. Jako że do mieszkania miałem kilkanaście kilometrów, postanowiłem skorzystać z usług Taxify i zamówiłem przejazd. Nie było korków, kierowca w niecałe pół godziny odwiózł mnie niemal pod blok.

Pech chciał, że gdy wychodziłem z samochodu, miałem zajęte ręce torebkami z prezentami. Gdy podnosiłem prezenty z mojej kieszeni wysunął się smartfon, Huawei Mate 20 Pro. Zauważyłem to dosłownie chwilę po wyjściu z auta, gdy to już odjechało. Jeszcze dwa razy szybko sprawdziłem, czy nie mam telefonu w żadnej kieszeni i pobiegłem do domu. Obudziłem swoją drugą połówkę i zadzwoniłem z jej telefonu na swój numer.

Mój Huawei był już wyłączony. W usłudze Znajdź telefon od Google'a sprawdziłem gdzie i kiedy ostatnio mój smartfon logował się do sieci. Na własne oczy widziałem, że ostatni raz nadawał sygnał minutę po moim wyjściu z samochodu jakieś 100 metrów od mojego przystanku, po czym zamilkł. Po prostu został wyłączony. Wiedziałem jednak, że zapewne nadal jest w samochodzie, więc postanowiłem zadzwonić na numer kierowcy. Ten nie odbierał.

Taxify uniemożliwia kontakt z kierowcą.

Początkowo byłem przekonany, że ten odrzuca połączenie, ale sprawa nie była taka prosta. Taxify bowiem nie pozwala na zadzwonienie do kierowcy z numeru nieprzypisanego do konkretnego konta pasażera. Gdybym zgubił portfel lub klucze, zapewne bym je odzyskał. Jako że w samochodzie został telefon, nie miałem żadnej możliwości skontaktowania się z kierowcą. Nie pomógł też support Taxify, który odezwał się do mnie dopiero po siedmiu godzinach i wysłał mi wiele komunikatów, których treść można streścić słowami „idź na policję i się od nas odczep, bo już zapłaciłeś za przejazd, więc to nie nasz problem”.

Rzecz w tym, że policja też nie była pomocna. Na posterunku przy ulicy Żytniej w Warszawie dowiedziałem się, że nie doszło do kradzieży, tylko do przywłaszczenia, więc znalazca ma 14 dni na oddanie mi telefonu. Kazano mi zgłosić przestępstwo dopiero wtedy. Nie do końca mnie to satysfakcjonowało, ponieważ po 14 dniach telefon może być rozkręcony i sprzedany na części. Ale nic więcej nie mogłem zrobić.

Całą niedzielę spędziłem na próbie kontaktu z Taxify, ale odpowiedź za każdym razem była bardzo podobna i totalnie wymijająca. W końcu dzięki mediom społecznościowym udało mi się zdobyć bezpośredni kontakt do kierowcy. Ten zarzekał się, że nie ma telefonu i pewnie ma go następny klient. Rzecz jednak w tym, że ten nie korzystał z usług Taxify, ale Ubera. Podejrzewam jednak, że była to po prostu wygodna wymówka, która miała na celu wyłącznie zniechęcenie mnie do dalszych poszukiwań. Kierowca podał mi tylko adres, pod który jechał, ale nie chciał zdradzić personaliów pasażera. Bo RODO.

Jak sytuacja potoczyła się dalej?

Na szczęście dobrze, ponieważ kierowca w poniedziałek jednak odnalazł mój telefon. Na Facebooku napisał mi, że musimy się pilnie spotkać. Po stawieniu się w umówionym miejscu oddał mój sprzęt i zaczął się tłumaczyć.

REKLAMA

Mówił, że odzyskał go od pasażera, który jechał po mnie. Czy faktycznie tak było? Nie wiem. Równie dobrze mógł przywłaszczyć sobie mój sprzęt i zmienić zdanie z powodu bardzo dużego zasięgu mojego posta na Facebooku, odnalezienia jego profilu w mediach społecznościowych i wielokrotnej próby kontaktu, ale... nie mam już siły i ochoty rozgrzebywać tej sprawy. W końcu nawet policja powiedziała, że w przypadku przywłaszczenia istnieje termin 14 dni na oddanie przedmiotu właścicielowi. Zatem, jeżeli wszystko rozumiem, do przestępstwa w sensie formalnym nie doszło. O tym, czy tak faktycznie było, więcej mogą powiedzieć moi koledzy z Bezprawnika.

Najgorzej wypadł tu sam usługodawca - Taxify. Firma uniemożliwiła mi kontakt z kierowcą w sytuacji utraty telefonu. Do tego ma iluzoryczny dział wsparcia. Udzielane przez konsultantów rady utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że przestałem obchodzić Taxify zaraz po zapłaceniu za kurs. Mam nadzieję, że mój przypadek skłoni przedstawicieli firmy do zmian w działaniu platformy. Tak, by podobne incydenty już nigdy nie miały miejsca, a klient mógł nie tylko dojechać z punktu A do punktu B, ale też czuć się w samochodzie zupełnie bezpiecznie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA