Czy warto kupić NES-a mini w 2018 roku?
Właśnie kupiłem konsolę Nintendo Classic Mini. I jestem nią tak samo zauroczony, jak rozczarowany. NES Mini to świetny sprzęt przypominający szczenięce lata, któremu jednak nieco brakuje do ideału. Warto więc zastanowić się, czy w ogóle warto go kupić lub... jak go ulepszyć.
Możecie uważać, że ten wpis jest spóźniony o dwa lata. W końcu Nintendo Classic Mini zostało wypuszczone na rynek w końcówce 2016 r. Sam uważam jednak, że sprzęty retro po prostu się nie starzeją, tak samo jak nie starzeją się nasze wspomnienia z młodości.
W dodatku początkowo klasyczna konsola od Nintendo miała tak zaporowe ceny, że niewiele osób decydowało się na jej kupno. Zazwyczaj NES mini był kupowany przez najbardziej zagorzałych fanów marki, dla których koszt urządzenia miał znaczenie drugorzędne. Ewentualnie przez Januszy Biznesu handlarzy, którzy chcieli kupić deficytowy towar wyłącznie po to, żeby go drożej sprzedać.
Właśnie dlatego nie kupiłem Nintendo Classic Mini w 2016 roku.
Był zwyczajnie za drogi. Oficjalnie wyceniony na około 60 dol., a ze względu na słabą dostępność realnie kosztujący około 500-600 zł. Dla porównania, w tym samym czasie za jakieś 800 zł można było w promocji kupić Xboksa One lub PlayStation 4. Generalnie kupno NES-a mini było niezbyt opłacalnym biznesem. Teraz jednak Nintendo postanowiło ponownie wydać swojego klasyka, dzięki czemu nową sztukę urządzenia można kupić za mniej niż 250 zł. Moim zdaniem jest to uczciwa cena za malutkie pudełeczko, do którego dodano 30 gier wydanych ponad trzy dekady temu.
Nintendo Classic Mini jest sprzętem bardzo dobrym. Dobrze wykonanym, wyposażonym w intuicyjne oprogramowanie zawierające cyfrowe wersje instrukcji gier, różne opcje wyświetlania obrazu (np. emulowanie monitora CRT!) oraz zazwyczaj niespotykaną 20 lat temu opcję zapisu stanu gry, która znacznie ułatwia rozgrywkę i sprawia, że tytuły, przy których spędzało się długie godziny lub dni, można przejść w kilkadziesiąt minut.
Pozwala też przypomnieć sobie, jak grało się kiedyś. Na konsoli jest preinstalowanych mnóstwo tytułów dostępnych na konsoli Pegasus, która była nielicencjonowaną kopią Famicoma, którego amerykańskim wariantem jest NES. Tutaj dochodzimy do pierwszego zgrzytu. Rozumiem, że oficjalnie na starym kontynencie dostępny był właśnie amerykański NES. Zdaniem wielu firm wówczas Europa kończyła się jednak na żelaznej kurtynie, więc NES u nas nie był oficjalnie dostępny.
Żałuję, że Nintendo nie wzięło pod uwagę specyfiki polskiego rynku i nie wydało tu japońskiej wersji Famicoma Mini. Pod względem możliwości nie odbiega od NES-a Mini, a mimo to przypomina bliższego nam Pegasusa, który trafił do sklepów i na bazary na początku lat 90-tych.
Ale z drugiej strony… może wyszło nam to na dobre?
Famicom Mini różni się nieco od NES-a Mini. Tak jak swój pierwowzór ma wbudowane przewody kontrolerów. Z jednej strony jest to zaleta, ponieważ dzięki temu Nintendo było zmuszone dodać do konsoli aż dwa kontrolery, a nie jeden, jak w europejskiej i amerykańskiej konsoli.
Jest to tym bardziej istotne, że zarówno w przypadku NES-a, jak też Famicoma Mini, przewody padów są wyjątkowo krótkie. Gdy nie myśląc przesadnie wiele, podłączyłem konsolę do 65-calowego telewizora, uruchomiłem ją i oddaliłem się na tyle, na ile mi pozwalał przewód kontrolera, spostrzegłem że siedzę jakieś 40-50 cm od ogromnego ekranu. Nie mogłem go objąć wzrokiem, przez co gra była praktycznie niemożliwa.
Na szczęście ten problem da się rozwiązać. Posiadacze japońskiej wersji konsoli powinni wyposażyć się w bardzo długi przewód HDMI. Europejscy gracze mają łatwiej i mogą kupić przedłużacze przewodów do padów lub nielicencjonowane pady, które kosztują mniej niż 20 zł. Ja zdecydowałem się na tę drugą opcję i zakupiłem dwa kontrolery wyposażone w niemal dwumetrowe przewody. Jeżeli chcemy wydać więcej, możemy kupić nawet pady z kablem trzymetrowym lub… nieoficjalne modele bezprzewodowe, które są odpowiednio droższe.
I w sumie zastanawiam się, dlaczego Nintendo zdecydowało się na dołączenie do konsoli tak nieprzemyślanych padów. Cześć graczy tłumaczy to chęcią odwzorowania specyfiki starych konsol, które często wyciągało się spod telewizora. Kupuję te argumenty częściowo, bo do wyjścia z gry… trzeba użyć znajdującego się na konsoli przycisku Reset. Ale skoro tak, to dlaczego Nintendo dodało do konsoli bardzo krótki przewód HDMI? W czasach, w których przeciętny telewizor sprzedawany w sklepie ma około 50-, a nie 15-calowy ekran.
Ewidentnie brak tu konsekwencji.
Mam też wrażenie, że Nintendo ucięło kurze złote jaja.
Na taniej konsoli jest preinstalowanych 30 gier. Moim zdaniem to bardzo duża liczba, zwłaszcza w odniesieniu do ceny urządzenia. Jednak nie rozumiem, dlaczego Nintendo nie wyposażyło konsoli w łączność Wi-Fi i nie dodało tu sklepu z aplikacjami. Konsola mogłaby być sprzedawana nawet z 10 tytułami, a resztę gracze by sobie dokupili w wirtualnym markecie, który jest dostępny na innych konsolach firmy. Nie miałbym najmniejszego problemu z płaceniem po kilka dolarów na tytuł z dzieciństwa. Zapewne wydałbym w ten sposób kolejne kilkaset złotych.
Należy jednak przyznać, że lista dodanych gier jest imponująco dobra. Nie brakuje tu ogrywanych przeze mnie klasyków, takich jak Mario, Contra czy Double Dragon, jak też tytułów nieznanych w Polsce, chociażby pierwszych części cyklu Final Fantasy oraz The Legend of Zelda. Mimo to znam wiele gier, które chętnie ponownie bym kupił i ponownie przeszedł. Moim zdaniem Nintendo za bardzo zamknęło konsolę, pozbawiając się przy tym możliwości dodatkowego zarobku.
Rynek jednak nie lubi próżni, więc brakujące możliwości konsoli zostały szybko odblokowane przez fanów. Obecnie wystarczy kilka minut, by do Nintendo Classic wgrać dowolne gry dostępne na konsolach NES, Famicom oraz Pegasus. Rzecz jasna w wersji nielegalnej. Brak łączności z Internetem powoduje bowiem, że Japończycy nie są w stanie zaktualizować oprogramowania swoich konsol i dodać do niej kolejnych warstw zabezpieczeń. Raz złamany sprzęt pozostaje taki na zawsze.
Czy warto kupić NES Mini?
W obecnej cenie jest to bardzo ciekawy sprzęt. Za 250 zł otrzymujemy konsolę wraz z zestawem 30 gier. Dodatkowo gracze z bardzo elastycznym kręgosłupem moralnym mogą łatwo tę bibliotekę gier rozszerzyć. W tej sytuacji jedynym minusem tej retro konsoli pozostaje śmieszna długość przewodów padów. Z tą wadą można jednak sobie bardzo łatwo poradzić, korzystając z nieoficjalnych padów, odpowiednich przedłużaczy dostępnych na Allegro lub odpowiednio długiego przewodu HDMI. Trzeba się liczyć z wydatkiem kilkudziesięciu złotych na akcesoria niezbędne do gry.
Jestem przekonany, że Nintendo Classic Mini dzięki rozsądnej cenie zyska niebawem nowe życie. Pomóc w tym może nawet premiera konkurencyjnego PlayStation Classic, które ma być droższe i wyposażone w mniej tytułów. Z tego powodu wiele osób szukających niezbyt drogiego świątecznego prezentu dla geeka może zechcieć zakupić właśnie miniaturowego NES-a.