Torrenty za nic nie chcą umrzeć. Na szczęście Polacy w końcu dojrzeli do legalnych treści
Zdziwieni, że torrenty zamiast umrzeć śmiercią naturalną nadal są rozwijane? Ja też, ale tylko trochę. Piractwo nigdy nie zniknie z sieci, chociaż z roku na rok jako zjawisko będzie maleć. Dziś już po prostu stać nas na legalną konsumpcję treści.
Do tej pory wszystkie klienty torrentów wyglądały mniej więcej tak samo. Ściągaliśmy aplikację, instalowaliśmy ją, a potem karmiliśmy linkami do torrentów i tym samym pobieraliśmy wybrane treści na nasz komputer. W czasach aplikacji webowych i nowego pokolenia użytkowników, którzy przyzwyczajeni są do tego, że wszystko robią w przeglądarce, taka filozofia nie zdawała egzaminu.
Dlatego też twórcy popularnego klienta uTorrent zaprezentowali wersję uTorrent Web, który w pełni integruje się i działa z poziomu naszej przeglądarki. Tak zdaniem twórców jest po prostu wygodniej, szczególnie z perspektywy młodszych użytkowników. uTorrent chwali się, że ich nowy klient ma już okrągły milion aktywnych użytkowników. Z jednej strony to imponująca liczba. Z drugiej... w porównaniu do sytuacji z przeszłości wydaje mi się śmiesznie mała.
uTorrent Web - łabędzi śpiew torrentów.
Przyznaję - ma to sens. Szczególnie jeśli przypomnimy sobie początki sieci BitTorrent sprzed kilkunastu lat. Człowiek musiał samemu wyszukiwać najlepsze strony z torrentami i ogarnąć chociaż podstawową obsługę jednego z dostępnych wtedy klientów. Nie mogę w tej kwestii podeprzeć się żadnymi statystykami, ale z tego co pamiętam, wśród moich znajomych królował wtedy Azureus.
Te kilkanaście lat temu, zanim w Polsce pojawiły się pierwsze usługi streamingowe, piraciliśmy wszyscy. Do takiego podejścia przyzwyczaiły nas giełdy komputerowe i stadiony X-lecia, które na przełomie lat 90. i 2000 były najpopularniejszym kanałem pozyskiwania komputerowych nowości.
Pamiętam zresztą pierwszy przełom w tym myśleniu, spowodowany premierą Baldur's Gate'a. Gra została wydana na 5 płytach. Piraci sprzedawali wtedy płyty z grami za 30 zł od sztuki i wg tej logiki wycenili Baldura na 150 zł. Polski wydawca gry, CD Projekt, postanowił zagrać im na nosie i sprzedawał legalne kopie taniej.
No ale jedna gra wiosny nie czyni. Zaraz po premierze Baldur's Gate w Polsce zaczęły upowszechniać się wszelkiego rodzaju stałe łącza, które dawały internautom zupełnie nowe możliwości, jeśli chodzi o pobieranie plików. Łącząc się z siecią przez modem było to po prostu mało opłacalne, albo - w przypadku plików o większych rozmiarach - po prostu nierealne. Moim pierwszym stałym łączem internetowym było SDI od TP SA, z którego korzystałem na spółkę z sąsiadami z bloku.
Torrenty już nigdy nie będą tak popularne, jak kilkanaście lat temu.
Mniej więcej wtedy odkryliśmy też torrenty, dzięki czemu zyskaliśmy dostęp do treści niedostępnych wcześniej w Polsce. Ten dostęp był rzecz jasna nielegalny, ale ludziom wychowanym na gapieniu się na X-Copy (taki program do przegrywania dyskietek na Amigę) na Grzybowskiej w ogóle to nie przeszkadzało.
Wtedy zresztą torrentami nie interesowały się przesadnie ani państwa, ani wydawcy treści, które można było tam znaleźć zupełnie za darmo. Twórcy Pirate Bay żyli sobie spokojnie, a ci lepiej poinformowani internauci nie mieli żadnych problemów z darmowym pobieraniem treści, których legalny zakup często przerastał ich możliwości finansowe.
Tamte czasy były takim torrentowym eldorado. Pamiętam np. że w 2009 na TPB pojawił się, na długo przed swoją premierą kinową, nieskończony jeszcze film X-Men Origins: Wolverine. W pirackiej kopii wiele scen z wykorzystaniem efektów komputerowych było po prostu wyrenderowanych bez tekstur, albo niewyrenderowanych wcale.
To już był szczyt bezczelności. Może nie zapoczątkował on bezpośrednio czasów wzmożonej walki z torrentami i piractwem jako takim, bo Neij, Svartholm i Sunde (założyciele The Pirate Bay) otrzymali zarzuty od szwedzkiego prokuratora rok wcześniej. Ale na pewno miał jakiś wpływ na to, że w 2012 r. Sąd Najwyższy w Szwecji odrzucił ich apelację.
Ustawodawcy i firmy prawnicze reprezentujące wydawców rozpoczęły wtedy globalną walkę z piractwem zamykając wiele stron i wyszukiwarek torrentów. Co prawda ta ofensywa posiadała wiele znamion walki z wiatrakami - Zatoka Piratów funkcjonuje w sieci do dzisiaj, ale zdołała przebić się do świadomości internautów na tyle, że nawet w Polsce torrenty zaczęły tracić na popularności.
Internauci dysponują dziś dostępem do wielu legalnych źródeł. I niech tak zostanie.
Moim zdaniem stało się tak nie tylko ze względu na zaostrzone w sieci działania prewencyjne. Równie duży, o ile nie większy wpływ na sytuację pirackich treści w sieci miały pojawiające się nowe technologie związane ze strumieniowaniem treści. Spotify okazało się być po prostu wygodniejsze niż kolekcjonowanie plików mp3 na dysku. Z filmami to samo zrobił Netflix i inne, dostępne obecnie usługi takie, jak Showmax, HBO Go, czy Amazon Prime.
Nasze społeczeństwo, na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, poprawiło również swoją sytuację finansową. Dzięki temu ceny usług streamingowych nie wydają nam się być zaporowe i zamiast ryzykować wolimy po prostu zapłacić te 20, 30, czy 50 zł i mieć święty spokój. Tę tezę zdaje się potwierdzać tegoroczne badanie IRCenter, z którego wynika, że Netflix stał się popularniejszym hasłem wyszukiwanym przez Polaków niż torrenty czy niesławne CDA.
Jednym słowem: dojrzeliśmy.
Albo jesteśmy bardzo blisko osiągnięcia tego stanu. Dziś większość moich znajomych, zamiast przeczesywać sieć w poszukiwaniu najnowszego odcinka ich ulubionego serialu, czeka grzecznie na jego premierę na jednej z usług VoD. Dzięki temu zasilamy portfele twórców, którzy z kolei mogą zająć się tworzeniem nowych, angażujących nas treści.
Dlatego wiadomość o tym, że nowy klient torrentów działający w przeglądarce ma już okrągły milion aktywnych użytkowników, jakoś strasznie mnie nie obeszła. Zresztą co to jest milion? Spider's Web w miesiącu czyta prawie pięciokrotnie wyższa liczba osób. I jasne, torrenty jak i samo piractwo w sieci zapewne nigdy nie zostaną z niej wyeliminowane w 100 proc. Obecnie jednak zaryzykowałbym stwierdzenie, że z roku na rok ma ono coraz bardziej marginalny charakter.
Okazuje się, że Marcin Iwiński, współzałożyciel CD Projektu, dzięki któremu mogłem zagrać sobie w oryginalnego Baldura, miał rację, kiedy prawie 10 lat temu powiedział: „pirat to po prostu źle obsłużony klient".