REKLAMA

Chińczycy mają w garści nie tylko naszą elektronikę. Uzależnienie od Chin odbije nam się czkawką

Rozejrzyj się po pokoju, w którym siedzisz. Gdy obejrzysz wszystkie znajdujące się w nim przedmioty, większość będzie prawdopodobnie opatrzona napisem „Made in China”. W tym urządzenia, którym powierzasz swoje najskrytsze tajemnice.

dlaczego produkuje się w chinach
REKLAMA
REKLAMA

- Amerykańskie części? Rosyjskie części? I tak wszystko z Tajwanu! – darł się rosyjski kosmonauta w pamiętnej scenie z filmu Armageddon, w której bez większego problemu naprawia usterkę w amerykańskim wahadłowcu, mimo że nigdy wcześniej go nie widział na oczy. Sam film – choć bardzo fajny – trudno traktować poważnie. Satyra tej sceny jest jednak boleśnie trafna.

Pracowitość i zaradność chińskich obywateli, ich posłuszeństwo i lojalność względem państwa to pierwszy element układanki. Drugim jest sama chińska władza, która choć ideowo deklaruje komunizm, to dawno już zrozumiała, że to kapitalizm zapewni jej dobrobyt. Całość układa się w podmiot niesłychanie atrakcyjny do robienia z nim mniej lub bardziej etycznych interesów.

Chiny stały się strategicznym partnerem światowych firm, które chcą otrzymać coś szybko i tanio i – oczywiście przy nieco większych inwestycjach – wysokiej jakości. Chińskie przedsiębiorstwa nie marnują swojego czasu i kapitału na formalności, prawa socjalne dla swoich pracowników, przestoje czy działania lobbingowe. Bo nie muszą. Efekty takiej polityki już znamy – Chiny to taka fabryka naszego świata. Czy chcemy kupić telefon, telewizor, lalkę dla córki, nowe trampki czy pół kilo czosnku – od Chińczyków prawie zawsze wyjdzie szybciej i taniej. I coraz częściej w jakości nieodróżnialnej od produktów czysto europejskich lub amerykańskich. 70 proc. telefonów komórkowych i 90 proc. komputerów pochodzi z chińskich fabryk.

Dlaczego produkuje się w Chinach? To gospodarcza heroina.

Przemysłowa sprawność chińskich firm szybko stała się uzależniająca. Nie tylko nie ma ani jednego oczywistego powodu, by zerwać współpracę z kontrahentem, który jest tani, a zarazem bezbłędnie wywiązuje się z zawartej umowy. Nawet gdy taki powód się pojawi, to zakończenie współpracy rodzi dodatkowy problem – przecież konkurencja nadal będzie się zaopatrywać u Chińczyków, mogąc w efekcie zaproponować szybciej i taniej nowe produkty.

Nie trzeba tu wiedzy eksperckiej by dostrzec geniusz chińskiej polityki. A więc skłonienie narodu, by ten zaczął ciężko i z ogromnym poświęceniem pracować na dobrobyt na starość oraz dla przyszłych pokoleń. Na znoju i nierzadko krwi chińskich robotników, Państwo Środka z pogrążonego problemami komunizmu molocha przeistoczyło się w jedno z najbardziej wpływowych imperiów na planecie. Wyposażone w rzeszę szkolonych od dekad za pieniądze zachodnich partnerów, inżynierów i naukowców.

Wyszukane metody podsłuchu, o których doniósł Bloomberg, szokują lecz nie dziwią.

Głośny reportaż Bloomberga udokumentował rzekomą wielką operację podsłuchową, której miała się dopuścić chińska agentura. Materiał na razie ma – ujmijmy to – kontrowersyjną wiarygodność, bowiem przedstawionym w nim historiom zaprzeczają rzekome ofiary działań, opisywane w tekście. Jednak nawet jeżeli założymy, że to fake news, to i tak jego treść raczej nikogo nie dziwi. Skoro Chiny zapewniają podzespoły firmom elektronicznym na całym świecie – w tym tych obsługujących instytucje rządowe – to takie działania wydają się wręcz oczywiste. Jedno z pierwszych pytań, jakie rodzi się po lekturze artykułu brzmi: dlaczego dopiero teraz to wykryli?

Według reportażu, jeden z czołowych producentów serwerów na świecie sprzedawał urządzenia z zainstalowanym, bardzo trudnym do wykrycia układem podsłuchowym. Mógł on podsłuchiwać transmisje w sieci do której powiązany z nim serwer był podpięty i przekazać je na zewnątrz. Innymi słowy, osoba sterująca tym układem mogła podsłuchiwać wymianę danych wewnątrz największych firm na świecie.

Śledztwo rzekomo wykazało, że układy podsłuchowe zostały zamontowane na linii produkcyjnej jednego z chińskich podwykonawców wspomnianego producenta serwerów, dokonać tego mieli agenci Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Niewykluczone, że bez wiedzy producenta.

Pierwsza reakcja narkomana – wyparcie.

Jako pierwszy na ostatnie doniesienia zareagował Apple, wskazany przez Bloomberga jako jeden z nabywców serwerów. Firma twierdzi, że nie jest prawdą jakoby w zakupionych przez nią serwerach znaleziono chińskie układy podsłuchowe. Sugeruje, że reporterzy nadinterpretowali incydent z 2016 r., kiedy to znaleziono na jednym z serwerów złośliwe oprogramowanie,  które nie było atakiem na Apple'a, a było dziełem przypadku.

Powiązany z producentem serwerów Amazon również zareagował na doniesienia medialne. Zapewnił, że próbował bezskutecznie przekazać dziennikarzom wszystkie dowody świadczące za tym, że mimo audytów firma nie wykryła żadnych nieautoryzowanych modyfikacji sprzętowych w wykorzystywanych przez nią serwerach.

Obie firmy nie zaprzeczyły jednak oczywistemu. Nawet jeżeli reportaż Bloomberga zawiera fałszywe informacje, to i tak obie korzystają z infrastruktury informatycznej zbudowanej ze stworzonych w Chinach komponentów. A dokładne sprawdzenie tysięcy płyt głównych w poszukiwaniu mikroskopijnych układów scalonych nie jest łatwym i skazanym na sukces zadaniem.

Brak zdziwienia obrotem sytuacji wyrażają również eksperci ds. cyberbezpieczeństwa.

Prezes Area 1 Security poproszony o komentarz przez NBC przyznał, że jego środowisko obawiało się takiego obrotu wydarzeń już od pewnego czasu. Prezes Cyber Threat Alliance oraz były szef brytyjskich służb specjalnych ds. cyberbezpieczeństwa zwracają z kolei uwagę, że za tak precyzyjnie przeprowadzonym atakiem – wszak trzeba było zaprojektować te podsłuchy, podrzucić wybranym kontrahentom do fabryki i dopilnować, by właśnie te konkretne podzespoły trafiły do konkretnych firm-celów – musi stać dysponująca ogromnym budżetem i doświadczeniem organizacja. Dodają też, że stopień złożoności takiej operacji zmniejsza szanse jej wykrycia do niepokojącego minimum.

Tom Kellerman, szef ds. cyberbezpieczeństwa w Carbon Black oraz były doradca Baracka Obamy dodaje też, że reportaż Bloomberga dokumentuje tylko małą część większej operacji, którą Chiny agresywnie przeprowadzają. – Mamy do czynienia z bezprecedensowo zmasowanymi działaniami szpiegowskimi ze strony Chin, i używają do tego nie tylko układów scalonych z podsłuchamijak twierdzi.

- Atak ten pokazuje, że krajobraz zagrożeń jest szerszy niż wielu ludzi zdaje sobie sprawę. Możliwe jest zapobieganie tego typu atakom przy wykorzystaniu kompleksowych rozwiązań bezpieczeństwa obwodowego w czasie rzeczywistym oraz dobrej współpracy pomiędzy agencjami rządowymi a przemysłem cybernetycznym – czytamy w komentarzu przysłanym nam przez Check Point, jednej z czołowych firm na globalnym rynku cyberbezpieczeństwa.

Czy to już zimna wojna? Potencjalne konsekwencje chińskiej cyberagresji.

Wojna ma to do siebie, że uczestniczy w niej więcej niż jedna strona. Mówimy o chińskiej cyberagresji z dwóch powodów. Po pierwsze, to faktycznie Chiny są tu stroną ofensywną, a instytucje i przedsiębiorstwa są w tym przypadku w defensywie. Po drugie, zawsze będziemy najpierw bronić swojego interesu, a dopiero potem – miłosiernie – wroga. Nie zapominajmy jednak, że nie tylko Chiny prowadzą stałą politykę cyberagresji przeciwko Zachodowi.

Podczas gdy Chiny koncentrują się – wedle naszej wiedzy – na operacjach przede wszystkim szpiegowskich, takich jak kradzież informacji naukowych, wywiadowczych czy finansowych, tak Rosja preferuje bardziej bezpośrednie działania. Istnieją bardzo wiarygodne informacje sugerujące, że Donald Trump – władca najpotężniejszego imperium na Ziemi – wygrał wybory miedzy innymi przy pomocy rosyjskiej agentury, odpowiednio manipulującej przepływającymi przez Sieć informacjami. Naiwną jest wiara, że władze Stanów Zjednoczonych i państw Unii Europejskiej nie dokonują podobnych cyberoperacji.

Dlaczego nikt z tym nic nie robi? Dlaczego nie ma skandali dyplomatycznych, gróźb sankcji, konfliktu zbrojnego i tym podobnych? Ponieważ nie jest to wygodne dla sprawnego prowadzenia polityki, wszak suweren patrzy. Ten nie chce rozlewu krwi czy droższego iPhone’a. Skomplikowana sieć zależności pomiędzy zachodnią a chińską gospodarką również utrudnia dokonywania gwałtownych działań. Choć niektórzy politycy zaczynają mówić dość.

Donald Trump nie boi się Chińczyków.

Bieżący prezydent Stanów Zjednoczonych nie sprawia wrażenia osoby szczególnie dobrze poinformowanej w zakresie cyberbezpieczeństwa, ekonomii czy geopolityki. Rozumie jednak doskonale pogłębiające się problemy w amerykańskich nizinach społecznych, które coraz częściej dotykają również i elity. Tym czymś jest walący się amerykański przemysł i w efekcie rosnące bezrobocie. Trump rozumie też, że jego wyborcy oczekują od niego ratunku. Ekstrawagancki prezydent zdecydował się więc działać agresywnie.

dlaczego produkuje się w chinach class="wp-image-815744"

Administracja Trumpa ogłosiła nałożenie dodatkowych ceł na 5745 produktów sprowadzanych z Chin o szacowanej rocznej wartości importu sięgającej 200 mld dol. Od 24 września cło wynosi 10 proc., a jeśli strony nie dojdą do porozumienia, 1 stycznia stawka wzrośnie do 25 proc. Chiny odpowiedziały własnymi sankcjami. Administracja Trumpa wprowadziła również dodatkowe cła w ciągu mijającego roku na wybrane produkty: na pralki i panele słoneczne w styczniu oraz stal i aluminium w marcu.

Prezydent zapowiada kolejne podwyżki, a to jasny sygnał dla amerykańskich przedsiębiorstw: albo zerwiecie współpracę ze swoimi chińskimi partnerami, albo już niedługo obudzicie się z ręką w nocniku, nie będąc w stanie zaoferować swoich produktów w sensownych cenach.

Czy na łamach Spider’s Web pisaliśmy w ogóle o jakimś znanym gadżecie, który nie jest z Chin?

Na szczęście tak. Pierwszym przychodzącym do głowy przykładem może być chociażby naszpikowany elektroniką elektryczny samochód Tesla Model S. Te są produkowane we Fremont w Kalifornii, w fabryce zatrudniającej 3 tys. osób. W Stanach Zjednoczonych od 2013 r. produkowane są też komputery Mac Pro – choć z uwagi na niski na nie popyt i ich wysoką cenę dodatkowe koszty produkcji nie są w ich wypadku problemem.

 class="wp-image-147813"

W Stanach Zjednoczonych wytwarzane są też popularne (jak na ten rynek) drukarki 3D MakerBot Replicator. I, co jest szczególnie ciekawe, w Stanach Zjednoczonych w Whitsett znajduje się jedna z fabryk Lenovo – chińskiej firmy produkującej komputery. Choć większość jej działań to tylko montaż podzespołów do urządzeń przeznaczonych do obrotu na rynku amerykańskim.

Problem w tym, że jedyna szansa dla Europy i Stanów Zjednoczonych to horrendalne cła i zamknięcie granic.

Choć to import z Chin – nie eksport – dominuje w proporcjonalnym zestawieniu, to Chiny są również istotnym rynkiem zbytu dla europejskich i amerykańskich przedsiębiorstw: na przykład jeśli chodzi o produkty rolnicze. Polityka Trumpa wykazała, że Chiny nie zamierzają ustępować i na każde podwyższenie cła oraz sankcję zareagują tym samym. Uderzy to w zachodnie przedsiębiorstwa podwójnie. Nie tylko stracą bowiem na dodatkowych opłatach i utrudnieniach nałożonych przez Zachód, ale również i tych wprowadzonych przez Chiny. Niby to samo tyczy się też chińskich przedsiębiorstw, ale te nadal będą miały dostęp do wewnętrznego rynku zbytu, składającego się z niemal 1,4 mld bogacących się konsumentów.

dlaczego produkuje się w chinach class="wp-image-815735"

Eksperci zgodnie twierdzą, że patrząc na sytuację wyłącznie z gospodarczego punktu widzenia – a więc pomijając kwestie polityczne i wojskowe – kryzys narkotycznego wręcz uzależnienia od chińskiego przemysłu należy… przeczekać. Sukces Chin polegał na niskich płacach dla robotników, braku przywilejów socjalnych i związków zawodowych, niskich podatkach i znikomej regulacji rynku. Bogacące się społeczeństwo zaczyna się jednak domagać podobnych przywilejów co pracownicy na Zachodzie. Konkurencyjność chińskich przedsiębiorstw ma więc – przynajmniej w teorii – maleć.

Chiny mają również i na to rozwiązanie. Na szczęście tym razem to my możemy skopiować ich pomysł.

Czym się kierować w biznesie? Wiadomo, pieniędzmi. A jeśli nie wie się, co z tymi pieniędzmi robić, warto obserwować przepływ kapitału między podmiotami, które odnoszą sukces. Wolnorynkowcy od dekad – i prawdopodobnie słusznie – apelowali o przynajmniej częściową deregulację rynku, niższe opodatkowanie i zniesieniu części pracowniczych przywilejów. Wychodzili z całkiem logicznego założenia – po co nam przywileje, skoro i tak jako bezrobotni będziemy żebrać na ulicy, wyrugani z zawodu przez tanią siłę roboczą z obcego kraju.

Do niedawna obowiązującą teorią na receptę na zwycięstwo z Chinami była liberalizacja rynku. Wystarczyło przecież zwrócić uwagę na firmy, które z jakichś względów decydują się na manufakturę w innych krajach, gdzie dostępna jest tania siła robocza. Środowisko inżynieryjne zwraca jednak uwagę na bieżące inwestycje Państwa Środka. I ostrzega, że być może lepszym pomysłem od naśladowania polityki wprowadzonej w Chinach przed kilkoma dekadami jest naśladowanie tej, którą wprowadza teraz.

Automatyzacja to nowa chińska recepta na sukces.

dlaczego produkuje się w chinach class="wp-image-815747"

Płaca minimalna w Szanghaju wynosi obecnie niemal 370 dol. – to 2,5-krotnie wyższa wartość od tej podawanej dziesięć lat temu. Co więcej, chińskie społeczeństwo statystycznie się starzeje. Aktualnie w Chinach w wieku produkcyjnym znajduje się 998 mln obywateli, ale jeżeli bieżące trendy się utrzymają, do 2050 r. będzie ich już tylko 800 mln.

Rosnąca roszczeniowość ludności oraz nieubłagana statystyka powoli, acz konsekwentnie niwelują główne atuty chińskich przedsiębiorstw. Władze kraju wiedzą jednak co robić: w 2014 r. prezydent Xi Jinping wezwał naród do Robotycznej Rewolucji.

Według danych International Federation of Robotics do chińskich fabryk wprowadzono 87 tys. robotów przemysłowych – niemal tyle, ile łącznie wprowadziły UE i Stany Zjednoczone.

Efekty już widać: Foxconn, wielki chiński producent elektroniki, wytwarzający między innymi iPhone’y, utrzymał kwotę przychodów przy pozbyciu się 400 tys. pracowników (!) i kosztów z nimi związanych. Do 2020 r., jak zapowiada firma, 30 proc. całej jej siły roboczej stanowić będą roboty.

Maszyny są drogie w zakupie, ale tanie w utrzymaniu. Pracują całą dobę, siedem dni w tygodniu, nie potrzebują urlopów i są bezwzględnie posłuszne. W ramach fundowanego z pieniędzy publicznych programu Made in China 2025, promującego tworzenie zautomatyzowanych i inteligentnych fabryk, powstało 3 tys. nowych przedsiębiorstw produkujących roboty przemysłowe – ta podaż świadczy o niesamowitym popycie ze strony chińskich producentów.

dlaczego produkuje się w chinach class="wp-image-815732"

Co więcej, w chińskich szkołach i na uczelniach są również promowane kierunki związane z robotyką, automatyzacją i programowaniem. Władze szykują się więc nie tylko do automatyzacji przemysłu, ale też walki z problemami związanymi z rosnącym bezrobociem – zapewniając swoim obywatelom możliwości edukacji i przekwalifikowania się. Według planów ogłoszonych przez chińskie ministerstwo edukacji, do 2020 r. 23,5 mln studentów ma odbyć trzyroczny fakultet szykujący ich do nowych ekonomicznych i technicznych realiów.

Nadal nie jest za późno. Teraz nasza kolej, by imitować.

Chińscy producenci zaczynali jako tani i sprawni producenci podróbek znanych zachodnich produktów. Dziś to oni wyznaczają kolejne ścieżki, które nieraz kopiowane są później przez zachodnich konkurentów. Może więc nadszedł czas na to, byśmy to my zaczęli imitować Chińczyków. Nagła obniżka podatków i kosztów prowadzenia działalności oraz, co nieubłaganie za tym idzie, poziom świadczeń socjalnych jest prawdopodobnie już w Stanach Zjednoczonych i Europie niemożliwa. Na dodatek to niezbyt innowacyjna taktyka, którą rywal obrał już dekady temu. Imitujmy więc nowe pomysły.

REKLAMA

Według danych International Federation of Robotics w 2016 r. w Korei Południowej na każde 10 tys. robotników w fabryce przypadało 631 robotów. W Stanach Zjednoczonych 189 robotów. Dane o Europie nie są dostępne, jednak w tym samym roku w Chinach na wspomnianą liczbę pracowników przypadało raptem 68 robotów.

Nie mamy nowszych danych. Wiemy tylko, że z całą pewnością ten współczynnik w Chinach wzrósł z uwagi na nieustane inwestycje. To sugeruje jednak, że mamy jeszcze czas, by dogonić Państwo Środka w procesie automatyzacji. Choć to, bez wsparcia i pomocy polityków, może się nie udać. A ci nadal wydają się być zajęci zupełnie innymi problemami…

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA